Trubadur 2(31)/2004  

The following information is to be considered when making treatment decisions. Mild, moderate and severe adverse events were defined as those finasterid 1mg günstig kaufen that did not result in the discontinuation. Generic cialis generic cialis contains one of the active ingredients found in viagra, and is classified as a treatment for male impotence.

There can be serious blood clot problems with this medication. You can buy amoxicillin over Dubbo the counter in any drugstore, or you can buy it online. Nolvadex price comparison, nolvadex generic name, nolvadex review, nolvadex generic price, nolvadex reviews and comparisons, nolvadex generic, nolvadex price, nolvadex online purchase, nolvadex prescription drug, nolvadex prescription medication, nolvadex price list, nolvadex prescription cost, nolvadex cost and price, nolvadex prescription discount, nolvadex discount cost, nolvadex pharmacy online, nolvadex buy on line, nolvadex buy now, nolvadex online buy, nolvadex online purchase, nolvadex online shopping, nolvadex pharmacy buy, nolvadex online order, nolvadex pharmacy, nolvadex online pharmacy, nolvadex online pharmacy comparison, nolvadex prescription buy, nolvadex generic price, nolvadex generic, nolvadex online buy generic, nolvadex price generic, nolvadex generic compare, nolvadex online buy generic, nolvadex generic drug, nolvadex online pharmacy buy generic, nolvadex generic drug buy, nolvadex generic drugs,

Chrześcijanizm triumfujący
Premiera Fausta Gounoda w Gdańsku

Twórcy gdańskiego Fausta zapowiadali przed premierą, że spektakl będzie pytał o granice ludzkiej ingerencji w boski porządek czy prawa natury. Po obejrzeniu dwóch przedstawień odniosłem wrażenie, że opowiada o tym w takim samym stopniu, jak i XIX-wieczne dzieło Gounoda, czyli tylko trochę i niewystarczająco, by traktować motyw ten jako temat nadrzędny. Owszem – Stary Faust mając do wyboru wiele atrakcji (władza, bogactwo, sława), o które dziś w reality-showach walczą tabuny maluczkich, wybiera młodość (ją ofiarowują nam obecnie gabinety odnowy, cudowne pigułki i kremy). Ma ona przywrócić mu sprawność seksualną – Gounod nie pokazuje, by wykorzystywał odzyskane siły w jakimś innym celu. Odmłodzony Faust uwodzi i porzuca cud-dziewczynę, Małgorzatę. Opuszczona, zabija dziecko, owoc ich grzesznej miłości, za co zostaje ścięta. Czyli faktycznie – bycie młodym nie oznacza niczego dobrego, bo ma się wtedy fściu-bździu w głowie. By rozum był przy młodości… Ale nie jest. Młody Faust nie ma niczego ze starego Fausta. Wraz ze zmarszczkami i zwiotczeniem traci także zdobytą wiedzę i doświadczenie. Nie ma w nim mędrca, filozofa, czyli człowieka zadającego pytania, pochylającego się nad życiem. Młody Faust jest tylko romantycznym kochankiem w zwiewnej białej koszuli, lekko cierpiącym, wyśpiewującym miłosne kantyleny lub melancholijne recytatywy. Tak jest u Gounoda, i u reżysera Marka Weissa-Grzesińskiego, i w ujęciu obydwu odtwórców tej partii – Tomasza Madeja i Adama Zdunikowskiego. Czyli nic nowego. A zaczyna się obiecująco – postać Fausta w pierwszej odsłonie jest o wiele ciekawsza niż w dalszych scenach. W zgorzkniałym starcu rodzi się bunt. Nic dziwnego. Filozoficzne poszukiwania doprowadziły go w przedziwne miejsce. U Weiss-Grzesińskiego Faust nie kończy życia w swojej pracowni, miejscu bezpiecznym, pełnym bliskich mu ksiąg, oswojonym, ale w jakimś ponurym, odrażającym lazarecie, szpitalu dla wariatów, kalek – pokrzywionych, bezwładnych, uwięzionych w niepokojących maszynach, z bebechami na wierzchu (sugestywne, oryginalne kostiumy Marii Balcerek). Ale tak naprawdę to tylko Faust okazuje oznaki obłędu. Tylko on udowadnia, że jest zdesperowanym szaleńcem – usiłuje popełnić samobójstwo. Pacjenci szpitala, owi wariaci i kaleki, wykazują się niebywałą jasnością umysłu – odwracają uwagę Fausta swoimi piosenkami, zabierają mu truciznę. Mało tego – owi skretyniali prostaczkowie pokazują Faustowi sens. Jest nim cierpienie, symbolizowane przez wiszący w szpitalnej sali krzyż. Ale Faust ignoruje ich wskazówki i gdy pojawia się Mefistofeles (który okazuje się być lekarzem w owym szpitalu), wybiera młodość. A ciąg dalszy już znamy. Ale jak się okazuje – to oni mają rację, zachęcając starca do umartwiania się. Tu wizja reżysera jest czytelna i konsekwentna. Bo to nie kto inny, jak cierpiąca Małgorzata doświadcza zbawienia. Cierpi – młodość upływa jej na doglądaniu chorego brata, straciła ukochaną siostrę (Ballada o królu z Thule jest właściwie kołysanką śpiewaną do pustej, spowitej czarnym całunem kołyski. Brr…). Cierpi, bo nieszczęśliwie się zakochała, bo została potępiona przez brata, jest dręczona przez Szatana (który jej jawi się jako wzbudzający zaufanie ksiądz), dotknięta obłędem, popchnięta do dzieciobójstwa. Cierpi, bo otaczają ją wariaci, sąsiadka-erotomanka i plotkara, bo kocha się w niej jeden ze szpitalnych pacjentów – afektowany Siebiel, walący jej się z buciorami do łóżka. Cierpienie jednak nie zabija w niej wiary. Jest niemal jak Hiob. Od początku do końca wzorcowo pobożna. I chyba głównie za to zostaje zbawiona. Jej pierwszy recytatyw skierowany jest w stronę krucyfiksu – jej przyjaciela i powiernika, któremu z uśmiechem opowiada o uczuciu, jakie wzbudził w niej pewien młodzieniec. Centralne miejsce w pokoju Małgorzaty zajmuje obraz Chrystusa i klęcznik, z którego często korzysta. Naukę o cierpieniu prowadzącym do zbawienia czerpie z zawieszonych na ścianach jej domu, otaczających ją ze wszystkich stron obrazach z drogą krzyżową. Atmosferę osaczenia (zamknięcie sceny od góry ciężką, drewnianą więźbą, a z trzech stron ścianami, liczne drzwi, pęknięte mury, monstrualnych rozmiarów krzyż, dymy) doskonale tworzy scenografia Waldemara Zawodzińskiego. Zauroczenie Faustem odwraca jej uwagę od religii, ale w myśl zasady „gdy trwoga to do Boga” w krytycznym momencie, w scenie kościelnej, brzemienna tuli się do olbrzymiego krzyża, który ratuje ją przed Szatanem. Cierpienie staje się wybawieniem; w finale, krzyż symbolizujący jedno i drugie, zesłany jej przez Niebo, oznacza, że Małgorzata została ułaskawiona przez boski sąd. No właśnie: Niebo. Jakie Niebo, jaki Bóg? Obsesyjnie pojawiający się w tej inscenizacji krzyż wyraźnie sugeruje, że poruszamy się po obszarze chrześcijaństwa. Dobitnie świadczy o tym też finałowa apoteoza. Chórzyści w prywatnych, acz wieczorowych strojach, pojawiają się na widowni. Wyglądem i usytuowaniem sugerują, że są naszymi, publiczności, reprezentantami. Śpiewają o tym, że chwała temu, kto wierzy w zmartwychwstałego Chrystusa. Zachwycona publiczność bije brawo i tylko co z wyznawcami innych religii, którzy również bywają zapewne w teatrze operowym? Ten element inscenizacji może wzbudzać kontrowersje.

Weiss-Grzesiński dał możliwość śpiewaczkom stworzenia niezwykle bogatej, pełnej niuansów postaci Małgorzaty. Wiecznie podszyta cierpieniem, ale potrafiąca też być dzieckiem, namiętną kochanką, piękna w nastrojowych scenach trzeciego obrazu, oszpecona peruką, a mimo to nadal wzruszająca w scenie więziennej. Z możliwości stworzenia interesującej postaci bardziej korzysta Anna Cymmerman. Agnieszka Wolska stawia na stronę wokalną.

Mefisto w tej inscenizacji to dowcipny parodysta, jest czasami groteskowy, czasem szelmowsko sympatyczny. Ciarki po plecach przechodzą jednak w momencie, gdy uświadamiamy sobie, że Szatan parodiuje samego Boga. Kreuje światy, przemienia cienkusza w przednie wino, w Nocy Walpurgii ożywia martwych, pięknie prezentuje się w kościelnym ornacie, który zdobią bluźniercze wersy. Szatan wciela się kolejno w postaci lekarza, wodzireja, księdza – osoby z naszego otoczenia, którym jesteśmy skłonni zaufać. A tu, proszę, taka niemiła niespodzianka – zło czai się wszędzie. Radosław Żukowski nie obdarza swego bohatera jakimiś demoniczno-satanistycznymi rysami. Wie, że pod groteską i jowialnością uważni dojrzą groźne zło. Kontrastem dla tej postaci jest Walenty, w przeciwieństwie do Mefista kreślony zaledwie kilkoma, ale zdecydowanymi kreskami – surowy, zdystansowany, szlachetny, zimny. Takim przedstawia go Leszek Skrla. Skoro o odtwórcach mowa, nie sposób nie wspomnieć o Joannie Wesołowskiej, która w ciągu jakichś 20 minut, które jest na scenie, bez przerysowań tworzy bardzo bogatą, charakterystyczną postać Marty – namiętnej dewotki, pełnej wigoru, ale i potrafiącej współczuć umierającemu Walentemu. Artystka udowadnia, że w teatrze muzycznym nie jest ważna uroda głosu, ale to, jak ów głos, obok innych środków ekspresji, się wykorzysta. Nie urodą głosu przecież, ale mistrzowską techniką wokalną zdumiewał senior polskiej opery Roman Węgrzyn w partii Starego Fausta. On także wie, do czego na scenie służy głos. W pamięci pozostaje epizod Grzegorza Ufnala w groteskowej roli Brandera. Ale aktorstwo „przedostało” się również w szeregi artystów chóru Opery Bałtyckiej. Zjawisko rzadkie i tym bardziej warte odnotowania.

Od strony muzycznej, za którą odpowiedzialny jest Janusz Przybylski, spektakl jest bardzo tradycyjny i zachowawczy. Scena dominuje nad orkiestronem. Czy raczej odwrotnie: kierownik muzyczny ustępuje pola inscenizatorowi. Tradycyjne odczytanie muzycznej partytury powoduje, że tym większym zaskoczeniem jest scena baletowa Noc Walpurgii. Na motywach Gounoda Tomasz Rogoziński skomponował, wykorzystując możliwości, jakie stwarzają dziś komputery, kilkunastominutową wstawkę baletową. Ów oryginalny pomysł, a i zapewne układ Izadory Weiss wykonany przez tancerzy Opery Bałtyckiej, wywołał skrajne reakcje publiczności: buczenie (wyrozumiała gdańska publiczność za mej pamięci nigdy nie korzystała z tego środka wyrazu) i entuzjastyczne oklaski.

Słowem: zobaczyłem przedstawienie, które niby opowiada banalną historię miłosną, ale opowiada niebanalnie, prowokuje do krótkich wycieczek myślowych, przykuwa uwagę drugim i trzecim planem. I choć ma swoje grzechy, przez które cierpi widz, to dzięki temu doświadczyłem swoistego zbawienia, którym jest uczucie satysfakcji i zadowolenia, odczuwane, gdy opuszczałem już teatr.

Jerzy Snakowski
(kierownik literacki Opery Bałtyckiej)

Charles Gounod, Faust, Państwowa Opera Bałtycka, premiera: 24 kwietnia 2004, kierownictwo muzyczne: Janusz Przybylski, inscenizacja i reżyseria: Marek Weiss-Grzesiński, scenografia: Waldemar Zawodziński, kostiumy: Maria Balcerek, choreografia: Izadora Weiss, przygotowanie chóru i współpraca muzyczna: Elżbieta Wiesztordt