Biuletyn 1(6)/1998  

Allergic reactions, including anaphylaxis, are a possible side effect. The company is listed under the bombay Gobindpur stock exchange (bse). Nowadays, people are very interested in owning personal customized cars.

How do you treat a yeast infection without prescription? Antibiotics are not used to treat uti but sildenafil 100mg ohne rezept kaufen can be used to treat infections caused by a sexually transmitted disease (std), including gonorrhea. The company’s stock value rose by 6 percent on tuesday and the shares of drugmaker eli lilly rose 2 percent after the company reported better-than-expected quarterly profit for its core pain treatment market.

Spojrzenie w przyszłość
Kilka osobistych refleksji o muzyce żałobnej (część I)

Śmierć przeraża i fascynuje ludzi od początku ich dziejów. Niektórzy twierdzą, że nowożytna kultura euroamerykańska usiłuje uczynić śmierć tematem tabu, zanegować jej istnienie. Mówi się o kulcie młodości, o stwarzaniu iluzji nieprzemijania. A jednak w tej właśnie kulturze powstały szczególne dzieła, poświęcone całkowicie tajemnicy śmierci. Nauka chrześcijańska głosi, że jest śmierć wydarzeniem niepowtarzalnym, przejściem do innego życia. Dlatego też msze żałobne, tytułowane Requiem od pierwszego słowa śpiewu na wejście, wymagały i wymagają godnej oprawy, także muzycznej. W przeciwieństwie do oper, w których często eksponuje się proces prowadzący do śmierci: intrygę lub chorobę oraz samą śmierć jako kulminację, msze żałobne ukazują ją jako stan, jako zdarzenie, które pozostali na ziemi muszą przyjąć do świadomości.

W tym artykule opiszę pokrótce niektóre utwory muzyczne, które mogą w takich rozważaniach być pomocne, przynajmniej jako tło. Skupię się przy tym na ich treściach muzycznych i religijno-filozoficznych, nie będę natomiast recenzował poszczególnych wykonań. Rozdzielenie utworów na klasy rozłączne według jakiegokolwiek podziału nie wydaje się możliwe: dzieła instrumentalne można rozumieć na rozmaite sposoby, nierzadko nawet zaliczenie do muzyki żałobnej jest arbitralne i/lub wtórne (Adagio na smyczki Samuela Barbera); w utworach oratoryjnych teksty odnoszą się i do zmarłych, których wspominamy, i do nas [Libera me, Domine; Dona eis requiem]. Zatem przyjmijmy: instrumentalne, operowe, sakralne.

Dzieła instrumentalne

  • Piotr Ilicz Czajkowski, VI Symfonia h-moll, „Patetyczna”. Dwie części środkowe mówią o życiu ziemskim: II. Allegretto grazioso o spokojnym życiu na wsi, jak w zakończeniu Kandyda, III. Allegro molto vivace – o tryumfach wojskowych lub szerzej politycznych. Część czwarta, Adagio lamentoso pokazuje drugą stronę tych tryumfów: wdowy i matki w czerni płaczące nad trupami synów i mężów. W części pierwszej, Adagio – Allegro non troppo, łatwo słyszeć streszczenie ludzkiego życia: obudzenie się rozumu, wzrost, burze, szczęśliwość niebiańską. Niełatwo natomiast było mi pogodzić się z tym, że finał Symfonii, po dziarskim, porywającym marszu, jest tak przejmująco smutny: to już nie żałoba ani melancholia, ale depresja, pogłębiająca się aż do ustania akcji serca.
  • Podobnie ponura wydaje się VI Symfonia a-moll Gustava Mahlera. W niej jednak spotykamy nie depresję, lecz gorycz, poza wiejsko-sielską częścią trzecią. Początkowy marsz, jakby pełen niezgody na sam fakt życia w tym świecie, mimo chwil przyjemnych a nawet szczęśliwych allegro energico ma non troppo. Część druga Scherzo. Wuchtig – zjadliwa ironia, wreszcie finał Finale. Allegro moderato – Allegro energico: przebudzenie w gorączce, w ostatni dzień życia, uderzenie choroby, loty duszy ponad światy („.niczym taca od herbaty” – L.Carroll Przygody Alicji w krainie czarów) w malignie, powtórne przebudzenie, agonia – konwulsje, śmiertelne rozluźnienie zwieraczy.
  • Richard Strauss, Tod und Verklärung. W dwudziestu trzech minutach streszczone ostatnie godziny starszego człowieka na ziemi, raczej spokojne i melancholijne, makabrycznie żywa chwila śmierci: miarowe bicie w kotły przywodzi na myśl konwulsyjne walenie głową o poduszkę lub zgoła o krawędź łoża – w ostatecznym wyładowaniu resztek życiowej energii, wreszcie wyjście świetlistego motyla duszy z kokonu (poczwarki) ciała. Obraz tak piękny, że aż chciałoby się go doświadczyć, przeżyć samemu.
  • Richard Strauss, Don Juan. Przedśmiertny rachunek sumienia złożonego nieuleczalną chorobą (jaką chorobą?) wielkiego kobieciarza; może nie tyle rachunek sumienia – ta nazwa sugeruje uznanie czegoś za grzech – ile raczej podsumowanie wspomnień. Koniec człowieka, którego niektórzy nie wahaliby się nazwać obleśnym staruchem, inni zaś – szczęśliwym i sytym życia. Jeśli dyrygent nie zwróci bacznej uwagi lub jeśli zwróci – złośliwą, łatwo o to, by ostatnie dźwięki: pizzicato smyczków wzmocnione puzonami piano, skojarzyły się z wydzieleniem duszy w niezbyt wonnej postaci gazowej.
  • Ludwig van Beethoven, VII Symfonia A-dur op. 92, część II. Allegretto. Część rozpoczynająca się drewnem i nim kończąca się, w tonacji molowej i w niższych rejestrach, z długimi nutami obojów, z taktami mierzonymi uderzeniem w kotły; zwłaszcza w zestawieniu z pozostałymi, słonecznymi, dionizyjskimi częściami Symfonii, kojarzy się z cierpieniem, tragedią lub żałobą. Jest to jakby nastrój uczestników pogrzebu nie związanych ściśle ze zmarłym: znajomych i dalszej rodziny; kondukt, zgromadzenie wokół grobu, opuszczenie trumny i zasypanie, wszystko w śpiewie ptaków (gawronów: Kra., Kra.), wzruszenie szlochem wdowy itd.
  • III Symfonia Es-dur, „Eroica”, część II. Marcia funebre. Adagio assai. Tu wątpliwości nie ma i być nie może. Można się spierać co najwyżej, czy jest to kondukt żałobny bohatera narodowego, z tonami wieńców, trumną na lawecie i arcybiskupami w czarno-srebrnych kapach, czy nieco skromniejszy, np. Marii Curie-Skłodowskiej; tj. o to, czy wielkość zmarłego była znana światu, czy nie znana.
  • Marsz żałobny nie należy do rzadkości. (Tak zwany Marsz żałobny Chopina jest środkową częścią jego II Sonaty b-moll, Lento, i nie ma w nim z natury nic żałobnego, co najlepiej ukazuje gra Iva Pogorelicha). Większą ciekawostką jest marsz na miejsce kaźni. Taki fragment umieścił Hector Berlioz w Symfonii Fantastycznej. Jest to zadziwiające połączenie tragizmu i tryumfu: skazaniec (skazańcy?) kroczy dumnie wśród wyzwisk, syków i śmieszków tłumu, a opadnięcie ostrza gilotyny następuje przy zwycięskich fanfarach. Kolejna ilustracja śmierci zwycięskiej, choć nie męczeńskiej w religijnym sensie, męczeństwo na sposób świecki, humanistyczny.
  • Benjamin Britten, Sinfonia da Requiem. Napisania utworu zamówionego na uroczystości 2500-lecia cesarstwa Japonii kompozytor nie mógł odmówić, bo wziął honorarium, więc zrobił żałobny [była wojna]. Część pierwsza, ponury marsz ostinato, jakby tłumu z rampy do komór gazowych w Auschwitz-Birkenau (ten obóz jest hitlerowski, nie ma nic wspólnego z Polską ani z polskością, i należy używać jego oryginalnej nazwy, na co zwrócił uwagę bodaj G. Herling-Grudziński), z kulminacją jak rozdzierający krzyk ginących. Część druga – drapieżne scherzo, instrumenty dęte grają frulato, z elementami Klangfarbenmelodie – bezsensowne (dadaistyczne) recytacje i krzątanina służb obozowych i część trzecia: wiekuiste ukojenie, dla wierzących – Wieczny Odpoczynek, dla niewierzących – cisza słonecznego dnia, cisza niebytu.(Nikt tutaj nie cierpi, a to już dużo znaczy, S.I.Witkiewicz o niebie w Mątwie).
  • Krzysztof Penderecki, Ofiarom Hiroshimy. Tren. Bodaj najpiękniejszy i najbardziej ekspresyjny utwór sonorystyczny. Pierwotnie miał być abstrakcją, a tytuł miał mówić jedynie o długości w czasie: 8’37”. Wraz z tytułem utwór zyskał bardziej jednoznaczną interpretację. Trudno nie pomyśleć o syrenach przeciwlotniczych, nalotach, wierszu Przybosia [wiatrak światła / miele ciemność / na / świt.]. Zamęt, „cienie na murze” – przejmujący efekt wybuchu bomby: sylwetka człowieka, którego ciało w ułamku sekundy zamieniło się w parę, przesłania ścianę, odcina się na niej ciemniejszą barwą.
  • Paul Hindemith, Muzyka żałobna na wiolonczelę i orkiestrę. Na śmierć Jerzego V. Matowa w brzmieniu.
  • Tommaso Albinoni, Adagio g-moll na smyczki i organy, Samuel Barber Adagio na smyczki z Kwartetu Smyczkowego. Dwa utwory znane każdemu, kto choć raz odwiedził dom pogrzebowy. Kanon muzyki żałobnej, odtwarzane przed rozpoczęciem ceremonii, kiedy uczestnicy pogrzebu gromadzą się wokół trumny.
  • Maurice Ravel Pawana dla zmarłej infantki. Wskazanie mimo żałoby na przyrodę pełną życia, jak u Elizy Orzeszkowej w opowiadaniu Tadeusz.

  • Opera

  • J. B. Lully, Alcesta. Duet Tu mori/plorir Alcesty i Admetosa, a dalej – uroczystości żałobne ku czci Alcesty, „świeckie”, gdyż w świecie alegoryczno-mitologicznym, w znakomitej inscenizacji WOK wystawione z całunami, składaniem kwiatów, targaniem włosów przez płaczki – mimki. Piękne i smutne, tym smutniejsze, że Alcesta zmarła równocześnie ze wskrzeszeniem przez Apolla jej umiłowanego męża. Wyprawa Alcida do królestwa zmarłych, prześmiesznie przedstawieni Charon i Hades ze świtą Gorgon. Ale wyprowadzenie Alcesty z powrotem na ziemię – niestosowne: taki happy end jest nie na miejscu po tak przejmującej żałobie.
  • Francis Poulenc, Dialogi karmelitanek, finał. Czternaście zakonnic zostaje po kolei zgilotynowanych. Śpiewają Salve Regina, średniowieczną, wzniosłą, przepiękną antyfonę maryjną. Na początku niepewnie, lecz gdy ostrze spada po raz pierwszy, zbudowane przykładem matki przełożonej – ” z mocą wielką”. W nagraniu Virgin Classic (pod dyr. Nagano) dźwięk gilotyny oddano tak autentycznie, że dreszcz wzruszenia przechodzi nawet osoby nie lubiące opery. Zakonnice, coraz mniej liczne, śpiewają coraz ciszej, a słuchacz rozumie, że w ten sposób potężnieje pieśń chwały w niebiosach. Końcowe in saeculorum saecula śpiewa główna bohaterka opery, Blanka, solo. Ostrze spada po raz czternasty, muzyka cichnie w pizzicatach, więcej ani potrzeba, ani należy mówić.
  • Artur Honegger, Joanna d’Arc na stosie. Dzieło określone jako oratorium i za takie mogłoby być uznane, gdyby nie wystawiono go w Filharmonii Narodowej w wielką środę 1996 roku, w języku polskim (i chwała Filharmonii za to), gdyż to, co po francusku brzmiałoby podniośle, w języku dla wszystkich zrozumiałym – wypadło komicznie. Nie chodzi mi tutaj o scenę przesłuchania Joanny przez trybunał Wieprza, Osła, Trzody Chlewnej i Rogacizny, gdyż tu tragiczny komizm był zamierzony, chodzi mi o początkowy zaśpiew chóru Ciemności, ciemności., który przywodzi na myśl raczej nawoływania przekupniów na targu niż proroctwo, dalej – okrzyki potępienia: Czarownica, heretyczka, apostatka!, aż wreszcie finalny chór, który wywołałby co najmniej śmieszki, gdyby wystawiano dzieło na scenie: gdy Joanna płonie na stosie, chór na melodię „godną” duetu miłosnego z operetki nie najwyższych lotów śpiewa: Miłością płonęło serce jej.. To śmieszne, a zarazem żenujące, iż kompozytor wielkiego formatu stroi sobie żarty z narodowej legendy. (Coś jakby Szymanowski napisał o obronie Jasnej Góry operę, w której o. Kordecki poślizgnie się na skórce banana.)
  • Natomiast żart zamierzony i jak najbardziej na miejscu umieszcza Rossini w jednej ze swych jednoaktówek, Il Signor Bruschino: marsz żałobny w tempie tak zawrotnym, że kondukt musiałby biec – i trumna spadłaby na zakręcie, lub zjeżdżać z górki na trumnie jak na sankach (jest taka scena w pewnym serialu jeszcze czechosłowackim).
  • Po śmierci Rossiniego kompozytorzy włoscy wpadli na pomysł kolektywnego wyprodukowania wielkiej mszy żałobnej ku jego czci. Giuseppe Verdi uznał, że pomysł nie jest najlepszy: twórcze indywidualności nie będą dobrze współpracowały. Napisał jednak Libera me. Później, po śmierci przyjaciela, pisarza Alessandro Manzoniego Verdi skomponował całe dzieło, które wielu uznaje za jego najlepszą operę: Requiem na chór, orkiestrę i kwartet solistów. Przeszło półtoragodzinny utwór, który nie bardzo pasuje do kościoła: w tym Requiem bowiem muzyka podkreśla raczej żałobę – co jeszcze jest w porządku, ale poza tym – grozę, potępienie, atawistyczny lęk przed śmiercią, ludzki, lecz nie do końca chrześcijański, strach na myśl o potępieniu, bez nadziei zbawienia; a to już jest całkowicie sprzeczne z doktryną [chrześcijańską]. Słodycz in lucem sanctam oraz niewzruszona pewność quam olim Abrahae nie przeważają przerażenia Dies irae, które przywodzi na myśl inne Dies irae: pełen buntu, bluźnierczy (przynajmniej z pozoru) hymn Kasprowicza. Zniszczenie świata, popłoch, panika, pożar nieba, widnokrąg popiołów. Mors, mors, mors [Śmierć, śmierć, śmierć], dopiero po beznadziejnej ciszy dalszy ciąg zdania: .stupebit et natura. [Śmierć z naturą się zadziwi, gdy umarli staną żywi, win brzemieniem nieszczęśliwi]. Zaiste, resurrectio mortuorum (zmartwychwstanie umarłych – artykuł wiary chrześcijańskiej, wymieniany w Credo), nie jest u Verdiego przyjemne: jest przebudzeniem bez odzienia w zimny dżdżysty dzień, ku wiecznej męce raczej niż ku szczęściu. Tuba mirum – puzony bodaj jeszcze bardziej przerażające niż początek sekwencji. Rex tremendae. Ponadto Libera me, z powtórzeniem motywu wszechzniszczenia Dies irae oraz fugatem na słowach Wybaw mnie Panie od śmierci na wieki. Jest to modlitwa człowieka, który poważnie wątpi w swoje zbawienie. (Dzieło to przewija się jako tło muzyczne w powieści Ubik Philipa K. Dicka).

  • W kolejnym numerze Biuletynu chciałbym przedstawić żałobne utwory sakralne.

    Edmund Szarzyński


    Patrz też: