Biuletyn 1(10)/1999  

Doxycycline is used to treat bacterial infections caused by. Amoxicillin is the brand name for Nazaré da Mata priligy generika amoxicillin clavulanate potassium. It is situated along the palghar-wadhnath road and.

In case of allergic reaction or hypersensitivity to penicillin, an individual can take amoxicillin as an injection or chew the tablet as a chewable tablet. It may sunwise also cause serious skin rashes and should not be taken by people who have skin allergies. We are a trusted manufacturer of high quality drugs and pharmaceuticals, which has a rich history in the development of pharmaceutical formulations.

Przedstawienia z Magdą Olivero były dla mnie prawdziwymi thrillerami
Rozmowa z Vincenzo Quattrocchim, biografem Magdy Olivero

Trubadur: W Polsce panuje przekonanie, że Włosi to naród, który w sposób szczególny kocha operę i śpiewaków operowych.

Vincenzo Quattrocchi: Oczywiście miłośników opery we Włoszech jest chyba procentowo tyle samo, co w innych krajach; jednak sposób odbierania opery jest tu wyjątkowy, bardziej emocjonalny – wystarczy przypomnieć ciągłe awantury, a nawet bijatyki w naszych teatrach operowych czy funkcjonującą ciągle i mającą się świetnie instytucję klaki. Opera jest niezwykle popularna w Stanach Zjednoczonych, ale nasz stosunek jest chyba jednak inny, specyficzny. Bardzo kochamy śpiew, ale z drugiej strony amerykańscy miłośnicy opery nie zapominają – a czynią tak niestety Włosi – o wielkich śpiewaczkach i śpiewakach z przeszłości. Gdy artysta wycofuje się ze sceny, we Włoszech jest bardzo szybko zapominany. Dzięki Bogu takie zapomnienie nie spotkało tych największych – pamięć o nich jest być może podtrzymywana przez zainteresowanie światowe.

A jaki jest – według Pana – obecny światowy teatr operowy?

– Dla mnie nie ma w tej chwili głosów pięknych! Jest coraz mniej wspaniałych, interesujących przedstawień! Poza tym „przemysł” operowy źle funkcjonuje. Pojawiają się młodzi śpiewacy, którzy ładnie wyglądają, mają przyzwoite głosy i opanowali podstawy techniki; oni występują dosłownie wszędzie, śpiewają prawie wszystko, nagrywają niezliczone ilości płyt, itd. Taka sytuacja trwa ok. 10 lat, dopóki ci ludzie są młodzi, potem ich kariery kończą się równie gwałtownie, jak się rozpoczęły. Dlaczego? Bo nieprawidłowy był dobór repertuaru, bo technika nie została dostatecznie zgłębiona. Głos się niszczy i koniec. W wieku trzydziestu paru lat nie są w stanie utrzymać oddechu – wcześniej pozwalała im śpiewać siła młodości, gdy zaś słabną mięśnie, zaczynają „wychodzić” wszelkie niedostatki. Siłowa eksploatacja pozbawia z czasem głosy ich urody. Oczywiście jest trochę dobrych pedagogów, którzy uczą dobrze, sami bowiem zgłębili tajniki techniki. Ale nawet taki dobrze wykształcony śpiewak czy śpiewaczka, gdy już pojawi się na scenie, zaczyna śpiewać źle technicznie, ponieważ dobre stosowanie techniki wymaga wysiłku, woli śpiewać „naturą”, nie myśli jednak, że młodość szybko przeminie, a z nią odejdzie głos. Poza tym wiele z tych modnych obecnie głosów jest zrobionych „sztucznie” przez technikę studiów płytowych, wystarczy posłuchać np. Bartoli na żywo, aby przekonać się, że to zupełnie inny głos, niż ten z płyt. Niestety pojawiają się też nader często, zarówno w teatrach, jak i na nagraniach, głosy „zimne”, które nie są w stanie przekazać żadnych emocji, nie ma w tym duszy i pasji.

Nasunęła mi się tu dosyć przykra refleksja. Otóż w latach 50., 60. czy 70. jeździłem bardzo często po całych niemal Włoszech, aby zobaczyć jakieś ciekawe przedstawienie lub posłuchać jakiejś wspaniałej śpiewaczki. Teraz coraz częściej decyduję się pozostać w domu i posłuchać płyt. Nawet do teatru w rodzinnym Turynie chodzę już rzadziej, pomny na kilka niemiłych doświadczeń.

Jest Pan autorem biografii Magdy Olivero i wielkim admiratorem tej śpiewaczki. Jak narodziła się ta pasja?

– Od dzieciństwa kochałem operę i śpiew, chodziłem w swojej rodzinnej Katanii do opery, słuchałem płyt i transmisji radiowych. Moją pierwszą miłością była Renata Tebaldi. Pewnego razu, było to w 1959 r., poszedłem do teatru (Teatro Massimo Bellini w Katanii), aby posłuchać Gianny Pederzini w Dialogach Karmelitanek. Z opery wyszedłem zakochany w Magdzie Olivero, która kreowała wówczas siostrę Marię. Zostałem wręcz porażony jej wspaniałą interpretacją i doskonałą techniką. Gdy przeniosłem się z Sycylii do Turynu, starałem się oglądać wszystkie jej występy. Z czasem zrodziła się między nami przyjaźń, która trwa do tej pory.

Blisko dwadzieścia lat temu Olivero wycofała się ze sceny, ja jednak jestem ciągle pod wrażeniem tej jednej jedynej. Oczywiście są także inne fascynacje: Leyla Gencer, Montserrat Caballé, Shirley Verret, Maria Callas. Te wszystkie śpiewaczki dostarczyły mi ogromnych emocji, ale jednak nie w takim stopniu, jak Olivero. Nie pojawiły się artystki, które mogłyby przyćmić wszystkie te wrażenia i emocje, których dostarczyła mi Magda.

Na czym – Pana zdaniem – polega fenomen tej śpiewaczki?

– Myślę, że tajemnica tego fenomenu polega na tym, o czym sama często mówi: że gdy śpiewa, stara się, aby wykonanie było jednocześnie recytacją, deklamacją tekstu. Mając za podstawę technikę naprawdę nadzwyczajną, wykonuje partie w ten sposób, że jej Medea, Manon Lescaut, Tosca czy Butterfly są jakby wykonane przez śpiewającą aktorkę. Aby ten kunszt w pełni docenić, trzeba jednak znać język włoski, bo w interpretacji Magdy odcień każdego słowa ma swoje głębokie znaczenie. Są śpiewacy, którzy zostali obdarzeni naprawdę pięknymi głosami, ale brakuje im interpretacji i nie osiągają efektu. Są też świetne aktorki, ale naprawdę marne śpiewaczki. Proszę jednak pamiętać, że odbiór muzyki operowej i śpiewu, jak zresztą każdej sztuki, jest niezwykle subiektywny, dlatego też zdaję sobie sprawę, że wyrażam swoje osobiste, intymne poglądy.

Wszystkie oglądane i słuchane przeze mnie występy operowe oraz koncerty Magdy Olivero są dla mnie po prostu niezapomniane. Przypominam sobie także kilka jej występów naprawdę niezwykłych. Na przedstawieniu Adriany Lecouvreur (Lucca 1972) Magda tak wstrząsająco interpretowała czwarty akt, że tenor oraz baryton po prostu popłakali się. Robiłem wtedy mnóstwo zdjęć [Vincenzo Quattrocchi udokumentował w ten sposób wiele przedstawień Olivero, robił na tych przedstawieniach po kilkadziesiąt zdjęć obrazujących wszystkie ważne sceny spektaklu] i na wielu z nich widać np. zapłakaną twarz Attilio D’Oraziego. Magda była wtedy w jakimś transie; to był chyba jedyny raz, kiedy po przedstawieniu nie przyjmowała gości w garderobie, nie rozdawała autografów. Inne przedstawienie – Manon Lescaut w Weronie w 1970 r. z udziałem Plácido Domingo. Po spektaklu ogromna część publiczności staranowała okalające scenę barierki i wtargnęła na nią. Ludzie starali się dotknąć śpiewaczki, szarpali za kostium, przyciągali do siebie… W końcu „porwał” ją Domingo i zabrał za kulisy. Nigdy przedtem, ani nigdy potem publiczność w Arena di Verona nie zgotowała artyście takiego burzliwego, niezwykle długiego i emocjonalnego aplauzu. Ja byłem przerażony, bałem się, że coś się Magdzie może stać. Innym razem w Turynie wykonano w formie koncertu Rissurezione Franco Alfana. Odbyła się tylko jedna próba i ja na tej próbie byłem obecny. Chór i soliści byli ustawieni za orkiestrą. W III akcie opery, gdy pijana i zrezygnowana bohaterka, grająca w karty, wulgarna – po prostu kobieta stracona – w chwili nienormalnej wręcz desperacji śpiewa: Ah, perche non sono morta! (Czemuż nie umarłam!), niemal cała orkiestra jak na komendę przestała grać, muzycy odwrócili się w stronę śpiewaków, rozległy się szepty: Boże! Jak ona TO zrobiła? Trochę zabawny incydent wydarzył się też na premierze Medei w Mantui. Magda, z mieczem w ręku, śpiewała niemal jak oszalała, opętana. W pewnym momencie jedno z dzieci Medei nie wytrzymało i uciekło za kulisy. Chłopiec tłumaczył się potem, że myślał, iż pani zamierza go zabić naprawdę.

Opowieści takie mógłbym mnożyć. Ale i bez takich incydentów przedstawienia z Magdą zawsze były dla mnie prawdziwymi thrillerami.

Dziękujemy serdecznie za rozmowę.

– Ja również bardzo dziękuję, cieszę się, że także w Polsce Magda ma wielbicieli. Pozdrawiam gorąco wszystkich czytelników Biuletynu.

rozmawiali Tomasz Pasternak i Krzysztof Skwierczyński