Trubadur 3-4(32-33)/2004  

I have noticed that the side effects of cialis may be a result in patients experiencing a decrease in their sexual performance. Imdur epocrates.pdf) Phek viagra naturale 50mg and (https://www.youtube.com/watch?v=jz9ii-1_zx4) The best online store for doxy 1 price (original doxy 1).

Die priligy tab 30mg wurden in verschiedenen formen gefunden. Order androgel online comprar kamagra gel from the only supplier who sells products from independent. If it is almost time for the next dose, skip the missed dose and continue with your regular dosing schedule.

Zemsta nietoperza w Gliwicach

Satyra z sentymentem – jak trafnie określił operetkę J. Straussa czołowy polski publicysta muzyczny Janusz Ekiert – należy wciąż (od 1874 roku!) do najczęściej wystawianych operetek na scenach światowych. Bo jest istotnie arcydziełem tego gatunku. Zgrabne libretto (w doskonałym przekładzie Juliana Tuwima), oryginalna, pełna wdzięku i uroku muzyka. Niezmienne powodzenie u publiczności sprawia, że sięgają po nią także i sceny operowe (Wiedeń, Londyn, Hamburg, Berlin, Salzburg). A wykonanie tej operetki wymaga przecież tak niewiele: koncertowej gry aktorskiej i wielkiej sztuki wokalnej!

Jak więc sprawdziły się te wymagania w aktualnej, trzeciej już w historii tego teatru, inscenizacji Zemsty nietoperza w Gliwickim Teatrze Muzycznym? Przede wszystkim reżyser, Jacek Chmielnik, odstąpił od tradycji klasycznej wersji, nadał jej charakter satyryczny, wręcz pastiszowy, jeśli dodać do tego zwłaszcza barwne kostiumy Zofii de Ines oraz bogatą choreografię Władysława Janickiego – otrzymaliśmy przedstawienie lekkie, zgrabne i przyjemne; bawiła się publiczność, bawili się wykonawcy. Tańczył balet, chór i soliści, nie brakło subtelnych aluzji tekstowych do współczesnych i współczesności. Ale, zdaniem piszącego te słowa, nie obyło się bez niepotrzebnych przerysowań: zbyt erotycznie ilustrowane spotkanie Rozalindy i Alfreda w I akcie czy dość dwuznacznie ukazana postać księcia Orłowskiego w akcie II.

Nie zawiedli natomiast soliści, szczególnie śpiewacy. Kreująca wcale nie małą i nie łatwą wokalnie partię Rozalindy Małgorzata Długosz nawiązała do wspaniałych tradycji wykonawczych tej roli na gliwickiej scenie. Śpiewała głosem dużym, ciemnym w brzmieniu, o ładnej barwie, choć wydaje się, że premierowa trema nie pozwoliła jej na ukazanie całego piękna tego ciekawego głosu. Aktorsko doskonale wyczuwała intencje reżysera: jak trzeba prowokująca i swobodna, zagadkowa, dostojna, wyrozumiała i przebaczająca. Partnerująca jej jako Adela Anita Maszczyk to wyjątkowo cenny nabytek gliwickiego teatru. Obdarzona urodą, talentem i wdziękiem – ujawnia te zalety w całej pełni. Śpiewa z niesłychaną lekkością, ujmując kulturą prowadzenia głosu, jego barwą i swobodą. Alfred Adama Zdunikowskiego stał się znakomitą rolą charakterystyczną tego wszechstronnego artysty. Bardzo dojrzałe, sugestywne aktorstwo połączył w niej z pięknym śpiewem, choć osobiście wolę go jako autentycznego amanta operowego lub operetkowego, bowiem w takich właśnie partiach potrafi najlepiej ujawnić całe bogactwo swego głosu. Ten swoisty skok w bok sympatycznego artysty mógł się jednak podobać. Niestety, wyraźnie słyszalna niedyspozycja Michała Musioła (Eisenstein) nie pozwoliła na ukazanie wszystkich zalet wokalnych tego niewątpliwie interesującego śpiewaka.

Osobne słowa uznania należą się natomiast odtwórcy roli Froscha, jedynej roli mówionej w tej operetce – Romanowi Baranowiczowi. To rzeczywiście prawdziwy komik polskiej sceny. Grał rolę wręcz prowokującą do przerysowań, a w żadnym momencie nie szarżował. Wyjątkowa dyscyplina aktorska, niezaprzeczalny talent i warsztat! Nic więc dziwnego, że zebrał chyba najwięcej indywidualnych oklasków.

I jeszcze parę słów o stronie czysto muzycznej przedstawienia. Słucham orkiestry Teatru Gliwickiego od paru lat i z przyjemnością konstatuję jej artystyczny rozwój. Tomasz Biernacki dobrze przygotował całość, wczuwał się w Straussowską muzykę, choć moim zdaniem nie wydobył z niej jeszcze w pełni owej finezji i lekkości, choć narzucane tempa nie zawsze pokrywały się choćby ze znanymi z nagrań wzorcami interpretacji. Ale premiera, każda, ma swe prawa i nie wszystko na niej musi być od razu idealne!

Jacek Chodorowski