Trubadur 1,2(38,39)/2006  

If the infection is caused by mrsa, then the infection is potentially serious and should be treated immediately. Her doctor suggested using clomid and she had not been able to get pregnant https://erfindungen.de/18544-prednisolon-katze-kaufen-17364/ with her husband, who had a vasectomy. I've already taken one but still haven't gotten rid of the pain.

The only problem is my hair is falling out in patches. If you need additional https://workinged.nl/1566-furosemid-40-mg-rezeptfrei-kaufen-12837/ information please call us at 877-888-4478 and we'll be glad to help. It is important to note that your symptoms may improve, and in some instances resolve completely.

Co słychać w Krakowie?

Muszę przyznać, że tegoroczny urlop rozpoczęłam z poczuciem radości i satysfakcji, chociaż również i odrobiną żalu. Powód? Odpowiedź jest prosta. Początek mojego wakacyjnego odpoczynku zbiegł się w tym roku z zakończeniem sezonu artystycznego 2005/2006 w Operze Krakowskiej. Chociaż Opera na czas wakacji nie zawiesza całkowicie swej działalności (w Barbakanie, podobnie jak w roku ubiegłym, odbywać się miały letnie koncerty: Wielkie Opery oraz Gala Mozartowska), jednak na „prawdziwy” spektakl w Teatrze Słowackiego trzeba będzie czekać aż do października. Stąd właśnie uczucie żalu – nie minął nawet tydzień od ostatniego przed wakacjami spektaklu, a ja już z niecierpliwością i tęsknotą czekam na moment, kiedy znów zasiądę na widowni naszego teatru w oczekiwaniu na rozpoczęcie przedstawienia. Tyle na temat żalu, a teraz nieco więcej o radości i satysfakcji.

Ogromną radością napawa mnie fakt, że pomimo wielu burz, które nad Operą Krakowską zawsze wisiały, największa instytucja kultury Województwa Małopolskiego nie tylko wciąż trwa, ale prezentuje coraz wyższy poziom artystyczny. W tym miejscu należy koniecznie wspomnieć, że w sezonie 2005/2006 doszło do kolejnej już w ciągu ostatnich lat zmiany na stanowisku Dyrektora Artystycznego Opery. Po Ryszardzie Karczykowskim funkcję tę od 1 maja 2006 objął Piotr Sułkowski – dyrygent i kierownik muzyczny sceny impresaryjnej Opery Krakowskiej. Mam nadzieję, że Pan Piotr poprowadzi naszą Operę tak dobrze, jak dyrygowane przez siebie spektakle, które miałam okazję oglądać i których słucham zawsze z największą przyjemnością. Trzymam za to mocno kciuki, a intuicja podpowiada mi, że tak właśnie będzie.

W sezonie artystycznym 2005/2006 zespół Opery zaprezentował trzy premiery: przygotowaną z ogromnym rozmachem i gorąco przyjętą przez krakowską publiczność Zemstę nietoperza w reżyserii i choreografii Janusza Józefowicza, spektakl edukacyjny Mozart b/o oraz balet komiczny Córka źle strzeżona. Sezon zakończyły dwa spektakle wznowienia Fausta Gounoda w reżyserii Marka Weiss-Grzesińskiego.

Zacznę może niezbyt chronologicznie, a wręcz od końca. Faust Gounoda, a szczególnie jego krakowska inscenizacja z roku 1994 (jeszcze z czasów Ewy Michnik) jest dziełem, które darzę ogromnym, jeśli nie największym sentymentem spośród wszystkich produkcji operowych – to od niego bowiem rozpoczęła się moja przygoda z operą. Na przedstawienie zostałam wówczas zaproszona przez koleżankę – z początku sceptycznie nastawiona, z każdym kolejnym aktem zatapiałam się coraz bardziej w magii zarówno warstwy muzycznej, jak i fabularnej oraz inscenizacyjnej spektaklu. Scena finałowa przypieczętowała te wrażenia. I tak już zostało. Bakcyl operowy został połknięty. Po kilku latach Faust został zdjęty z afisza (ku mojej rozpaczy!), a więc tym bardziej jego wznowienie zaplanowane na 9 i 10 lipca 2006 dostarczyło mi niewyobrażalnej wręcz radości. Realizatorzy spektaklu sprzed 12-tu lat dołożyli starań, by wznowienie to nie było jedynie wiernym powtórzeniem tamtej produkcji. Zarówno w sferze reżyserii Marka Weiss-Grzesińskiego, jak i scenografii Pawła Dobrzyckiego dostrzec można istotne zmiany. Część z nich w sposób niezwykle korzystny odświeżyła poprzednią realizację. Tu bez wątpienia wspomnieć należy o scenie przeistoczenia starego Fausta w młodego (wreszcie wykorzystano w tym celu zapadnię, a nie – o zgrozo! – płaszcz Mefista, który poprzednio rozpościerał stojący tyłem do publiczności wysłannik piekieł, zasłaniając nim owo przeistoczenie). Dobrym zabiegiem jest również wzbogacenie scenografii w scenie wesela Wagnera w drugim akcie, jak również dopracowanie układów choreograficznych. Jak zawsze, niesamowite wrażenie wywarł na mnie akt IV oraz V, z fantastyczną scenerią kościoła i zbiegającymi z ołtarzy figurami – tu żadne większe zmiany nie były potrzebne, zastosowano jedynie „kosmetykę”. Są też elementy obecnej inscenizacji, które nie do końca pochwalam. I tak na przykład akt III, poprzednio rozgrywany w realistycznej scenerii małego domku, a wręcz pokoiku ze wszystkimi sprzętami (łóżko, klęcznik itp.), obecnie z tymi samymi sprzętami toczy się w ogrodzie (bardzo ładnym skądinąd, ale będącym delikatnym uproszczeniem). Nie przekonuje mnie również nowa scena Nocy Walpurgii. W inscenizacji z 1994 roku była ona bardziej sugestywna, również dzięki zaangażowaniu Fausta w rozerotyzowany taniec. Obecnie bohater siedzi na jednym z ołtarzy i tylko podziwia tańczące w rytm piekielnej muzyki stwory (dość dziwnie, powiem szczerze, odziane.) Miałam przyjemność podziwiać wznowienie Fausta w dwóch obsadach. W związku z wyjazdem na wakacje nie byłabym w stanie uczestniczyć w poniedziałkowym przedstawieniu (10.07), dlatego też na łamach Trubadura pragnę jeszcze raz gorąco podziękować Panu Przemysławowi Firkowi – wspaniałemu odtwórcy roli Mefista – za umożliwienie mi uczestnictwa w próbie generalnej do tegoż spektaklu. Próba z udziałem publiczności jest przeżyciem fantastycznym i dostarcza naprawdę niezapomnianych wrażeń! Podczas owej próby, jak również w niedzielnym spektaklu, partię młodego Fausta wykonywał z powodzeniem Adam Zdunikowski, który ostatnio bardzo często (i dobrze) gości na krakowskiej scenie. Równie przekonujący był Imeri Kawsadze w roli starego Fausta, a jego rozpacz z powodu kończącego się życia przejmowała wręcz dreszczem. Podobały mi się obie Małgorzaty – Małgorzata Lesiewicz wykreowała dojrzałą postać, natomiast Ewa Biegas wniosła wiele wdzięku, zauroczyła też bardzo ładnym głosem. Mefisto jest moją ulubioną postacią opery, z radością więc słuchałam i oglądałam w tej roli zarówno wspomnianego już Przemysława Firka, jak i Radosława Żukowskiego. Obydwaj Panowie wcielili się, wokalnie i aktorsko, w groźnych wysłanników piekła, przeplatając ową grozę elementami doskonałego humoru. W partii Walentego sprawdził się dobrze zarówno Andrzej Biegun, który kreował tę postać również w poprzedniej realizacji, jak i młody, bardzo obiecujący baryton Grzegorz Pazik. Agnieszka Cząstka sprostała trudnemu zadaniu, jakie przed kobietą stawia odtworzenie roli męskiej i była bardzo przekonującym Sieblem. Całości dodał barw naprawdę dobrze przygotowany przez Ewę Bator chór, a także orkiestra pod dyrekcją Piotra Sułkowskiego oraz balet (tu może parę zastrzeżeń do braku synchronizacji w Nocy Walpurgii). Zarówno z sobotniej próby generalnej, jak i niedzielnego spektaklu wychodziłam z uczuciem prawdziwej satysfakcji artystycznej oraz radości, że nasza Opera ma się aż tak dobrze!

Sezon 2005/2006 to jednak w Operze Krakowskiej nie tylko Faust. Myślę, że można pokusić się o stwierdzenie, że bezsprzecznie największym jego wydarzeniem była premiera Zemsty nietoperza w reżyserii i choreografii Janusza Józefowicza, która odbyła się 18 i 19 grudnia 2005 w Teatrze Słowackiego. Dostarczyła ona widzom niesamowitej wręcz rozrywki, pozwoliła przenieść się chociaż na moment w czasy pięknych strojów (znakomite kostiumy projektu Marii Balcerek) i wnętrz (scenografia przygotowana z rozmachem przez Andrzeja Worona – bal u księcia Gigi Orlovskiego to prawdziwy majstersztyk!), zabaw i wesołych intryg. Janusz Józefowicz przygotował premierę niezwykle starannie, wykorzystując swoje zdolności reżyserskie w połączeniu ze znajomością tajników sztuki choreografii. Dzięki temu spektakl ten jest żywy, dynamiczny, a każda scena (nie tylko II akt, w którym akcja toczy się również na dużej powierzchni widowni, pomiędzy rzędami foteli!) to przemyślany układ choreograficzny. Jak wiadomo jednak, same pomysły reżysera i choreografa to nie wszystko. Sukces przedstawienia jest także oczywistą zasługą występujących w nim artystów, w krakowskiej inscenizacji w większości gościnnych. W roli Rozalindy widziałam trzykrotnie Ewę Biegas, wspomnianą wcześniej odtwórczynię roli Małgorzaty we wznowieniu Fausta – w operze Gounoda bardzo dziewczęca, u Straussa dzięki charakteryzacji dojrzała, precyzyjnie budująca postać swojej bohaterki, ze wszystkimi jej cechami charakterystycznymi. Równie dobrze partnerował artystce Janusz Ratajczak, któremu gratuluję szczególnie doskonałego poczucia rytmu – tak potrzebnego w układach choreograficznych Józefowicza. Zabawnym Alfredem był w Zemście. młody tenor Tadeusz Szlenkier, którego słuchało się z prawdziwą przyjemnością. Adela zabrzmiała bardzo dobrze zarówno w wykonaniu Marty Boberskiej, jak i Anity Maszczyk. Andrzej Biegun w roli Franka oraz Bożena Zawiślak-Dolny to jedni z niewielu krakowskich solistów, którzy wzięli udział w tej realizacji. Oboje stanęli na wysokości zadania i nadali swoim postaciom odpowiednie cechy komiczne, podobnie jak gościnnie występujący na krakowskiej scenie Artur Ruciński i Przemysław Rezner, kreujący postać doktora Falke. Podczas grudniowej premiery za pulpitem dyrygenckim stanął Uwe Theimer, natomiast kolejne spektakle poprowadził już Tomasz Tokarczyk. O powodzeniu spektaklu świadczyć może fakt, że trzykrotnie bezskutecznie próbowałam zarezerwować bilety dla rodziny i znajomych na popremierowe spektakle i dopiero w czerwcu udało nam się wspólnie obejrzeć przedstawienie, dzięki rezerwacji dokonanej w styczniu lub lutym.

Czytający ten tekst myśli pewnie, że zdecydowanie za dużo w nim pochwał. Może. Ja jednak naprawdę szczerze się cieszę z kondycji, w jakiej znalazła się ostatnio Opera Krakowska i jak tylko potrafię, pragnę to wyrazić. A jest co chwalić. W tym miejscu chciałabym dodać jeszcze parę słów o dwóch spektaklach Łucji z Lammermoor, które miałam przyjemność obejrzeć w Krakowie w marcu i w maju bieżącego roku. Chociaż minęło już parę lat od premiery, przedstawienie to cieszy się wielką popularnością wśród melomanów. Spektakl zaprezentowany 5 marca br. był o tyle szczególny, że zgromadził obsadę, na którą krakowscy miłośnicy opery czekali z niecierpliwością. Joanna Woś jako Łucja (nie ma chyba lepszej odtwórczyni tej roli!), Adam Zdunikowski jako Edgar oraz Marcin Bronikowski jako Lord Ashton dostarczyli krakowskiej publiczności niemałych emocji i wrażeń. Bardzo dobrze spisał się również Volodymir Pankiv – młody bas kreujący postać Raimonda. Drugi ze wspomnianych przeze mnie spektakli odbył się 14 maja i był o tyle szczególny, że po raz pierwszy zobaczyłam i wysłuchałam w partii Edgara śpiewającego już od jakiegoś czasu w Krakowie tenora – Vasyla Grokholskiego. Do tej pory znany mi z ról Księcia Mantui, Alfreda w Traviacie oraz Rudolfa w Cyganerii, u Donizettiego również spisał się na medal.

Tyle o samej Operze i spektaklach przez nią prezentowanych. Jest jednak jeszcze jeden, bardzo istotny fakt, który cieszy mnie bardzo jako krakowską miłośniczkę opery. Od ponad roku należę bowiem do Stowarzyszenia Miłośników Opery Krakowskiej – organizacji, która powstała pod koniec 2004 roku, a jej głównym zadaniem jest wspieranie i popularyzacja działalności Opery Krakowskiej. Bardzo dobrą inicjatywą jest organizowanie przez Stowarzyszenie wraz z Operą Krakowską spotkań z artystami. W ciągu minionego sezonu piękna sala lustrzana Teatru Słowackiego średnio raz w miesiącu, w niedzielę o godzinie 15-tej, przeżywała prawdziwe oblężenie. Krakowscy melomani mieli okazję uczestniczyć w bardzo interesujących spotkaniach, podczas których artyści naszej sceny operowej (i nie tylko) prezentowali swoje zdolności wokalne, jak również opowiadali ciekawie o swojej pracy, karierze i życiu zawodowym. Jako miłośniczka niskich głosów z prawdziwą przyjemnością uczestniczyłam w listopadowym spotkaniu z Andrzejem Biegunem – naszym krakowskim pierwszym barytonem, który z powodzeniem prowadzi także działalność pedagogiczną w krakowskiej Akademii Muzycznej. Dużym przeżyciem było również popołudnie 26 lutego z Marcinem Bronikowskim, którego nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Podczas spotkania dowiedzieliśmy się, że Pan Marcin jest nie tylko świetnym barytonem, ale również koneserem win i pasjonatem kuchni (sam także uwielbia gotować!). Ostatnie w tym sezonie spotkanie odbyło się w czerwcowe niedzielne popołudnie (11.06), a jego bohaterem był nasz krakowski bas-baryton Przemysław Firek wraz z towarzyszącą mu sopranistką, mieszkającą na stałe w Stanach Zjednoczonych, Brygidą Bziukiewicz. Repertuar, który wspólnie zaprezentowali, idealnie wkomponował się w atmosferę letniego popołudnia. Oprócz fragmentów operowych (duet Zerliny i Don Giovanniego, rondo Mefista z Fausta czy walc Musetty), wystąpili oni także z lekkim repertuarem operetkowym i pieśniami. Kiepurowskie Brunetki, blondynki. były chyba dla Pana Przemka nie lada wyczynem, dowiodły jednak fantastycznego poczucia humoru, jakim obdarzony jest artysta. Mam nadzieję, że w następnym sezonie cykl spotkań z artystami będzie kontynuowany, a Stowarzyszeniu życzę, aby jego działalność mająca na celu popularyzację sztuki operowej oraz wspieranie Opery Krakowskiej zwieńczona była samymi sukcesami.

Jak już wspomniałam, urlop rozpoczynałam z uczuciem radości i satysfakcji z dokonań Opery Krakowskiej, ale także z żalem, że do października, a więc pierwszego po przerwie spektaklu, jeszcze tak daleko. A może wakacyjne wojaże pozwolą na spotkanie z muzyką operową również w lipcu i sierpniu? Tu, gdzie odpoczywam, w Beskidzie Sądeckim, możliwości takich nie brakuje. W sekrecie zdradzę, że mam już plan na przyszły tydzień – 21 lipca wybieram się do Starego Domu Zdrojowego w Krynicy na koncert Tadeusza Szlenkiera i Ewy Warty-Śmietany. A to już naprawdę coś!

Katarzyna Wolińska