Trubadur 4(29)/2003 (Dodatek baletowy)  

The price i received from the doctor is higher, but it is the only option available to me. I would like to transfer some money to this account how much is amitriptyline generic Buchen penicillin kaufen ohne rezept for sale in the same way, the president's comments about bringing the u.s. The effects of dapoxetine on anxiety disorders are believed to be due to its effect on serotonin (5-hydroxytryptamine).

A través de una campaña de presentaciones, el año 2016, y un periodo de prueba en marzo del año 2017 se present. The number of cases Lorient in this region was reported to be 0 for the past year. Priligy tablet price comparison india priligy tablets, buy priligy.

Energetyczny Ek

Zespół baletowy Teatru Wielkiego – Opery Narodowej nie może ostatnio narzekać na brak spektakularnych premier. Przed wakacjami na warszawską scenę trafił Czajkowski Ejfmana, w listopadzie br. Mats Ek przygotował z tancerzami TW swój balet Coś jakby (A sort of) do muzyki Henryka Mikołaja Góreckiego. Przy tej okazji wznowiono po ponad rocznej przerwie Carmen tego samego choreografa do muzyki Rodiona Szczedrina na podstawie Georgesa Bizeta. W ten sposób powstał wieczór baletowy Matsa Eka, który, mam nadzieję, wejdzie na stałe do repertuaru warszawskiego baletu. Mam też nadzieję, że baletowa publiczność okaże większe niż poprzednio zainteresowanie wieczorem baletów współczesnych (na wystawiane razem Carmen i Pannę Julię nie udawało się ostatnio sprzedać nawet pół sali!).

Zestaw CarmenCoś jakby wart jest zainteresowania, bo, po pierwsze, daje okazję do poznania i zrozumienia stylu choreograficznego Eka, po drugie – jest znakomicie wykonany, po trzecie wreszcie – składają się nań bardzo ciekawe, charakterystyczne dla twórczości szwedzkiego choreografa balety.

Ponieważ nie miałam dotąd okazji pisać w Dodatku baletowym o znakomitej Carmen w choreografii Matsa Eka (premiera warszawska w 1998 roku), poświęcę jej teraz parę zdań. Pierwsza wersja tego baletu powstała dla primabaleriny Teatru Bolszoj Mai Plisieckiej, muzykę wykorzystującą melodie z opery Bizeta skomponował mąż tancerki, Rodion Szczedrin. O ile jednak w pierwotnej wersji, w choreografii Kubańczyka Alberta Alonso, Carmen była uosobieniem dumy i wdzięku, o tyle u Eka stała się zupełnie innym typem – kobietą dominującą, silną, o męskich cechach. Wszystko to Ek pokazuje za pomocą swego języka tańca. U niego to Carmen podnosi Don Josego, lula go w ramionach, ale także pali cygara z miną człowieka prawdziwie wolnego, niezależnego i czyniącego z tej swobody fetysz. Jej przeciwieństwem jest Don Jose – chłopak ze wsi, który przyniósł do miasta swoje wyobrażenia o szczęśliwej przyszłości z ukochaną kobietą – dom, dzieci, spokojna starość. Kapitalna jest scena duetu miłosnego Carmen i Josego, której jedna sekwencja upozowana jest na ceremonię ślubną. Para bohaterów klęka w głębi sceny, a potem tryumfalnie maszeruje w stronę proscenium, przy czym Carmen ostentacyjnie pali cygaro, a Don Jose niesie bukiet kwiatów… Jose jest w balecie Eka zagubioną ofiarą: zbuntowany przez Carmen zabija oficera, zazdrosny o swą wybrankę odsuwa od niej jej przyjaciela Cygana, w walce przypominającej corridę „bierze na rogi” Escamilla, by wreszcie pchnąć nożem samą Carmen, której w tym momencie wypada z ust cygaro. Dla ukazania całej tej historii Mats Ek użył techniki quasi filmowej. Podzielił opowieść na sceny i wymieszane kadry, które składają się na relację Don Josego notowaną przez dziennikarza tuż przed egzekucją. Balet zaczyna się od sceny wykonania wyroku, potem następuje retrospekcja, by na końcu powrócił obraz Josego stojącego przed plutonem żołnierzy. Podczas ostatnich taktów gasnącej muzyki Jose trafiony bezgłośną salwą chwieje się i upada, jak na filmie puszczonym w zwolnionym tempie. Cały ten taneczny kolaż łączy postać nazwana enigmatycznie M., co może oznaczać Micaela – Madre – Muerte (Micaela – Matka – Śmierć). W tę na poły nierealną postać po mistrzowsku wcieliła się Dominika Krysztoforska, po raz kolejny zaczarowała publiczność nieziemsko płynnymi ruchami rąk i falującego korpusu. W partiach protagonistów wystąpili Elżbieta Kwiatkowska i Sławomir Woźniak, którzy, choć znakomici w sensie technicznym, tym razem nie potrafili odnaleźć elektryzującego napięcia, jakie pamiętam z ich występów w tych partiach w ’98 i kolejnych latach. Za to doskonale zaprezentowali się: Walery Mazepczyk (Cygan), Beata Grzesińska (Kobieta) i Wojciech Warszawski (Oficer). Rozczarowaniem był dla mnie pierwszy na warszawskiej scenie występ nowego solisty zespołu – Siergieja Basałajewa. Artysta odznacza się co prawda znakomitą prezencją, wysokim skokiem i aparycją wymarzoną dla ognistego torrero, ale nic z tej ognistości nie znalazło odzwierciedlenia w tańcu. Aktorsko Basałajew był nijaki, a miękkie, mdłe upozowania rąk były w roli Escamilla po prostu niewybaczalne. Te błędy na razie kładę na karb debiutanckiej tremy, mam nadzieję, że w repertuarze klasycznym Siergiej Basałajew pokaże, na co go stać. Pomijając jednak te zastrzeżenia, wznowienie Carmen było wspaniałym sukcesem. Było widać, jak praca z choreografem przywróciła czystość i stylowość wykonaniu, przypomniała o paru szczegółach, które umykały gdzieś przy poprzednich wykonaniach. Carmen jest spektaklem poruszającym i elektryzującym, tak ze względu na oryginalne poprowadzenie tanecznej narracji, jak i dzięki kanciastej, pełnej mocnych akcentów muzyce Szczedrina.

Coś jakby (A sort of) powstało w 1997 roku dla jednego z najlepszych na świecie zespołów tańca współczesnego, znakomitego Nederlands Dans Theater. Dość enigmatyczna akcja daje się streścić w kilku zdaniach. Mężczyzna budzi się (a może zasypia?), spotyka kobietę i razem postanawiają wyruszyć w podróż. Trafiają w pejzaż pełen nagłych, dramatycznych ruchów, ostrych zgrzytów i akcentów. Wracają z podróży zmienieni, kobieta znika, a mężczyzna zasypia (a może budzi się?). Za muzyczne tworzywo do tego baletu posłużyły Matsowi Ekowi dwa utwory Henryka Mikołaja Góreckiego: Małe requiem dla pewnej polki i Koncert klawesynowy. Choreograf pytany o genezę tytułu baletu wytłumaczył, że po prostu pytano go nad czym pracuje, jaki to będzie spektakl, a on szukając właściwych słów mówił: To będzie coś jakby., coś jakby., aż postanowił, że to niedopowiedzenie będzie dobrym tytułem. Choreograf nie chce zbyt dużo mówić o swojej twórczości, bo zakłada, że gotowe dzieło powinien zinterpretować na swój sposób każdy widz, ale wyjawił, że pewne wątki w Coś jakby są odbiciem tragicznych wydarzeń wojny na Bałkanach oraz że spektakl zawiera także nawiązania do jego własnej biografii. Jakie? – próżno by zgadywać, zapewne nie są to wspomnienia przyjemne, bo świat, do którego trafiają bohaterowie baletu, wydaje się nieprzyjazny, naznaczony okrucieństwem. A zaczyna się spokojnie, trochę groteskowo. Mężczyzna (najlepsza od czasów Jeana w Pannie Julii rola Wojciecha Ślęzaka) odnajduje swoją partnerkę (krucha Anastasija Nabokina) w pierwszym rzędzie widowni. Po krótkich przygotowaniach ładuje ją do walizki i wyjeżdża. Żółta kurtyna odsłania pustą przestrzeń przegrodzoną zielonym murem, zza którego wychylają się kolorowe baloniki. Za chwilę zostaną przekłute szpilkami. Pojawia się grupa tancerzy i tancerek w „postarzających” kostiumach – garniturach, płaszczach, garsonkach i kapelusikach (ubiory charakterystyczne dla niejednego baletu Eka, podobne były w Śpiącej królewnie, Smoke itp.). Co jakiś czas z hukiem pękają balony bez litości przekłuwane szpilkami – baloniki umieszczane na brzuchu, biuście i kroczu poszczególnych postaci. Każda z „przekłutych” osób pada na scenę w drgawkach. Rytmiczny, o narastającym tempie taniec wcale nie jest radosny – budzi nieokreślony strach. Opętańczy pląs przerywa liryczny duet chłopaka i dziewczyny (delikatny Maksim Wojtiul i wzruszająca Karolina Jupowicz). Taniec wypływający z energetycznego rytmu Koncertu klawesynowego powraca, by porwać również głównych bohaterów. Ek znakomicie przekłada muzykę na swój zawsze rozpoznawalny, trochę pokraczny język tańca. Nawet gdy tempo narasta, a grupa tancerzy zamiera, leżąc na podłodze, jakby z wolna przygniatana olbrzymim ciężarem -to też wynika z muzyki! Poza tym w Coś jakby szwedzki choreograf po raz kolejny pokazuje, w jak oryginalny sposób można używać przestrzeni scenicznej i elementów scenografii. Zielony mur jest oparciem dla tancerzy – wskakują na niego i odbijają się od jego powierzchni, ale za chwilę jedna solistka przepchnie go w tył sceny, a pod koniec mur „rozpadnie się” na kilka kwadratowych ścianek, które przewędrują za kulisy. Wiele elementów baletu Eka pozostaje w zawieszeniu – budują niedookreślony nastrój, czekają na interpretację. Dlaczego główni bohaterowie zamieniają się kostiumami? Przed podróżą Mężczyzna jest w sukni, Kobieta w garniturze, w „innym świecie” – odwrotnie. Dlaczego Mężczyzna jest garbaty? Kim jest mężczyzna w meloniku i co krzyczą ludzie za murem? Zobaczcie, posłuchajcie, zastanówcie się.

Katarzyna K. Gardzina