Trubadur 3-4(32-33)/2004  

When the adulterant is the medicine prescribed by the doctor, then the adulterant is referred to as the active ingredient. A farmaco generico cialis 5 mg Korydallós common side effect of cialis is a change in vision. I also have done some research online and found that it’s important to use a moisturizer on your skin during this phase since some acne causes inflammation.

Clomid is most commonly used to treat infertility. Tamoxifen tamoxifen tamoxifen citrate, tamoxifen https://domospesa.it/9272-per-il-viagra-serve-ricetta-86401/ tamoxifen citrate tamoxifen. Case one showed marked improvement after a 3-week course of dapsone followed by a further 6 months of ta in combination with dapsone.

Uratowana Adriana
Adriana Lecouvreur w łódzkim TW

Ostatnie premiery ubiegłego sezonu w łódzkim TW (rozgrywający się w slumsach Rigoletto i dobra, choć mało błyskotliwa inscenizacja Mocy przeznaczenia) nie dostarczyły mi szczególniejszych duchowych przeżyć. Natomiast sporo obiecywałam sobie na wieść o premierze obecnego sezonu – Adrianie Lecouvreur Francesco Cilei. To jedna z tych oper, do których wracam bardzo często, głównie dzięki moim ukochanym nagraniom video przedstawień (Tokio l976 r. i Nicea l979 r.) z wprost porywającymi kreacjami Montserrat Caballé i José Carrerasa. Nigdy jednak nie widziałam tej opery na żywo! Zresztą nie była ona nigdy wystawiana w Polsce po II wojnie światowej. Łódzka premiera odbyła się 23 października 2004, a ja wybrałam się jak zwykle na Premierę z Expressem 21 listopada.

Tymczasem ani ja, ani reszta publiczności – na widowni nadkomplet, 1100 sprzedanych biletów – nie domyślała się nawet, jak bardzo ważyły się losy tego spektaklu. Niecodzienne okoliczności, w jakich przyszło nam oglądać Adrianę, przedstawił widzom Tadeusz Kozłowski – dyrektor artystyczny TW i szef muzyczny przedstawienia. Mający śpiewać Maurizia Ireneusz Jakubowski zapadł na ciężkie zapalenie krtani na dwa dni przed spektaklem. Poproszony o zastępstwo Krzysztof Bednarek w przeddzień przedstawienia odbył próbę, ale 21-go rano zawiadomił również o swojej nagłej chorobie. Sytuacja stała się dramatyczna: brak tej opery w repertuarach polskich teatrów powoduje, że nawet nie ma skąd pożyczyć tenora. Jedyna nadzieja spoczęła więc na naszym młodym śpiewaku Tomaszu Jedzu, który miał wejść w partię na początku przyszłego roku. Nie miał jeszcze prób z dyrygentem i reżyserem, nie było dla niego kostiumu, a on sam miał właśnie koncerty na południu kraju (można sobie więc wyobrazić, jakim zaskoczeniem była dla niego propozycja zaśpiewania złożona w dniu spektaklu). Mimo to artysta zdecydował się podjąć to niewątpliwe wyzwanie i ratować przedstawienie. Dotarł do teatru niemal w ostatniej chwili (kilkanaście minut opóźnienia). Ponieważ musiał korzystać z nut, swoją partię śpiewał przy pulpicie z boku sceny, a na samej scenie fizycznie zastąpił go jako Maurizio sam reżyser Tomasz Konina. Przyznam się, że nie byłam jeszcze nigdy świadkiem takiego zabiegu, ale w tych wyjątkowych okolicznościach okazał się on trafnym i udanym wyjściem z sytuacji, a przez widzów przyjęty został ze zrozumieniem.

Choć bohaterem opery jest autentyczna postać, wielka francuska aktorka, gwiazda Comédie Francaise – Adrienne Lecouvreur (1692-1730), reżyser nie umieszcza akcji w konkretnym historycznym czasie. To raczej głęboko przemyślana opowieść ze świata aktorów teatru – jedynego realnego miejsca w tym spektaklu. Pomysłowa, choć ascetyczna scenografia (także autorstwa Tomasza Koniny) interesująco kreuje sceniczną przestrzeń. Z przyjemnością też ogląda się pełne fantazji kostiumy Lisy Karpińskiej-James, łączące w sobie elementy XIX-wiecznego stylu i wystawności z elementami współczesnymi. Już pierwsza suknia, kiedy oglądamy Adrianę występującą w Comédie Francaise, robi imponujące wrażenie – 3,5 m szerokości, do tego wysoka peruka – na pewno nie jest łatwo śpiewaczce dźwigać taki kostium, ale wizualny efekt wart jest wysiłku.

Reżyser przedstawia nam opowieść ponadczasową o ludzkich emocjach, namiętnościach i charakterach. Przekonuje nas, że choć w teatrze króluje konwencja i rozgrywają się zmyślone historie, to paradoksalnie tu właśnie znajdziemy siłę autentyczności i prawdy, a symbolem tej siły jest aktor. Dlatego w finale Adriana nie kończy życia jak pokonana przez rywalkę ofiara swej nieszczęśliwej miłości do hrabiego Maurycego, ale jak Melpomena – symbol nieśmiertelnej sztuki, która nawet martwa pozostaje niepokonana. To hołd złożony wielkiej artystce uwielbianej za życia, której po śmierci – jako aktorce – Kościół katolicki odmówił pochówku w poświęconej ziemi. Jej ciało posypane wapnem zostało zakopane przy rue de Bourgogne, drodze wyjazdowej z Paryża. Obecnie ulica jednej z najbardziej eleganckich dzielnic Paryża nosi nazwę Allee Adrienne Lecouvreur, prowadzi ona od Wieży Eiffla do środkowego portalu Ecole Militaire przez park przy Polach Marsowych w pobliżu rue de Grenelle. Ulica upamiętniająca Moritza von Sachsen nosi nazwę Avenue de Saxe – biegnie do Ecole Militaire i do Place de Fontenoy, przy którym stoi budynek UNESCO.

Adrienne Lecouvreur pozostała legendą; uwiecznioną w dramacie Scribe’a i Legouvego (jej postać grana była przez inne legendy sceny, m.in. Sarah Bernhardt, Eleonorę Duse, Helenę Modrzejewską) i operze Cilei (partia tytułowa śpiewana była przez legendarne gwiazdy sceny operowej, m.in. Adellinę Pandolfini, Magdę Olivero, Renatę Tebaldi, Renatę Scotto, Joan Sutherland czy wspomnianą już Montserrat Caballé). Na początku trochę żałowałam, że nie dane mi będzie zobaczyć w tytułowej partii Anny Cymmerman, która oczarowała mnie wykonaniem arii Poveri fiori podczas galowego koncertu jubileuszowego z okazji 50-lecia łódzkiej sceny operowej 16 października. Po październikowej premierze Adriany oceniono występ pani Anny jako wielki sukces. Ale i Monika Cichocka, którą oglądałam, kreowała swoją rolę na najwyższym poziomie, choć miała chwilami utrudnione zadanie z powodu braku partnera-tenora. W wielu swych kreacjach, od Mozartowskich (Pamina, Donna Anna), po współczesne (Blanche w Dialogach karmelitanek, Nefretete w Echnatonie) Monika Cichocka udowodniła, że łączy urodę i piękny głos z talentem dramatycznym. Najnowsza rola potwierdza wszystkie jej zalety. Jej Adriana to charyzmatyczna aktorka, bohaterka dramatów Corneille’a i Racine’a, ale też bohaterka własnej tragedii, którą zgotowało jej życie. To kobieta subtelna, wrażliwa, o delikatnym wnętrzu, ale też o sile uczuć godnej jej tragicznych bohaterek, zmuszona znosić wszystkie ciosy i niegodziwości. W tej kreacji głębia dramatycznego wyrazu z powodzeniem rymowała się z wokalną interpretacją. Monika Cichocka znów oczarowała pięknej barwy głosem, czystością intonacji, świetną techniką, urodą fraz. Nic więc dziwnego, że gdy pojawiła się na scenie podczas ukłonów po spektaklu, cała widownia wstała jak jeden mąż i owacjom nie było końca. Wielkie brawa otrzymali też obaj Maurycjowie, którzy dzielnie ratowali spektakl. Od dawna już ubolewam, że mogę oglądać Tomasza Jedza jedynie w rolach drugoplanowych. Mam nadzieję, że teraz to się zmieni, bo artysta udowodnił, że warto powierzać mu większe partie. W tych wyjątkowych okolicznościach zaśpiewał znakomicie, nie licząc paru zachwiań głosu, ale to zupełnie zrozumiałe. Bez wcześniejszych prób i będąc pozbawionym środków aktorskiego wyrazu, całe swe serce włożył we własną interpretację wokalną, pełną temperamentu i wdzięku, urzekającą siłą wewnętrznej emocji. Młodzieńczo brzmiący pięknej barwy głos przydawał blasku tej kreacji od urzekającego ariosa La dolicissima effige po sam finał opery (już w prawdziwej scenicznej roli hrabiego Maurizia Tomasz Jedz zadebiutował 12 grudnia u boku Anny Cymmerman w specjalnej premierze dla studentów).

Tomasz Konina, dla którego występ na scenie był również niełatwy (do czego przyznał się widzom przed spektaklem) wywiązał się ze swego zadania znakomicie. Na szczęście świetnie pasował wizualnie do tej roli i nawet nie epatując zbytnio gestem, potrafił także wpasować się aktorsko w Maurizia śpiewanego przez Tomasza Jedza. Jak zwykle zachwycający wokalnie Zbigniew Macias stworzył pełną szczerości i ciepła postać Michonetta – inspicjenta bezgranicznie podziwiającego talent Adriany i kochającego ją bez wzajemności. Z wielką siłą wyrazu artysta ukazał oddanie i poświęcenie bohatera szlachetnie decydującego się na ukrywanie swych uczuć. Jak bardzo poruszył widzów, słychać było po sile oklasków, jakimi nagrodzili jego występ. Niemałe brawa otrzymała też dysponująca imponującym, bogatym mezzosopranem Danuta Nowak-Połczyńska za wyrazistą rolę przebiegłej Księżnej di Bouillon. Może niekiedy ponosił ją temperament, co szkodziło nieco urodzie głosu, ale zyskiwała na tym aktorska ekspresja. Swoją klasę potwierdził Andrzej Malinowski w partii Księcia di Bouillon, obdarzając swego bohatera zarówno iście arystokratyczną postacią, jak i atrakcyjną wokalnie oraz aktorsko interpretacją. W mniejszych rolach udanie zaprezentowali się Borys Ławrenin (Opat di Chazeuil), Joanna Horodko, Alicja Panek, Rafał Pikała, Krzysztof Marciniak (aktorzy Comédie Francaise). Z powodzeniem wywiązał się ze swych zadań wokalnych i aktorskich chór pod kierownictwem Marka Jaszczaka. Balet zamiast mało znaczącej wstawki zaprezentował układ w bogatej choreografii Sławomira Woźniaka, będący swego rodzaju komentarzem do scenicznych wydarzeń. Tadeusz Kozłowski ze względu na piękno muzyki Cilei od wielu lat namawiał kolejnych dyrektorów na realizację Adriany. Teraz udowodnił, że ta muzyka urzekająca różnorodnością motywów, nasycona bogactwem nastrojów, jest wprost stworzona, by grała ją znakomicie orkiestra pod jego batutą, która przydała jeszcze blasku tej przepięknej muzyce. Adriana Lecouvreur to bez wątpienia opera warta, by przywrócić ją do scenicznego życia, a jej inscenizacja godna jest 50-1ecia łódzkiej sceny operowej. Cieszę się, że znów mogłam oglądać pełen prawdziwych wzruszeń piękny i mądry, przy tym na swój sposób niepowtarzalny, spektakl.

Dorota Pulik