Trubadur 4(21)/2001  

In some cases the manufacturer may not be able to supply this drug at the lowest possible price due to the nature of the drug. Dal 2013 al 2015 l’italia registra un incremento dell’incidenza femminile del https://giuseppedagostino.it/71224-kamagra-oral-jelly-100-mg-gusti-8522/ 22% e del 25% delle donne che perdono la vita. Nexium without insurance and other nexium without insurance.

The recommended dose of tamoxifen is 20mg daily for 5 to 7 weeks and then every 3 months. Plaquenil 200mg tablets are available in four ways: as plain tablets for patients who have taken the medication on other occasions, as extended-release tablets for patients who take higher dosage, as coated tablets for patients who take higher dosage in the case of a stomach https://saiheritagebanquet.com/94565-map-69237/ and duodenal ulcer, and in combination with metoclopramide for patients with a gastric or duodenal ulcer that is resistant to ppi. Zithromax is the brand name of zithromax (sodium stearyl tartarate).

Moc przeznaczenia w La Scali

Wszyscy oczekiwali tej nie słyszanej jeszcze w Italii (pomijając koncertowe wykonanie w Rzymie kilka lat temu pod batutą Gergieva) pierwszej wersji Mocy przeznaczenia z 1862 roku w wykonaniu goszczącego w La Scali Teatru Maryjskiego z Petersburga. Spektakl miał być przypomnieniem nie tylko muzycznej wersji sprzed 139 lat, ale również reżyseria i scenografia miały być jak najbardziej zbliżone do tamtej petersburskiej premiery.

Libretto jest dość skomplikowane. Don Carlo, brat młodej Leonory, niesłusznie przekonany o jej uwiedzeniu i porzuceniu przez nieszczęsnego Don Alvaro, który niechcący zabił ich ojca – markiza Calatrava, ściga go przez całą operę. Alvaro zabija w końcu Don Carla w sprowokowanym pojedynku. Ten znów, tuż przed wyzionięciem ducha zdoła jeszcze zabić swoją siostrę. i tu mamy różnicę w stosunku do znanej wersji. Ginie jeszcze i Don Alvaro rzucając się w przepaść. W zasadzie baza opery, a więc postacie i czas akcji są identyczne. Jest trochę zmian w partii chóru. Na początku zamiast simfonietty idzie preludium. Niektóre miejsca są przestawione, jak duet Don Alvara i Don Carla ze słynnym Rataplan, czy brak sceny Rundy, za to pojawia się aria Don Alvara, pominięta w wersji poprawionej.

W sumie przedstawienie sprawiło mi pewien zawód. Gergiev dyrygował z pasją, bardzo żywiołowo, ale nie bardzo czuło się tam Verdiego. Odniosłem wrażenie, że nie starał się zbytnio pomagać śpiewakom. Ostatnio jednak bardzo dużo wszędzie występował, więc może nienajlepsza forma była wynikiem przemęczenia? Reżyseria Elijaha Moshinsky’ego oraz scenografia Andrieja Wojtjenko jednakowo mdłe, gdzieś w stylu lat dwudziestych, a mające podobno być jak najwierniejszą kopią tych z pierwszego przedstawienia La forza del destino z 1862 r. Chór dość dobry, ale brak było mu tego specyficznego, pięknego brzmienia chórów włoskich. Śpiewacy – też różnie z nimi było. Don Alvaro – Gegam Grigorian miał momenty bardzo dobre, ale czasami prawie nie było go słychać (za co dostało mu się buuu. od publiczności). Irina Gordej miała dobre góry, ale w dolnych i środkowych rejestrach były trudności, nie mówiąc już o Preziosilli (Marianna Tarasowa), która prawie wszystko wykrzyczała. Najlepszy zarówno wokalnie jak i aktorsko był z pewnością baryton Wasyli Gerello, stwarzając naprawdę wspaniałą postać Don Carla i to on był najbardziej oklaskiwany. W drugim i ostatnim przedstawieniu partię tenorową powierzono Giuseppe Giacominiemu. Reszta obsady – z wyjątkiem Prieziosilli, Jekateryny Semenczuk (tej samej chyba rangi, co Tarasowa) – taka sama. Miałem okazję obejrzenia obu spektakli, jako że w La Scali nie ma nigdy tłumów na rosyjskie spektakle, nawet i te, które przyjeżdżają z Petersburga. Giacominiemu czasami wyszło nawet coś bardzo ładnie, ale ten starszy sympatyczny pan nie powinien już chyba śpiewać. Nie mógł za to nie zwrócić uwagi wykonawca niewielkiej roli markiza Calatrava, potężny, o pięknej barwie bas – 25-letni Baszkir z Ufy – Ildar Abdrazakow. Zajął on w ubiegłym roku pierwsze miejsce na Międzynarodowym Konkursie Marii Callas w Parmie i zaraz zaczęły się interesować nim co ważniejsze teatry operowe w Italii. Był wspaniałym Attylą, Orovesem w Normie w Teatro Regio w Parmie, a ostatnio Bankiem w Makbecie w La Scali. Ciekawostka: jego trochę starszy brat Askar Abdrazakow, też bas, również krąży po Italii. Dwa lata temu był w La Scali Koczubejem w Mazepie Czajkowskiego (wspaniale wyreżyserowanym przez Lwa Dodina!). Od kilku lat śpiewa również w Arenie w Weronie, to jako Król, to znów jako Ramfis w Aidzie czy Zaccaria w Nabucco.

La forza del destino z Petersburga była dla mnie okazją do przypomnienia sobie dwóch innych Mocy przeznaczenia widzianych w La Scali. Tej z odległego 1978 roku, a jednego z najpiękniejszych przedstawień, jakie widziałem w tym teatrze. Śpiewali: Montserrat Caballé z jej silnym, a cudownym głosem, który kulminacyjny moment osiągał w Pace mio Dio z tymi urzekającymi, a tylko jej właściwymi filati i pianissimi. Rola José Carrerasa jako Don Alvaro była chyba jego największym osiągnięciem wokalnym w okresie szczytu kariery. Wspaniała barwa głosu i siła, a także nieskazitelna dykcja i temperament artysty wpłynęły na stworzenie sugestywnej, plastycznej postaci. Inny wielki – baryton Piero Cappuccilli był Don Carlem, a Nicolai Ghiaurow (tylko La Scala mogła sobie pozwolić na taki luksus) – Guardianem. Znakomity chór przygotowany przez Romano Gandolfiego zwłaszcza w scenie Vergine degli Angeli wykazał, jakich cudów może dokonać. Dyrygował (poprawnie) Giuseppe Patane. Dekoracje, a także kostiumy – niezwykle żywe, kolorowe, bez niepotrzebnych innowacji, projektu sławnego malarza Renato Guttuso dokonały reszty, by stworzyć to niezwykłe przedstawienie – arcydzieło.

Także La forza del destino, którą widziałem w 1999 roku, przewyższała zdecydowanie przedstawienie z Petersburga. Dominował oczywiście wspaniały głos i temperament José Cury, który w Oh, tu che in seno agli angeli wprost oczarował publiczność. Ines Salazar z Wenezueli w roli Leonory wokalnie była zupełnie poprawna, chociaż nie wywarła na mnie większego wrażenia. Nie było się do czego przyczepić, ale i czym zachwycić, chociaż za Pace mio Dio i Madre pietosa vergine (zresztą to ostatnie bardzo wzruszająco zaśpiewane) dostała sporo braw. Podejrzewam jednak, że w dużej mierze były to brawa za młodość i urodę śpiewaczki. Widziałem też drugi raz to samo przedstawienie z inną Leonorą – Georginą Lukacs – trochę słabszą głosowo i z problemami w górach. Don Carlem był Leo Nucci, ciągle jeszcze w znakomitej formie. Dyrygował Riccardo Muti, jak zawsze doskonale i z niezwykłym wyczuciem Verdiego (czyżby to było dane tylko Włochom?) Ciekawa, inteligentna reżyseria i scenografia (może trochę za często w tonach bladoniebieskich) Hugo De Any, który stworzył spektakl dużej klasy. Oczywiście ta pierwsza Moc przeznaczenia sprzed przeszło dwudziestu lat została mi najbardziej w pamięci, natomiast ostatnia, petersburska zupełnie nie pozostawiła jakiegoś śladu emocji.

Amir Z. Szlachta