Biuletyn 3(4)/1997  

I will also add my opinion about the subject, and any other facts i consider relevant. I have used it for most projects valtrex preis and have not had to return it for any reason. However, we are trying to do our best to provide accurate information online.

Ritemed amoxicillin price in india, amoxicillin tablets amoxicillin tablets for sale. Priligy (paroxetine hydrochloride) is Wola tadalafil stada 5mg preis used to treat major depression. Mumbai | new delhi | hyderabad | kolkata | bangalore | chennai | kolkata, new delhi, hyderabad, mumbai, bangalore, chennai, hyderabad.

Na własne oczy

Wielu z nas coraz częściej odwiedza sale teatrów operowych w Wiedniu czy Berlinie, gości w Arena di Verona – generalnie poprzestając na tzw. Kontynencie, rzadziej decyduje się na wyprawy trochę dalsze. Nawet jeśli miałoby to oznaczać tylko przepłynięcie kanału La Manche. Pisząca te słowa wyruszyła do Londynu, żeby usłyszeć i zobaczyć na żywo (po raz pierwszy w życiu) Kiri Te Kanawę. Dość nagła decyzja o wycieczce podjęta została z dwu powodów. Jeśli ktoś chciałby zobaczyć Kiri Te Kanawę do wyboru ma Nowy Jork, San Francisco, Auckland, Sydney – w tym zestawieniu Londyn wydaje się najbardziej osiągalny i śmiesznie niedaleki. Jeśli ktoś chciał zobaczyć Covent Garden od środka jeszcze w tym tysiącleciu miał teraz ostatnią szansę, po zakończeniu Festiwalu Verdiego teatr zostanie zamknięty na trzy lata z powodu rozbudowy.

Spektakl, który miałam szczęście oglądać to Simone Boccanegra, wersja z 1881 r. (należy zaznaczyć, że omawiany Simone to wznowienie produkcji z 1991 r., dostępnej na kasetach VHS firmy DECCA). Ta właśnie wersja otwierała tegoroczny festiwal. Z pięciu planowanych przedstawień widziałam drugie, które odbyło się 3 czerwca.

Wytworny budynek Królewskiej Opery, cały w purpurze i złocie, był wypełniony po brzegi. W powietrzu czuło się radosne napięcie oczekiwania i mieszaninę najmodniejszych perfum. Punktualnie o godzinie 1930 na podium dyrygenckim stanął sam Sir Georg Solti, który poprowadził przedstawienie z typową dla siebie energią i werwą. Gdy kurtyna poszła w górę naszym oczom ukazała się ascetyczna wręcz w swej prostocie scenografia Michaela Yeargana. Z klasycznych proporcji i harmonii dekoracji emanował filozoficzny spokój; renesansowe symetrie i subtelna gra świateł nie odwracały uwagi widza/słuchacza od tego co najistotniejsze, od muzyki. Kostiumy przywodziły na myśl stroje z obrazów Holbeina Młodszego, a rekwizyty zdawały się być wyjęte wprost z martwych natur mistrzów holenderskich.

Obsada w większości była ta sama co w roku 1991. Alexandru Agache jako Simone Boccanegra – świetny tak głosowo, jak i aktorsko, przedstawił bardzo wiarygodny i wzruszający portret wyrozumiałego i kochającego ojca. Zapowiadany w roli Fiesca Samuel Ramey (miał śpiewać tę partię po raz pierwszy) nie mógł, niestety, wystąpić. Dzięki temu jednak można było podziwiać imponującego patrycjusza o wspaniałym głosie w osobie Roberto Scandiuzziego. Kiri Te Kanawa w roli Amelii Grimaldi zaprezentowała doskonałą formę głosową – jakby na przekór pewnym opiniom zaliczającym ją do grona gwiazd już wyblakłych. Ponieważ nie ukrywam, że pojechałam do Londynu ze względu na tę śpiewaczkę, pozwolę sobie tutaj poświęcić jej nieco więcej uwagi. Początkowo w arii Come in quest’ora bruna Te Kanawa śpiewała bardzo ostrożnie, później, już rozluźniona, pozwoliła nam w pełni rozkoszować się pięknem muzyki. I tak już było do końca. Tej Amelii brakowało wprawdzie dziewczęcego wdzięku, jaki miała Te Kanawa – Amelia w przedstawieniu z Met ze stycznia 1995 (z Domingiem, Chernovem i Lloydem pod dyrekcją Jamesa Levine’a – VHS Deutsche Grammophon); poważniejsza za to i dojrzalsza stanowiła dokładne przeciwieństwo słabego i niezdecydowanego Adorno. Dla samego głosu Kiri warto było wyruszyć w podróż męczącą (niemal 30 godzin w jedną stronę) i nie pozbawioną elementu ryzyka (wszyscy wiemy, że niełatwo jest przekroczyć granicę Wielkiej Brytanii).

Chociaż bardzo bym chciała, nie mogę niestety poprzestać na samych tylko zachwytach. Zupełnie nie spełnił moich oczekiwań wspomniany już wcześniej Gabriele Adorno. Marcello Giordani w tej roli wydał mi się tu pomyłką obsadową. Nie można jednak mieć wszystkiego. Trudno, chociaż szkoda. Dla porządku wymieniam jeszcze pozostałych śpiewaków biorących udział w spektaklu: Paolo Albiani – Alan Opie, Pietro – Andrew Greenan, służąca – Elizabeth Sikora.

Prawie trzygodzinne przedstawienie skończyło się niby zgodnie z planem, ale jednak dla mnie o wiele za wcześnie. Podobno szczęśliwi czasu nie liczą. Chciałoby się nacisnąć guzik REWIND i obejrzeć to jeszcze raz. Dobrze, że oprócz wspomnień pozostaje też program z autografami, zwłaszcza z TYM JEDNYM, po który grzecznie stałam w typowo angielskiej kolejce zakręcającej wielokrotnie pod STAGE DOOR.

Joanna Schilbach