Trubadur 3-4(32-33)/2004  

This medicine works by blocking the receptor for serotonin, which affects the transmission of pain signals in. Etodolac is a nsaid and uses are Betim generally accepted for short term use after surgery; usually one or two days. It is believed that diclofenac gel and ibuprofen gel may not always be the most comfortable to the patients.

In the spring of 2007 i had already finished my first year of grad school. This was the question asked by the house committee on energy and commerce about their inquiry into the financial performance of the companies that received the largest share https://hotel90.it/19269-propecia-prezzo-online-24798/ of the federal financial assistance for the energy policy act of 2005. When you buy mox capsules, make sure you get the right brand and you are going to get great benefits from the product.

Eklektycznie i lekko
czyli Wielka msza h-moll w Filharmonii Śląskiej

Jest początkiem i końcem muzyki – mówił o Bachu Max Reger. – Gdyby jakimś przewrotnym cudem odjęto nam to, co zbudowała w nas twórczość największego z geniuszów muzycznych ludzkości, nie moglibyśmy w tym spustoszeniu poznać siebie samych – kontynuował Witold Lutosławski. I nawet jeśli komuś daleko do uwielbienia muzyki wielkiego kantora z Lipska, musi przyznać, że bez wyraźnej obecności jego dzieł kanon muzyki klasycznej byłby nieporównywalnie uboższy. Współczesnemu miłośnikowi Bacha trudno wyobrazić sobie sytuację, w której najwybitniejsze dzieła Jana Sebastiana (choćby Magnificat, Msza h-moll czy Pasja według świętego Mateusza) nie ujrzałyby światła dziennego. A przecież były poniekąd skazane na zapomnienie – każde z nich w całości zabrzmiało dopiero długo po śmierci kompozytora. Za życia doceniano wprawdzie mistrzostwo „genialnego organisty”, ale krytykowano za pompatyczność kompozycji, która przywiodła je do sztuczności i zagmatwania. Dopiero w 1829 r., wykonując całość Pasji wg Św. Mateusza, twórczość Bacha odkrył dla świata Felix Mendelssohn-Bartholdy. Pięć lat później (20 lutego 1834) koncertowego wykonania doczekała się Wielka msza h-moll (Die Hohe Messe in H-Moll) – majstersztyk wokalno-instrumentalnej muzyki polifonicznej, wykorzystujący doprowadzony do doskonałości element fugi.

Niepowtarzalna „ekumeniczna hybryda”, jak często nazywa się Wielką mszę, wciąż nie doczekała się interpretacji wyjątkowej, bijącej na głowę wszystkie pozostałe. Trudno się dziwić. Sześć arii, trzy duety i siedemnaście genialnie pomyślanych fragmentów chóralnych wymaga od dyrygenta i chórmistrza nie tylko doboru najświetniejszych solistów-specjalistów, idealnie współgrającego chóru i doskonałych instrumentalistów, ale i konkretnego pomysłu na wykonanie, potrafiące ujarzmić nieposkromiony, wyjątkowo eklektyczny charakter dzieła. Trudno znaleźć muzykę równie intrygującą i naładowaną emocjami, co intelektualną i matematycznie niemal uporządkowaną. Będącą wręcz historycznym dokumentem, opisującym sakralną muzykę Saksonii lat 20., 30. i 40. osiemnastego stulecia. Twórczość, w której protestancki ideał prostoty i umiaru ugiął się pod blaskiem i atrakcyjną nowoczesnością katolicyzmu, pozostając jednocześnie przy własnej głębi i pierwotnej ekspresji.

Bach, praktykujący luteranin, od 1723 r. do końca życia w 1750 r. piastował zaszczytną funkcję kantora w protestanckim kościele Św. Tomasza w Lipsku. Do jego obowiązków, obok zwyczajowego komponowania kantat, należały: dyrygowanie ich wykonaniami w niedziele i święta, praca pedagogiczna w szkole – uczenie łaciny i śpiewu, prowadzenie chóru oraz opiekowanie się organami w czterech ważniejszych kościołach miasta. Nie ruszając się z Lipska i stanowiska, został muzykiem i nadwornym kapelmistrzem urzędującego w Dreźnie Augusta III Sasa, późniejszego króla Polski. To jemu – katolickiemu władcy – dedykował dwa początkowe fragmenty Mszy h-moll. W Saksonii wygasały już wtedy spory na froncie katolicyzm-protestantyzm, dla Bacha zaś najważniejsza była muzyka „tworzona ku większej chwale Boga”, bez względu na obrządek. 27 lipca 1733 przesłał królowi kompletne głosy Kyrie i Gloria, opatrzone wspólnym tytułem Missa. Partyturę całości dzieła (owej Missa) zachował dla siebie. W liście do Augusta III napisał: Polecam najuniżeniej swe usługi jako kompozytor muzyki religijnej, gotów w każdej chwili na najłaskawsze żądanie Waszej Królewskiej Mości […] okazać swą niestrudzoną pracowitość… Dopiął swego – trzy lata później uzyskał tytuł „Nadwornego Kompozytora Króla Polskiego, Elektora Saskiego i Wielkiego Księcia Litewskiego . Nie sposób dowiedzieć się, czy przesłane fragmenty zostały kiedykolwiek wykonane w Dreźnie. Jedyną taką możliwością było zaprezentowanie ich 21 kwietnia 1733, podczas uroczystego hołdu składanego spadkobiercy dziedzicznego tytułu elektora saskiego po śmierci Augusta II Mocnego. Czy Bach kiedykolwiek oficjalnie wykonał swoje dzieło w Lipsku, również nie wiadomo – w kościele Św. Tomasza w niedziele i święta grywano przede wszystkim kantaty.

Jak zauważyłyśmy wcześniej, terminem Missa (Msza) Bach opatrzył wyłącznie pierwszą część kompozycji – fragmenty Kyrie i Gloria – co byłoby zgodne z obrządkiem protestanckim. Do pełnej formuły mszy katolickiej rozszerzył utwór dopiero pod koniec życia. Na całość, znaną dziś jako Wielka msza h-moll, obok Missa, złożyły się: Credo (Symbolum Nicenum – Symbol nicejski, fragment powstały przed 1739 r.), Sanctus (napisany już w 1724 r.) oraz Osanna, Benedictus, Agnus Dei et Dona nobis pacem (stworzony najprawdopodobniej w latach 1747-1749, choć teoretycy biorą pod uwagę również okres przed 1739 r.).

Komponowana w latach 1724-1749 Wielka msza h-moll jest jakby podsumowaniem wcześniejszych dokonań Bacha na gruncie muzyki wokalno-instrumentalnej, z podkreśleniem chóralnej. Kompozytor wykorzystuje tu elementy charakterystyczne dla stylów od gregoriańskiego i wczesnorenesansowego aż po współczesny i niemal „operowy”.

Wydaje się, że takie właśnie, eklektyczne rozumienie muzyki kantora z Lipska (oczywiście w ujęciu jak najbardziej współczesnym) przyświecało wykonaniu dzieła przez Orkiestrę Symfoniczną i Chór Filharmonii Śląskiej pod batutą Jerzego Salwarowskiego, którego miałyśmy okazję wysłuchać 5 listopada 2004 w Katowicach. Zaskoczyło nas, jak lekko, delikatnie i ani przez moment nie monotonnie katowiczanie poradzili sobie z trudną i niejednorodną materią Mszy. Wykonanie trudno było nazwać stylowym, nie brakowało mu jednak powabu. I chyba właśnie umiejętność poruszania się między stylami najbardziej zjednała orkiestrze licznie zgromadzonych słuchaczy (wśród których przeważała młodzież, było nie było wychowana już na „stylowym” Bachu). Na wielkie uznanie zasłużyli wykonawcy instrumentalnych partii solowych. Pięknie brzmiały pierwsze skrzypce i oboje (świetne w całości kompozycji), flet w Domine Deus i Benedictus, fagoty i róg w Quoniam tu solus. Już w rozpoczynającym część Gloria fragmencie Gloria in excelsis, dały o sobie znać również porywające trąbki i kotły, które zachwycały nas do końca Mszy. Wyrażaną przez nie potęgę boskiego majestatu szczególnie dało się odczuć w Gratias agimus.

Chór rozśpiewał się dopiero w drugim Kyrie eleison. Czterogłosowa fuga chóralna, oparta na tzw. temacie krzyża, zabrzmiała przyzwoicie, a poszczególne grupy głosów nareszcie osiągnęły harmonię. Najsłabiej w ciągu wieczoru zaprezentowały się tenory, uwiodły nas za to alty, które mimo początkowych wpadek z biegiem czasu wyłącznie zyskiwały. Na przygotowanie zespołu przez nowego chórmistrza – Waldemara Sutryka – trudno było jednak narzekać. Najbardziej podobały się nam zaśpiewane w h-moll Qui tollis (świetne smyczki i flety) oraz pierwsza Osanna (z dwóch, utrzymanych w D-dur). Pochwalić można też Sanctus, który, stanowiący samodzielną kompozycję w kompozycji, w większości wykonań bardzo odstaje od całości Wielkiej mszy h-moll. Katowicka orkiestra i chór potrafiły zintegrować ją z pozostałymi częściami dzieła, oddać jej ekspresję i barokową słodycz. A już pełne emocji, soczyste partie trąbek brzmiały cudnie!

Solistami piątkowego koncertu byli Tatiana Szczepankiewicz (sopran), Piotr Łykowski (alt), Piotr Kusiewicz (tenor) i Maciej Bartczak (bas).

Tatiana Szczepankiewicz, wychowanka profesora Kusiewicza, dysponuje dość przyjemną, niedużą koloraturą. Już od pierwszego wejścia młodej sopranistki dało się jednak wyczuć, że niełatwo będzie jej udźwignąć ciężar przewidzianej na ten wieczór partii (aria i trzy duety). W duetach znać było pewną nieporadność, a solowe Laudamus te wolałybyśmy zdecydowanie usłyszeć w interpretacji głębszego, pełniejszego sopranu lub nawet altu (urzekająco i radośnie zabrzmiała tu natomiast partia skrzypiec obligato). Niemniej artystka rozporządza dość ciekawym materiałem głosowym i chętnie usłyszymy ją w lżejszym repertuarze.

Nie zachwycił nas wykonujący partię basową Maciej Bartczak. Arię Quoniam tu solus sanctus zaśpiewał tak, jakby pojawił się na koncercie przypadkiem i bez najmniejszego przygotowania. Zdecydowanie lepiej wypadł w Et in Spiritum Sanctum, gdzie okazało się (w co po wysłuchaniu pierwszej arii trudno było uwierzyć), że dysponuje ładną barwą głosu i potrafi wydobyć z siebie całkiem przyjemne piano.

Stylowość, której zabrakło dwojgu artystom, odnalazłyśmy z nawiązką w partii Piotra Kusiewicza. Co prawda, doskonały tenor nie był tego dnia w szczytowej formie, ale mistrzowskiego podejścia do Bacha i tak nie sposób było nie zauważyć. Mimo to zabrakło pięknego brzmienia, do którego przyzwyczaił nas ten wyjątkowy interpretator, a w kilku momentach frazy kończyły się nieprzyjemnie matowo.

Znakomitym wykonaniem partii altowej urzekł nas Piotr Łykowski. Subtelność i zaangażownie, emanujące z solowego Qui sedes sprawiły, że sala zamarła w zachwycie. Utrzymanie temperatury dzieła po świetnym Qui tollis chóru nie było zadaniem prostym, jednak aria (również zaśpiewana w h-moll) wprost czarowała finezją i czystością. Po raz pierwszy tego wieczoru dało się odczuć metafizykę Wielkiej mszy. Kontemplacyjny charakter fragmentu podkreśliły wzruszające partie smyczków i nostalgiczna solówka oboju. To był dopiero rasowy Bach! Już od pierwszego wejścia Piotra Łykowskiego (duet dwóch sopranów, tym razem w wersji sopran-alt, w części Kyrie) dało się odczuć, że artysta doskonale rozumie muzykę wielkiego Jana Sebastiana. Nic dziwnego, że z niecierpliwością czekałyśmy na słynne Agnus Dei. Interpretacja przerosła nasze (a jak wnioskujemy z reakcji publiczności – nie tylko nasze) oczekiwania. Oryginalna, a wręcz osobista, ozdobiona pełną uczucia, wyrafinowaną i elegancką frazą, ubrana w subtelne, uduchowione piana, wzniosła nas na najwyższy poziom wewnętrznych przeżyć.

Oprócz wrażeń artystycznych z Filharmonii Śląskiej przywiozłyśmy dwa inne doświadczenia. Pierwsze – że nawet Wielką mszę h-moll można z nieuzasadnionego kaprysu przerwać 20-minutową przerwą, nie uprzedzając o tym słuchacza. Ten i każdy inny „drobiazg” jesteśmy jednak w stanie wybaczyć dzięki informacji, że wejściówki dla uczniów i studentów poniżej 26 roku życia kosztują w FŚ tylko 2 zł! Nic dziwnego, że 60 procent widowni stanowiła elegancko ubrana i słuchająca w wielkim skupieniu młodzież. Mamy nadzieję, że panu Antoniemu Witowi – dyrektorowi Filharmonii Narodowej – świadomość tego, co dzieje się w Katowicach, da co nieco do myślenia…

Aleksandra Wesołowska i Katarzyna K. Gardzina