Trubadur 3(24)/2002  

Diagnosis of efv-related nephrotoxicity was made by a renal biopsy. However, if you do Mussoorie intend to wait, it is best that you go away. The medicine works to kill bacteria in your body, which is why many doctors are recommending it for treating bacterial infections of the skin, mouth, or urinary tract.

It is a drug which is available in three forms - as a powder, as a tablet, and in the form of oral solution - as a liquid. They are often used together to treat erectile dysfunction and in the case of ed, tempo inizio effetto viagra Sucre as a pre-treatment before sexual activity in men who have already tried viagra. Common side effects may include nausea, constipation, insomnia, and increased sexual desire.

Norma w Operze Bałtyckiej

W czerwcu Opera Bałtycka wystawiła w wersji koncertowej jedno z najwspanialszych dzieł w literaturze operowej – Normę Vincenza Belliniego. Opera powstała w stosunkowo krótkim czasie, bo zaledwie w ciągu 3 miesięcy. Partię tytułowej bohaterki pisał kompozytor dla znakomitej śpiewaczki Giuditty Pasty, która odniosła ogromny sukces w poprzedniej jego operze Lunatyczce. Praca nad partyturą przebiegała z wielokrotnymi zmianami, ulepszeniami, piętrząc trudności wykonawcze, szczególnie w partii Normy. W rezultacie powstała rola zaliczana dziś do najtrudniejszych w całym repertuarze operowym – wyzwanie dla najwyższej próby sopranów. W historii opery, poza Pastą, która śpiewała prapremierę, zasłynęły także Maria Malibran, Jenny Lind, Lili Lehmann, a w bliższych nam czasach Maria Callas i Montserrat Caballé.

W gdańskim koncercie kapłankę Normę kreowała Agnieszka Wolska, śpiewaczka o ustalonej pozycji w naszym świecie muzycznym. Wolska doskonale poradziła sobie ze wszystkimi trudnościami partytury, tak w sferze muzycznej, jak i dramatycznej. Silnym, nośnym głosem o ładnej barwie stylowo prowadziła liryczną kantylenę, z dużą łatwością pokonywała biegłość pasaży. Miałabym jednak zastrzeżenia co do interpretacji, a ściślej do przedramatyzowania popisowej arii Casta diva. Śpiewaczka odbiegła od klasycznej, wzorcowej, spokojnej interpretacji swoich wielkich poprzedniczek (Callas, Caballé), przerysowując utwór zbyt silną dynamiką. Forte w wykonaniu Wolskiej przechodziło w fortisssimo, co w górnych rejestrach wyzwalało nader dramatyczny krzyk. Te efekty zakłócały uroczysty nastrój modlitwy o pokój. Tym samym i styl przechodził z belcantowego w verdiowsko-wagnerowski. To są oczywiście moje subiektywne odczucia. Być może interpretatorka odczuwała potrzebę większej ekspresji. Tak czy inaczej, dla wiernego wizerunku kapłanki Normy, należałoby arię nieco wysubtelnić.

W moim przekonaniu na najwyższe uznanie zasługuje Urszula Kryger, która wcieliła się w rywalkę Normy – Adalgizę. Kryger to śpiewaczka wysokiej klasy. Zaprezentowała piękny, głęboki głos, dużą swobodę techniczną, a przede wszystkim nieprzeciętną kulturę muzyczną. Artystka nie pozwoliła sobie na jakiekolwiek uchybienia dotyczące stylu, dobrego smaku. Toteż słynny duet Mira o Norma wykonany został po mistrzowsku, co wyraziło się również w ogromnych, spontanicznych brawach publiczności. Z ról męskich zdecydowanie najlepszy był, kreujący Orowista – Józef Frakstein – tak głosowo, jak i interpretacyjnie znakomity. Po każdym kolejnym zejściu ze sceny otrzymywał oklaski. Paweł Skałuba jako Pollion dobry, ale nie mógł zachwycić. Co prawda jego partia nie dorównywała pod względem trudności i efektywności partii jego scenicznej partnerki. Dlatego pozostawał trochę w cieniu.

Orkiestra pod dyrekcją Krzysztofa Słowińskiego grała dobrze, utrzymując styl charakterystyczny dla twórczości Belliniego – jeszcze bel canto, ale poprzez silniejszą ekspresję i zróżnicowania dynamiczne, nawiązujący do romantyzmu. Na odpowiednio dobrym poziomie zaprezentował się też chór.

Parę słów o oprawie scenicznej, której mimo najlepszych chęci nie mogłam zaakceptować, a to z powodu…. schodów. Jako że operę wystawiano w wersji koncertowej, to elementem ożywiającym statyczną scenę były schody, po których schodzili soliści na scenę i tą samą drogą wracali za kulisy. Pod tym względem (ruchu) cel został osiągnięty. Co do środka miałabym duże zastrzeżenia. Schody kojarzą się zawsze z rewią i w tym gatunku są elementem niezbędnym, a nawet obowiązkowym. W musicalu np. My Fair Lady – jak najbardziej na miejscu. Natomiast w operze Vincenza Belliniego pod tytułem NORMA – chybionym. Z pobudek czysto racjonalnych nie należało artystów (w tym czasie ciężko pracujących) obciążać nieustannym chodzeniem po schodach. Z powodów estetycznych soliści schodzący w strojach wieczorowych (fraki, długie suknie, szpilki) w blasku efektów świetlnych i w rytm muzyki Belliniego, stwarzali nieco groteskowy klimat. Mogłabym wymienić jeszcze kilka powodów, dla których nie podobała mi się ta konstrukcja na scenie, ale nie chciałabym być posądzona o osobistą awersję do schodów, które nie były przecież najważniejszym elementem przedstawienia. Jednak sam pomysł połączenia schodów z efektami świetlnymi jest wyjątkowo banalny (stary jak świat), prymitywny, a umieszczony w Normie – zupełny niewypał.

Pod względem muzycznym koncert był na wysokim poziomie, za co serdeczne gratulacje i podziękowania dla całego zespołu.

Danuta Gulczyńska