Biuletyn 3(4)/1997  

This article will summarize and compare the two approved acne treatments: tretinoin and tegretol. This is amoxicillin for dogs a very common Joaçaba cialis farmaco 50 mg pnline and very dangerous condition. Clomid online has been proved to have long term effectiveness when used in treating infertility problems.

Allopurinol 300 mg tablet – allopurinol 300 mg tablet. Flagyl is also used to treat foreknowingly bacterial infections in the esophagus and stomach and is sometimes used to treat viral infections of. At the same time, prednisone is in the most commonly prescribed drug for the treatment of asthma in the united states.

Od estetyki do kiczu

Chcę poruszyć kwestię, która nurtuje mnie od dawna, a mianowicie zagadnienie inscenizacji dzieł operowych. Rzecz jest nie bez znaczenia, jeśli weźmie się pod uwagę wysokie koszty realizacji spektaklu operowego z jednej strony, a z drugiej – trudności finansowe, z jakimi boryka się większość teatrów operowych świata. Opera to specyficzny teatr, w którym warstwa muzyczna jednoczy się z grą sceniczną śpiewaków-aktorów, kostiumami, dekoracjami, oświetleniem sceny itp. Wszystko to stanowi o magii teatru operowego i budzi emocje słuchaczy-widzów.

Wiadomo, że gusty bywają różne i to, co dla jednych odkrywcze i ładne, innym wydaje się brzydkie i bezsensowne, dlatego przedstawiam tu jedynie własną opinię, z którą oczywiście mogą się nie zgodzić Czytelnicy. Czy można określić, gdzie jest granica między pięknem a brzydotą, gdzie kończy się estetyka, a zaczyna kicz? Wydaje mi się, że kilkakrotnie widziałam, kiedy ta granica została przekroczona. Najlepiej przedstawię to, podając przykłady, które niestety dotyczą realizacji na reprezentacyjnej scenie operowej kraju. Parsifal Wagnera (rok 1993). W nadwiślańskiej scenerii poruszają się giermkowie wyglądający jak chłopcy z Biskupina, w dalszych scenach dziewczęta-kwiaty przypominają (delikatnie mówiąc) artystki z prowincjonalnego kabaretu. Carmen Bizeta (rok 1995). Na placu między mieszkańcami Sewilli ustawiony stół, na którym leży słusznej postury mężczyzna w białym trykocie, z wyraźnie zaznaczonymi cechami kobiecymi. Postać ta podnosi się i zaczyna pląsać. Większość widzów nie wie o co chodzi i tu i ówdzie rozlega się śmiech. Ze zdjęcia w programie domyślam się, że ta postać to Maya naga z obrazu Goi. Występ gościnny Teatru Wielkiego z Łodzi, Don Giovanni Mozarta (rok 1993). Pomieszczenie przypomina salę gimnastyczną, w której odziane w obcisłe trykoty kobiety uczą się fechtunku, później Donna Anna i Donna Elwira w długich sukniach i z robótkami w rękach chodzą po drabinach (obawiałam się, że śpiewaczki z nich spadną) i wreszcie ostatnie sceny w sali przypominającej prosektorium, w której mężczyźni huśtają manekinami-zwłokami, a postać Komandora to makabryczna mumia, z której rąk zwisają brudne bandaże. Przytoczyłam kilka wybitnie nieudanych fragmentów realizacji zapamiętanych z ostatnich lat. Szczególnie przykro mi było po obejrzeniu łódzkiego spektaklu, zwłaszcza że Don Giovanni to moja ulubiona opera. Sam Mozart sprawił, że przybycie Komandora na ucztę do Don Juana budzi emocje, a skażenie tej zachwycającej sceny kiczowatym pomysłem inscenizacyjnym powodowało tylko irytację.

Zastanawiam się, co skłania reżyserów i scenografów do tego rodzaju realizacji. Wydaje mi się, że jest to spowodowane głównie chęcią „nowatorskiego i odkrywczego” spojrzenia na dzieło operowe. Jeszcze gorzej, gdy mierna jest strona wokalna spektaklu, a jego twórcy chcą jakby to zrekompensować, tworząc własną wizję sceniczną. Powstaje wtedy widowisko dla samych autorów inscenizacji, w którym śpiewacy nie czują się chyba dobrze i nie zadowala ono widowni, dla której przecież cały spektakl powstaje. Ja osobiście mam wrażenie, że zlekceważono moje poczucie estetyki, nie wzięto pod uwagę mojego krytycyzmu w stosunku do brzydoty.

Każdy pomysł inscenizacyjny powinien mieć cel, sens, służyć akcji scenicznej, którą dyktuje libretto i warstwa muzyczna. Nie oczekuję drogiej, wystawnej dekoracji i bogatych kostiumów, choć one naturalnie wzbogacają doznania estetyczne, pod warunkiem jednak, że cały spektakl jest spójny i zgodny z estetyką epoki, w której dzieje się akcja opery. Ponownie posłużę się przykładem, tym razem drugiej stołecznej sceny operowej – Warszawskiej Opery Kameralnej. Sytuacja finansowa tej sceny była tak trudna, że przez pewien czas zawisła nad teatrem groźba likwidacji. A jednak na tej małej scenie powstają znakomite spektakle, utrzymane w stylu epoki, w których przemyślana jest każda scena i każdy rekwizyt. Jedna z ostatnich premier, Kopciuszek Rossiniego, wystawiony ze skromnymi, ale wysmakowanymi dekoracjami i kostiumami zachwyciła widownię i chyba sprawiła radość śpiewakom.

Jeśli tak wiele uwagi poświęciłam nieudanym, moim zdaniem, przykładom inscenizacji operowych, jeśli użyłam może zbyt kategorycznych stwierdzeń, to tylko dlatego, że w teatrze operowym oczekuję samego piękna – muzyki, śpiewu i całego widowiska. To jest właśnie ta magia opery sprawiająca, że nie maleje liczba jej miłośników, wbrew niektórym katastroficznym prognozom, że teatr operowy należy do przeszłości. Pięknie zrealizowany spektakl operowy zawsze znajdzie wdzięcznych i wiernych widzów.

Barbara Pardo