Trubadur 2(35)/2005  

The dose and duration of treatment will vary depending on. The results could help families and educators to identify the ones who may need more time xenical tabletten kaufen or resources to achieve academic or behavioral goals. Drugs in your medicine cabinet are listed at the end of this page.

The side effects of using prednisolone are few and far between. This medication is used in cipro basics 500 mg preis the treatment and management of imp. The side effects of doxycycline 500mg price in india antibiotics have to be taken seriously.

Sen Roberta Carsena
Midsummer Night’s Dream Brittena w Barcelonie

Na świecie reżyserzy od lat eksperymentują z tym otwartym i najbardziej wielopłaszczyznowym gatunkiem sztuki, jakim jest w istocie opera, przenosząc dzieła w epoki współczesne lub wystawiając je w odrealnionych przestrzeniach. Są też tacy twórcy, których wizja sceniczna, chociaż ściśle związana jest z muzyką, to jednak w istocie dzięki nowoczesno-magicznym elementom inscenizacji, zapoczątkowuje nową tradycję przedstawienia danego dzieła. Tradycję, w której inscenizacja, wynikająca z bardzo osobistego odczytania libretta, przedstawia nową treść utworu, zwracając uwagę na ukryte elementy fabuły lub też opowiada ją zupełnie inaczej. W Warszawie ostatnimi czasy mogliśmy zobaczyć tak właśnie wystawione Podróż do Reims czy Peleasa i Melizandę autorstwa Tomasza Koniny. Tymczasem Robert Carsen, wybitny reżyser i scenograf (lepiej więc w jego przypadku użyć słowa inscenizator) tworzy podobnie jak Robert Wilson, Luc Bondy czy Achim Freyer własny autorski świat. Styl Carsena kojarzy mi się z iberoamerykańskim realizmem magicznym. Jego inscenizacje są nowoczesne, ale nie tyle przez sposób odrealnienia czy uwspółcześnienia przestrzeni, ile właśnie jej „umagowienia”, nadania jej elementu czaru, snu, bajkowości nasyconej nie tylko pięknymi kolorowymi obrazami, ale często też brutalnością i perwersyjnym seksem.

Robert Carsen urodził się w Toronto, studiował aktorstwo w Old Vic Theater School w Anglii i zanim zajął się na dobre reżyserią, asystował w wielu produkcjach tak znanym reżyserom jak np. Kurt Russell. Przez kilka lat związany był z festiwalem operowym Glyndebourne, za swoje inscenizacje otrzymał tam nagrodę Carl Ebert Award. Pierwszy sukces osiągnął w 1986 roku, prezentując na festiwalu Camdem w Londynie Rzekomą ogrodniczkę. Do tej pory jest autorem kilkudziesięciu przedstawień, do jego największych sukcesów należą Opowieści Hoffmanna, Lohengrin, Nabucco i Manon Lescaut w Operze Paryskiej, Mefistofeles i Eugeniusz Oniegin w Metropolitan, Kobieta bez cienia w Operze Wiedeńskiej, Dialogi karmelitanek w La Scali, cykl siedmiu oper Pucciniego w Flemish Opera w Antwerpii (m. in. wydana niedawno na DVD Manon Lescaut), Semele, Czarodziejski flet i Orlando na festiwalu w Aix-en-Provence. W 2003 roku Carsen wyreżyserował cały Pierścień Nibelunga w Kolonii. Reżyseruje również sztuki teatralne. Zrealizował nagranie Opowieści żołnierza Strawińskiego pod dyrekcją Kenta Nagano, z udziałem m. in. Stinga i Vanessy Redgrave. W roku 2000 wyreżyserował światową prapremierę musicalu Andrew Lloyd Webbera Wspaniała gra. Pisze również sztuki i scenariusze, jego Buffalo Bill’s Wild West Show jest grane w paryskim Disneylandzie od roku 1992.

Wszystkie te przedstawienia są niezwykle starannie przygotowane – Carsen jest również autorem scenografii. Sam reżyser twierdzi, że zaczyna pracę nad dziełem od słów, ale to muzyka dostarcza mu pomysłów i natchnienia do rozwiązań scenicznych. Jestem opowiadaczem historii, które już kiedyś zostały opowiedziane przez innych ludzi innymi słowami – mówi. A najbliższa jego sercu jest opera, ponieważ to połączenie rozumu i serca. – Ma się słowa, które mają bardzo konkretne znaczenie, są bardziej intelektualne, ale mamy też muzykę, która nadaje im wymiar emocjonalny.

Sen nocy letniej jest trzecią produkcją Carsena w Barcelonie, po Weselu Figara i Tosce. Dzieło Brittena Carsen wystawił już wcześniej w Aix-en-Provence. Po latach mógł zmierzyć się z tym utworem ponownie. Przedstawił komedię Szekspira w sposób dość tradycyjny, nie przeniósł opowieści w przestrzeń kosmiczną czy niedookreśloną, świata bohaterów muzyki Brittena nie zaludniają smoki, czarownice i leśne stwory. Wszystko dzieje się w świecie ludzi i wszędzie przewija się motyw snu. Całość jest niezwykle wysmakowana kolorystycznie. W pierwszym akcie cała scena to gigantyczne łóżko, w którym śpią Oberon i Tytania, w drugim akcie to już sala łóżek, w trzecim natomiast łóżka, w którym baraszkują zakochane pary, wiszą w powietrzu… Pamiętajmy, że jesteśmy w świecie elfów. Czarodziejskie ziele sprawia, że człowiek zakochuje się w pierwszej osobie, którą zobaczy po przebudzeniu. Doprowadza to do wielu zabawnych sytuacji: Tytania, żona Oberona, zakochuje się w Bottomie, który na skutek czarów ma głowę osła (człowiek-osioł został fenomenalnie zagrany przez Petera Rose), dwie zakochane pary zamieniają partnerów (Lysander i Hermia uciekają, gdyż ojciec nie daje zgody na ich ślub, ścigają ich zakochany w Hermii Demetriusz i zakochana w Demetriuszu Helena). Prócz tego grupa rzemieślników przygotowuje przedstawienie mające uczcić zaślubiny Tezeusza z Hipolitą, królową Amazonek. Sprawcą wszystkich pomyłek jest Puk, który używa ziela na polecenie Oberona… Wszystko trwa tylko jedną noc, wraz z pierwszymi promieniami słońca życie wraca do normalności. Wspaniały finał opery stanowi zainscenizowane przedstawienie, które członkowie trupy amatorskiej ćwiczą przez cały spektakl. Jest to mini-opera o losach Piramusa i Tisbe, kochankach rozdzielonych ścianą. Wszystkie role, jak przystało na teatr elżbietański, grają mężczyźni. Dech zapiera taniec Człowieka – Ściany, wzruszenie budzi groźny Lew, bawi Światło Księżyca. Aktorzy bardzo przejmują się swymi rolami i wcielają się w nie jak najbardziej dosłownie.

Muzyka Brittena jest dość luźno powiązana z dziełem Szekspira (libretto napisał kompozytor wraz z towarzyszem swojego życia, Peterem Pearsem). Dzieło Brittena jest miejscami rozwlekłe, miejscami przegadane, melodie urywają się bardzo szybko, faktura orkiestry nie jest zbyt bogata, bohaterowie właściwie nie mają co śpiewać (może poza patetycznymi partiami Tytanii), deklamują zdanie po zdaniu. Są jednak fragmenty o dużej sile poetyckiej, pastisze gatunków muzycznych i wspaniała dynamiczna treść utworu. Są też aluzje do opery kameralnej czy parodia (bądź kpina) z romantycznej opery włoskiej. Muzyka jest błyskotliwa, ale przeintelektualizowana, do „przeżywania intelektualnego”, bo czego jak czego, ale emocjonalności Brittenowi zarzucić niestety nie można. Muszę jednak przyznać, że inscenizację oglądałem z wypiekami na twarzy. Dzięki nieposkromionej wyobraźni Carsena, zaskakującym rozwiązaniom scenicznym wizja ta miała niezwykłą wręcz urodę sceniczną. Wsłuchując się w słowa libretta i muzykę kompozytora, ilustrując ją swoim wyobrażeniem, Carsen osiągnął to, o czym marzył Britten: barwne widowisko, opowiadające historię prostą, zabawną, ale skłaniającą do zadumy.

Dzieło więc, w moim odczuciu, nieszczególne. Nienadzwyczajni byli też wykonawcy. David Daniels, śpiewający rolę Oberona, nie był w dobrej formie. Jego kontratenor ledwie przebijał się przez orkiestrę, nie było w jego głosie nic z miękkości, giętkości i urody, jakie znamy z nagrań wypracowanych w studiach poprzez modyfikacje i operacje na skomplikowanej aparaturze. Niestety – Daniels na żywo traci, głos jest cienki, miałki, cichy i miejscami skrzekliwy. Nawet jego gra aktorska była dość statyczna, poruszał się niezgrabnie, jakby nie wiedząc, o co chodzi. Wokalnie lepszych było kilku chłopców z chóru, którzy mieli swoje małe solówki. Na szczęście Oberon w pewnym momencie znika… Jako Tytania wystąpiła świetna scenicznie, ale bardzo przeciętna wokalnie Ofélia Sara – sprawny to, choć bardzo typowy w urodzie sopranik liryczny. Nie podobała mi się też Brigitte Hahn, kreująca mezzosopranową rolę Heleny, śpiewająca twardo i miejscami bez podparcia. Dlatego objawieniem wśród żeńskich głosów stała się Deanne Meek (Hermia), o jasnym, świetlistym sopranie, cudownie brzmiącym i wspaniale prowadzonym. Bardzo ładnie zaprezentowali się też kochankowie – Demetriusz (William Dazeley), a zwłaszcza Lizander (Gordon Gietz), piękną parę stworzyli Ned Barth (Tezeusz) i Jean Rigby (Hipolita). Wspaniali byli aktorzy-amatorzy przygotowujący przedstawienie: Hennry Waddington (Quince), Christopher Gillett (Flet), Harold Wilson (Snug), Francisco Vas (Snout) i Andrew Foster-Williams (Starvelling).

Orkiestrę sprawnie, choć miejscami bez wyrazu i nazbyt sennie, prowadził Harry Bicket.

Była to więc genialna inscenizacja przeciętnej opery w przeciętnym wykonaniu. Opery, którą trudno będzie zobaczyć na scenach polskich.

Tomasz Pasternak