Trubadur 4(25)/2002  

In severe cases, it is sometimes necessary to take a break from the treatment and let the skin heal, or to give a second course of treatment. Studies show that breastfed babies are more likely finasteride propecia 1mg tablet to be. It may also cause stomach problems, such as diarrhea.

I have been taking this product for over 6 months now. I was able to find a lot of fallaciously good sources for the ivermectin and other equipment needed to get my business off the ground. It is an anticonvulsant medicine used to treat the symptoms of epilepsy.

Bolszoj w Warszawie

W połowie grudnia 2002 przez pięć dni gościł w Warszawie zespół Teatru Bolszoj z Moskwy i udowodnił, że artyści z Moskwy jak nikt inny potrafią interpretować wielką rosyjską klasykę. Obejrzeliśmy spektakle sprawnie wyreżyserowane, dobrze lub bardzo dobrze wykonane, choć wciąż prezentujące bardziej tradycyjne spojrzenie na sztukę operową.

Najpierw warszawska publiczność mogła obejrzeć dwukrotnie Miłość do trzech pomarańczy Sergiusza Prokofiewa w inscenizacji sprzed pięciu lat. Przedstawienie można określić dwoma słowami: sympatyczne i przyzwoite. Słowo „sympatyczne” będzie się tu odnosiło do koncepcji reżyserskiej i oprawy scenograficznej. Sir Peter Ustinov, reżyser spektaklu, postawił na teatr, który nie wstydzi się tego, że jest tylko teatrem, a może nawet teatrzykiem. Baśniową krainę rządzoną przez Króla Treflowego zaludniają czarno-biało ubrane postaci stylizowane na bohaterów komedii dell’arte i komediowych teatrów ulicznych. Komicy, Tragicy i dwór królewski występują w kostiumach Pierrotów, Doktorów i Arlekinów, sam Król Trefl, zgodnie ze wskazówkami libretta, wygląda, jakby zszedł z karty do gry. Pojawiają się zabawni brzuchacze i pijacy. Niewielkie zmiany dekoracji odbywają się na oczach widzów, jakby reżyser dawał nam do zrozumienia – no właśnie, my to wszystko tylko odgrywamy. Za całą scenografię służą metalowe pomosty zawieszone nad sceną, które jednocześnie wypełniają przestrzeń i służą za miejsce akcji. Dzięki rozłożeniu działań scenicznych na kilka poziomów spektakl jest bardziej dynamiczny i atrakcyjny (jak w świetnej scenie finałowej pogoni za złoczyńcami). Dynamizmu przedstawieniu dodaje także obecność baletu, który, może nawet nie zawsze potrzebnie, wprowadza iście jarmarczne zamieszanie i dodatkowy ruch. Z drugiej strony, spektakl Ustinova bywa bardzo tradycyjny. Właściwie cały drugi akt opowiadający o zdobyciu przez Księcia trzech pomarańczy, a zwłaszcza scena otwierania owoców na pustyni, nie wnoszą nic nowego. Gromkie oklaski wywołuje natomiast dodatkowy finał, czyli odegrany jeszcze raz słynny marsz (wizytówka muzyczna opery Prokofiewa), podczas którego następują żywiołowe tańce baletu i dowcipnie wyreżyserowane ukłony zespołu i solistów. Warto podkreślić dobrą grę aktorską wszystkich występujących, a szczególnie grupy Dziwaków – animatorów całego przedstawienia.

Słówkiem „przyzwoita” można natomiast określić stronę muzyczną przedstawienia, które zaprezentował nam Bolszoj. Nie było tu bowiem rażących wpadek, ale także nikt nie rzucał na kolana. Spośród w zasadzie wyrównanego zestawu solistów występujących w większych partiach warto wyróżnić Siergieja Gadieja w roli Księcia, Wiaczesława Wojnarowskiego (Truffaldino) i Piotra Głubokiego (Król Treflowy). Minikreacje stworzyli Jewgienia Siegieniuk jako księżniczka Linetta oraz Wasilij Kirnos wykonujący napisaną dla basa komiczną partię Strasznej Kucharki. Podobała mi się także Oksana Łomowa – Ninetta, która następnie okazała się dość piskliwą, ale bardzo urodziwą Emmą w Chowańszczyźnie. Orkiestra pod batutą Aleksandra Titowa grała sprawnie, choć czasami chyba zbyt pompatycznie i dosadnie traktując żartobliwo-ironiczne dzieło Sergiusza Prokofiewa.

W Chowańszczyźnie Musorgskiego Bolszoj dał nam natomiast wszystko, na co czekaliśmy: wielkie chóry, wielkie głosy i wielki fresk historyczny. Obraz Rosji z początków panowania Piotra I realizatorzy nieco odrealnili dzięki jednostajnej szaro-czarnej kolorystyce dekoracji i kostiumów. Ta Rosja sprawia wrażenie tragicznego, chwiejącego się w posadach kraju na jednym z licznych dziejowych zakrętów. Oprawie scenicznej Chowańszczyzny projektu Sławy Okuniewa nie można także odmówić urody i bogactwa, mimo że właściwie cała opera rozgrywa się w dwóch tylko sprytnie modyfikowanych dekoracjach. Najbardziej podobał mi się drugi obraz I aktu, rozgrywający się w przebogatym letnim salonie Golicyna i uczta u Chowańskiego, jak wyjęta z rosyjskiej baśni.

Na nic by się jednak zdał przepych scenograficzny, gdyby nie wypełniła go doskonale wykonana muzyka. Na szczęście tu Bolszoj zgotował nam istną ucztę muzyczną. Spektakl dobrze poprowadził Aleksandr Wiediernikow, dyrektor muzyczny i główny dyrygent Teatru Bolszoj. Moje większe zastrzeżenia budził tylko słynny Świt nad rzeką Moskwą – tu zupełnie pozbawiony urody. Fantastycznie natomiast śpiewał chór, osiągając doskonałą czystość i zadziwiającą jasność brzmienia. No i soliści! Nie można mieć dość pochwał dla świetnej wyrównanej obsady zarówno głównych, jak i epizodycznych ról od Pisarza – Aleksandra Archipowa po książąt Chowańskich – Witalija Taraszczenki i genialnego Walerija Gilmanowa. Ten ostatni stworzył doskonałą, pełnokrwistą postać wielkiego bojara. Z równym powodzeniem kreowali swoje partie Michaił Gubskij (Golicyn), Jurij Nieczajew (Szakłowity) i wyśmienity, obdarzony wielką sceniczną charyzmą bas Taras Sztonda w roli starowiercy Dosifieja. Rozmowa między Dosifiejem, Golicynem i starym Chowańskim w scenie drugiej I aktu była i wokalnie, i aktorsko jedną z najlepszych w tym spektaklu. W niewielkiej roli Warsonofiewa ładną barwą głosu zwracał uwagę młody bas Wadim Łynkowski. Prawdziwą ozdobą tego męskiego grona była mezzosopranistka Tatiana Jerastowa, przejmująca w roli Marfy. Warto zauważyć, że w obu zaprezentowanych przez Teatr Bolszoj operach jako soliści wystąpili śpiewacy znani warszawskiej publiczności z III Konkursu Moniuszkowskiego. W Miłości do trzech pomarańczy jako Pantalone wystąpił Andriej Grigoriew (III nagroda w 1998 r.), a w Chowańszczyźnie świetnym księciem Golicynem był Michaił Gubskij (II nagroda w 1998 r.).

Bilety na warszawskie spektakle Teatru Bolszoj znikły z kas na dwa miesiące przed przyjazdem zespołu. Nic dziwnego. Zespół operowy Teatru Bolszoj Warszawę odwiedził ostatnio w 1984 roku (wtedy przywiózł Eugeniusza Oniegina, Carską narzeczoną i Chowańszczyznę). W tym samym czasie, kiedy warszawska publiczność miała okazję podziwiać przedstawienia Teatru Bolszoj, polscy artyści występowali w Moskwie. Zaprezentowali polską wizytówkę operową – Straszny dwór Stanisława Moniuszki w reżyserii Mikołaja Grabowskiego oraz Króla Rogera i Oniegina w reżyserii Mariusza Trelińskiego.

Zespół Opery Narodowej znalazł się w tradycyjnie trudnej roli „wiozącego drzewo do lasu”, tym bardziej, że realizacja Trelińskiego bardzo odbiega od klasycznych interpretacji tego dzieła. A jednak występy Opery Narodowej w Moskwie spotkały się z gorącym przyjęciem, o czym co rano wprost z Moskwy informował w Drugim Programie PR Wojciech Włodarczyk. Spodobał się trudny i mniej znany Król Roger, owacją na stojąco zakończył się Straszny dwór, również nietypowe odczytanie Oniegina przypadło do gustu zwłaszcza młodszej części rosyjskiej widowni.

Przyjazd Teatru Bolszoj do Polski i wyjazd Teatru Wielkiego do Rosji były olbrzymimi przedsięwzięciami. Oba podróżujące zespoły liczyły po ok. 300 osób, dekoracje i kostiumy trzeba było przewieźć kilkunastoma tirami. Dyrekcje podkreślają, że to wydarzenie nie doszłoby do skutku bez pomocy finansowej Ministerstw Kultury obu krajów oraz hojności sponsorów. Dla jak najtańszego i sprawnego przewiezienia artystów uruchomiono specjalny „most powietrzny”.

Występom Opery Narodowej w Moskwie towarzyszyło spotkanie ministrów kultury obu krajów oraz konferencja prasowa z udziałem Waldemara Dąbrowskiego. Na lata 2004-2005 planowana jest wielka prezentacja kultury polskiej w Rosji i rosyjskiej w Polsce, w jej ramach można by zorganizować podobną wymianę spektakli. My, operomani, możemy sobie tylko życzyć, aby współpraca Bolszoj i Wielkiego rozwinęła się jak najwspanialej, częściej dając polskim melomanom okazję do obcowania z wielką rosyjską literaturą operową, której bardzo brakuje na polskich scenach.

Katarzyna K. Gardzina