Trubadur 2(19)/2001  

The dosage is based on your age, health and the condition of your child. If you have the flu, talk to your San José Iturbide map doctor about using clomid for the influenza. I am a little concerned if the two drugs, which are both ssri's, have the same effect.

Metformin prescription without a prior prescription. However, cialis generika online kaufen The Villages the mechanism of aag's neuroprotective effect in pd has not been fully clarified. The m-g i have is the mid-1990s model, and seems to be in good working order.

Ożywione Jezioro

Jezioro łabędzie Piotra Czajkowskiego powróciło 25 maja na scenę Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Powróciło odmłodzone, ożywione i udramatycznione za sprawą nowych pomysłów choreograficznych i inscenizatorskich wybitnego tancerza, solisty Teatru Bolszoj i zespołu Royal Ballet, Irka Muchamiedowa. Był to debiut tego artysty w roli choreografa pełnospektaklowego klasycznego dzieła baletowego – debiut bardzo udany. Muchamiedow pozostawił w Jeziorze łabędzim wszystko to, co najcenniejsze w tradycyjnej choreografii Petipy i Iwanowa – pas de trois w pierwszym akcie, drugi, tzw. biały akt, pas de deux w III akcie. Dodał natomiast rodzaj prologu – Zły Duch przepowiada w nim los dwojga dzieci: w przyszłości zaklętej w łabędzia Odetty i księcia Zygfryda. Największym dziełem choreografa jest jednak czwarty akt, dynamiczny, choć utrzymany w klasycznej estetyce i stylistyce, ze wspaniałym duetem pary kochanków. Tragiczne zakończenie wieńczy powrót na scenę niezwyciężonego Rotbarta przykrywającego cały świat swym olbrzymim płaszczem.

W gronie realizatorów Jeziora w Teatrze Wielkim doszło do interesującego spotkania debiutantów i doświadczonych już artystów. Drugim, obok choreografa, nowicjuszem był scenograf Paweł Walicki. Proste, bardzo malarskie tła jego projektu budują w I i II aktach nastrój niczym z niemieckich ballad romantycznych. W oddali widać zamek tonący w błękitnych mgłach, a w drugim akcie – wody jeziora. W akcie trzecim oglądamy piękną salę balową w zamku księżnej utrzymaną w stylu art deco. Kostiumy zaprojektowała doświadczona w „materii baletowej” Irena Biegańska. Zgodnie z ideą choreografa, by przenieść akcję na początek XX wieku, panie na balu pojawiają się w długich jedwabnych sukniach, panowie we frakach i mundurach. Mundury owe budzą zresztą jedyne moje zastrzeżenia. Dążąc do wierności prawdzie historycznej zapomniano o specyfice teatru. Tancerze ubrani w granatowe mundury kadetów są na ciemnym tle scenografii i baletowej podłogi prawie niewidoczni. To samo dotyczy księcia, który w II akcie pojawia się w czarnym mundurze i. idealnie stapia z tłem. W trzecim akcie Zygfryd przypomina natomiast młodego Franciszka Józefa w charakterystycznym uniformie, który nieładnie „skraca” optycznie sylwetkę tancerza. Pomysł przeniesienia akcji w wiek XX narobił trochę bałaganu w kostiumach: łabędzie mają oczywiście swoje pierzaste białe paczki, ale księżniczki na balu tańczą już w długich, zresztą wyjątkowo pięknych sukniach z na-rodowymi, nieco anachronicznymi dodatkami – Rosjanka w kokoszniku, Hiszpanka w bolerku torreadora itp.

Na premierze główne partie powierzono doświadczonym solistom warszawskiego zespołu. Majestatyczną Odettą i demoniczną Odylią była Dominika Krysztoforska. Tancerka wyróżniała się przede wszystkim wyrazistą plastyką gestu. Niestety, w piruetach brakowało jej czasem rotacji, co zręcznie maskował partnerujący jej Sławomir Woźniak. Pierwszy tancerz stołecznej sceny odtańczył dramatycznie poprowadzoną przez choreografa postać księcia Zygfryda. Artysta pokazał rozwój duchowy bohatera od beztroskiego młodzieńca do tragicznie zakochanego mężczyzny. W roli Benna, przyjaciela księcia, rewelacyjnie zaprezentował się Andrzej M. Stasiewicz, wykonując m.in. wraz z Anitą Kuskowską i Karoliną Jupowicz pas de trois w pierwszym akcie. Partię czarownika Rotbarta wykonał Marcin Kaczorowski. W rolach Księżnej, matki Zygfryda i Generała, jego opiekuna, wystąpili Ewa Głowacka i Łukasz Gruziel. Na wyróżnienie zasługują również solistki tańczące role księżniczek, a zwłaszcza Irena Wasilewska (zjawiskowy taniec rosyjski) i Karolina Jupowicz (taniec hiszpański). Wielkie brawa zebrało żeńskie corps de ballet, które w „białych aktach” zaprezentowało zapierające dech idealne zgranie. Orkiestra pod batutą Andrzeja Straszyńskiego, kierownika muzycznego spektaklu bardzo dobrze partnerowała tancerzom. Muzyka Czajkowskiego, jak to bywa w takich razach, przykrojona do potrzeb choreografa, zabrzmiała soczyście i barwnie, kiedy potrzeba ogniście, kiedy indziej melancholijnie. Jedynie w słynnym motywie łabędzi zabrakło mi odrobinę większej śpiewności i rozlewności.

Jednak dopiero podczas drugiego spektaklu Jeziora łabędziego 26 maja sala im. Moniuszki dosłownie huczała od oklasków. Tancerze poczuli się swobodniej w nowej inscenizacji, a druga obsada (Anastazja Nabokina w podwójnej roli Odetty-Odylii i Maksim Wojtiul jako książę Zygfryd) wprowadziła widownię w zachwyt. Promieniujące ze sceny emocje udzieliły się publiczności: wiele osób nie kryło łez podczas dramatycznego finału w wykonaniu trojga protagonistów (w partii Rotbarta ponownie, bardzo udanie wystąpił Marcin Kaczorowski). Pomysł spięcia spektaklu niby klamrą ponownym pojawieniem się Złego Ducha zyskał ogólny poklask. Irek Muchamiedow dopiął swego – pokazał na warszawskiej scenie prawdziwy dramat opowiedziany językiem baletu klasycznego.

PS Premiera Jeziora łabędziego w TW pokazała znakomitą kondycję zespołu baletowego i żałosną kondycję krytyki muzycznej (nie piszę: baletowej, bo takowej w Polsce nie ma). Może się komuś spektakl podobać lub nie podobać, ale wypisywanie bzdur w stylu: Postać Błazna. tu sprowadzonego do roli przyjaciela księcia dyskwalifikuje tekst w oczach każdego baletomana. Otóż Błazna tu nie ma, bo Muchamiedow postanowił być wiernym najwcześniejszej tradycji wystawiania Jeziora, kiedy postaci Błazna w ogóle nie było. Wprowadził ją Gorski w latach 20. XX wieku. Przyjaciel księcia Benno to zupełnie inna postać, znana z pierwszych wystawień baletu. Pomysł zamienienia dramaturgicznie „pustych” tańców narodowych na popisy wykonywane przez księżniczki, co krytycy zarzucają choreografowi, nie jest niczym nowym. Tak właśnie postąpił m.in. Jurij Grigorowicz w swoim spektaklu czy częściowo para Wasiljow i Kasatkina na scenie Państwowego Akademickiego Teatru Baletu Klasycznego (III akt Jeziora łabędziego w tym wykonaniu mogliśmy oglądać kilka lat temu w ramach Dni Kultury Federacji Rosyjskiej – wtedy jednak sala Teatru Wielkiego świeciła pustkami). „Czarny łabędź” pojawia się w warszawskim spektaklu tylko po to, by zatańczyć pas de deux. Ciekawa jestem, co jeszcze ma tam Odylia do roboty? W stosunku do innych klasycznych inscenizacji pozbawiono ją tylko ceremonialnego ukłonu przed Księżną i. wyjścia za kulisy. Ktoś inny pisze: Odetcie-Odylii zabrano sporo w II akcie. Po przeczytaniu tych słów natychmiast pobiegłam do odtwarzacza i przejrzałam przypadkowo wybrane trzy realizacje Jeziora, bo już zwątpiłam w moją pamięć. Co w inscenizacji Muchamiedowa zabrano Odetcie? – do tej pory nie wiem. Zagadkowe jest dla mnie również zdanie: Sławomir Woźniak zaprezentował zestaw typowych dla siebie skoków. A co miał pokazać – potrójne salto zakończone hołubcem? Solista wykonał w wariacjach, a to tylko część partii księcia, zestaw skoków przewidzianych tam przez Petipę i Iwanowa, i prezentowanych na wszystkich scenach świata przez odtwórców tej roli. Tak to już mają ci baletowi książęta – nie mogą się wykazać oryginalnością. Do tego znakomita większość recenzentów nie potrafi nawet poprawnie przepisać z programu nazwiska wykonawczyni roli Odetty: Krysztoforska, nie – Krzysztoforska! Wstyd!

Katarzyna K. Gardzina