Trubadur 3(40)/2006  

Hello friends welcome to my blog it is time to do a great thing so let’s get started so the price of medicine, but when you're prescribed medicine you get to choose for yourself what you want and can only trust your doctor and pharmacist and not other providers. Tamoxifen cost without Hanover insurance is a medication used to treat breast cancer. The information on this site is intended only for entertainment and educational purposes, and it's usage must be in strict compliance with the usage guidelines.

Doxycycline 200 mg is the trade name of doxycycline hydrochloride. So it’s mannishly cosa costa il viagra 4cpr oro50 mg an important consideration when it comes to prednisolone 5mg tablet. The human body has the ability to produce antibodies, immune cells, which fight bacteria.

Gwiazda na wyciągnięcie ręki

Tancerza Vladimira Malakhova (czy też: Władimira Małachowa) można przyrównać do jednego z „trzech tenorów” w świecie baletu. Choć w kręgu tańca nie sformułowano takiego rankingu, ani wielkiej trójki najwybitniejszych solistów ostatnich czasów, to niewątpliwie gdyby coś takiego przyszło komuś do głowy wśród wybranych znalazł by się właśnie on. Urodzony na Ukrainie, a wykształcony w Moskwie, od 1992 roku tańczy za granicą. Był czołowym solistą Opery Wiedeńskiej i American Ballet Theatre w Nowym Jorku, gościł też na innych renomowanych scenach baletowych. Zasłynął jako geniusz techniczny, niezrównany talent liryczny, nazywany wręcz przez krytykę zachodnią „tancerzem stulecia”. Od 2002 roku jest gwiazdą i dyrektorem artystycznym baletu Deutsche Staatsoper unter den Linden w Berlinie. Dziś w balecie mamy na szczęście równouprawnienie i gwiazdami scen (inaczej niż to było np. w epoce romantyzmu) bywają zarówno wspaniałe i piękne tancerki, jak i znakomici i przystojni tancerze. I dla nich powstają w baletach neo- i demi-klasycznych wielkie role, w których mogą wykazać się nie tylko świetną techniką, ale także ekspresją aktorską. Dopiero taki bowiem tancerz zasługuje na miano prawdziwego artysty, kiedy do brawurowo opanowanej sztuki tańca doda wyrazistą osobowość, temperament, własną interpretację roli.

To wszystko można było podziwiać 1 grudnia na warszawskiej scenie, kiedy to Vladimir Malakhov uświetnił swym gościnnym udziałem wznowienie baletu Borisa Ejfmana Czajkowski. Misterium życia i śmierci. Artysta, co dość zrozumiałe przyjechał do Warszawy ze swoimi scenicznymi partnerami z Berlina, gdzie włączył choreografię Ejfmana do repertuaru kierowanego przez siebie zespołu. Nic w tym dziwnego, bo układy w Czajkowskim wymagają niezwykłego zgrania partnerów, niemal ciągłego współtańczenia odtwórców ról Czajkowskiego i jego Alter Ego oraz przewidują bardzo skomplikowane ewolucje Czajkowskiego i Milukowej. Wiadomo, że w przeciągu dwóch dni, jakie Malakhov mógł poświęcić Warszawie nie było możliwe przygotowanie spektaklu z nim i naszymi odtwórcami tych partii. Dzięki temu miast jednego gościa obejrzeliśmy ich aż troje, co w naszych polskich warunkach jest prawdziwą rzadkością.

Wypada jednak zrelacjonować cały pobyt berlińskiego gwiazdora w Warszawie, jako że artyści baletu tej rangi nie goszczą w naszym kraju zbyt często… Malakhov dotarł do stolicy niemal cały dzień później niż to było planowane, a to z powodu gęstej mgły, która na kilka dni sparaliżowała europejskie lotniska. Zdążył więc dopiero na wieczór – o pełnej próbie niemal zaraz po wyjściu z pociągu nie mogło być mowy, ale solista „zdjął buty i poszedł obejrzeć scenę” – jak dzień później opowiadał sam tancerz. Następnego dnia solista wziął już udział w porannej próbie spektaklu, jeszcze nie w kostiumie, ale w stroju treningowym – sporo fragmentów markował wraz z partnerem Ronaldem Savkovicem, ale nawet tylko to, co wykonał „w niepełną nogę” mogło zachwycić – niesamowita technika, cudowne ballone i prześliczny układ rąk. Do tego pełen profesjonalizm na próbie i widoczne staranie, żeby pomóc partnerom, wskazać, jakie wykonanie da najlepszy efekt, jak poradzić sobie z różnymi problemami. Ze swej strony warszawscy tancerze też nie szczędzili starań by pomóc gościom odnaleźć się na scenie TW-ON, co okazało się bardzo potrzebne, bo wersje choreograficzne Czajkowskiego przygotowane dla Warszawy i Berlina nieznacznie, ale jednak różnią się między sobą. Trzeba było wytężonej uwagi, aby w kilku newralgicznych momentach soliści i zespół nie powpadali na siebie wykonując inaczej rozplanowane w przestrzeni układy. Po tej próbie Malakhov powiedział, że czuje się trochę jak kukiełka ciągana to tu, to tam, bo zespół tak bardzo stara się mu dopomóc w opanowaniu tych różnic. Wszystko to opowiedział dziennikarzom podczas kameralnej konferencji prasowej po próbie. Podczas tego spotkania można było przekonać się, jak prawdziwy Malakhov różni się od swojego wystylizowanego wizerunku patrzącego na nas z reklamówek i okładek czasopism baletowych. Skromny, ujmujący, spokojny, rzeczowy, nic z „gwiazdy” czy macho, na jakiego jest kreowany podczas sesji zdjęciowych. Przy tej okazji można też było dowiedzieć się, jak funkcjonuje berliński zespół baletowy oraz że artysta w przyszłym roku będzie obchodził 20-lecie swej pracy na scenie. Wieczorna próba miała już charakter generalnej, choć artysta też trochę się oszczędzał, podobnie jak i niektórzy nasi soliści pozostawiający zapas sił na spektakl następnego dnia. Była to jednak i tak wielka przyjemność oglądać po dwuletniej przerwie Czajkowskiego Ejfmana – piękne i wzruszające obrazy dopełniające i interpretujące niezwykle emocjonalną muzykę rosyjskiego kompozytora.

Wreszcie 1 grudnia „godzina zero” wybiła. Reklama i nagłośnienie występu gwiazdy zrobiło swoje – sala była przepełniona, panowała prawdziwie odświętna atmosfera. Obok radości, że warszawska publiczność tak licznie przybyła na to baletowe święto pojawiła się i gorzka refleksja, że trzeba gościnnej gwiazdy by przywabić widzów na ten niezwykle piękny spektakl, gdy zaś wykonują ją nasi tancerze zdarza się, że sala świeci pustkami… Spektakl był bardzo dobry, choć jednocześnie daleko mu było do warszawskiej premiery sprzed trzech lat. Dobry, bo zespół stanął na wysokości zadania i zatańczył bardzo równo i porządnie, choć nieco asekuracyjnie. Także warszawscy soliści zaprezentowali się obok gości z Berlina z jak najlepszej strony. Dla Dominiki Krysztoforskiej partia Baronowej von Meck jest klejnotem do korony jej kariery – elegancka, niezwykle giętka, czuła i wzruszająca robi niesamowite wrażenie. Jest stworzona do tej roli! Jako Książę i Młodzieniec zadebiutował Maksim Wojtiul do tej pory tańczący rolę Alter Ego. Solista pokazał piękno klasycznych linii tańca, wspaniałą postawę i choć w roli Księcia w ewolucjach z gośćmi widać było pewną nerwowość, to później tańczył już naprawdę brawurowo, nie ustępując im w niczym. Jako Jokera ponownie oglądaliśmy Andrzeja Marka Stasiewicza – niezwykle skocznego i obdarzonego wymarzonym do tej partii temperamentem scenicznym.

Trudno jest jednoznacznie ocenić występ Malakhova. Z jednej strony to, co można było zauważyć już podczas prób – profesjonalizm, absolutne opanowanie warsztatu, naturalne niesamowite predyspozycje poparte świetną techniką. Z drugiej strony zupełnie inna od znanych nam dotychczas interpretacja roli, dziwnie nie przystająca do środków, jakimi ten tancerz rozporządza. Choć posiada on wspaniały skok w wielu momentach artysta rezygnował z klasycznych póz na korzyść ruchu i skoku bardziej naznaczonego modernem. Choć jest wybitnym tancerzem lirycznym w jego tańcu więcej było dramatu albo uzewnętrznionej apatii niż liryzmu. Na pewno od strony aktorskiej był to Czajkowski niezwykle poruszający, ale nie przez dramatyzm, krew, pot i łzy, ale poprzez wewnętrzne wyalienowanie, zgasły, nieobecny wzrok, zagubienie. Choć w wielu partiach Malakhov emanował seksualnością, tu – w roli targanego namiętnościami mężczyzny – tancerz wydawał się raczej a-seksualny, jak dziecko lub pajacyk z rosyjskiego teatrzyku – Pietruszka. Chyba więc głównym wrażeniem, jakie pozostawił ten występ był zachwyt dla możliwości tanecznych artysty i zdziwienie, jak inaczej niż się można było spodziewać je wykorzystał. Zaskoczeniem był też (dużo mniej pozytywnym) zauważalny brak zgrania między Malakhovem a jego stałym podobno partnerem scenicznym Ronaldem Savkovicem – Alter Ego i tancerką wykonującą partię Milukowej Nadją Saidakową. Skoro tańczą tę choreografię we troje w Berlinie oczekiwałabym czegoś w rodzaju wspaniałych duetów pierwszych wykonawców tego baletu: Alberta Galiczanina i Igora Markowa albo naszych solistów Sławomira Woźniaka i Maksima Wojtiula, a do obu tych par gościom było niestety daleko. Szczególnie Savkovicowi brakowało też drapieżności i bezwzględności, jakie potrafili wykreować w roli Aler Ego inni jej wykonawcy, był bardziej animatorem spektaklu niż mroczną stroną bohatera, która nim kieruje i z którą kompozytor nieustannie walczy. Doskonała była za to solo Nadja Saidakowa, tancerka zdecydowanie bardziej współczesna niż klasyczna, co świetnie pasowało do tej choreografii. Wielkie wrażenie robiło też, kiedy filigranowa tancerka (u Ejfmana zwykle solistki nie bywają tak niskie) fruwała w ramionach partnerów.

Pomimo kilku wymienionych wyżej niedociągnięć był to wielki i wspaniały wieczór dla każdego miłośnika baletu. Jeśli nie ma się okazji choćby od święta podziwiać na żywo artystów z najwyższej baletowej półki, to taki gościnny występ jest niepowtarzalną okazją i niech żałuje, kto z niej nie skorzystał.

Katarzyna K. Gardzina