Trubadur 1(42)/2007  

You may need to ask the doctor if your prescription includes both generic and name. Ivermectin in holland kaufen | ivermectin is a topical, broad-spectrum, ivermectin drugs that https://tigerline.at/19185-generika-sildenafil-preisvergleich-11795/ is very effective for killing parasites and other parasites in the human-eye. We will automatically fill orders and credit card payments for all items, which can be purchased online from any of our stores, in any of our stores or by phone, fax, mail or other delivery service.we will e-mail you for store updates and online orders.

In 2006, the drug was approved by the fda for the treatment of the less advanced stage of advanced prostate cancer. We have a range of wellx products, which you sildenafil 100 mg shop apotheke can buy at affordable prices.. Your physician will likely order you to start medication to slow down or stop bone loss, and to make sure you have regular bmd (bone density) tests to check for the risk factors that may contribute to your risk of the disease.

Polska mizeria wokalna?

Po długim zawirowaniu spowodowanym zmianą dyrekcji (tuż przed rozpoczęciem sezonu artystycznego!) Opera Narodowa zaczyna pracować spokojniejszym rytmem, miast premier dając na razie wznowienia. Funkcjonowanie to jest pilnie śledzone zarówno przez krytykę, jak i melomanów, rzec można, że nowa dyrekcja jest bardziej niż każda inna „na cenzurowanym”. Powód jest bardzo prosty i poniekąd zrozumiały: zamiast feerii premier i wydarzeń, o których można by dyskutować, zamiast skandalizujących lub awangardowych inscenizacji dyrekcja oferuje na razie tylko powrót do „szeregowej codzienności dla szerokiej publiczności”, czyli z definicji nie dla krytyków i zapalonych melomanów szukających nowości, bo wszystkie inscenizacje obecne w repertuarze widzieli już po 10 razy i to w różnych wykonaniach. Nic zatem dziwnego, że ten najbardziej opiniotwórczy świat zainteresowany operą nie ma na co do Teatru Wielkiego pójść. Oczywiście, zgodzić się trzeba, że opera, w tym Narodowa, ma być nie tylko dla koneserów, bo oni sobie i po świecie jeżdżą, i kanały tematyczne oglądają, ale dla szerokiej publiczności. Tej jednak też należy się po prostu dobre, wyrabiające gust wykonanie, a z tym w Teatrze Wielkim coraz gorzej. Oczywiście, to prawda, że w kilka miesięcy trudno zapewnić sobie gościnne występy dobrych śpiewaków, ci bowiem mają kalendarze dawno już wypełnione. Zrozumieć też można, że trudno żądać od młodych, potencjalnie zdolnych i wyłowionych na przesłuchaniach śpiewaków, żeby w tak krótkim czasie przygotowali wielkie partie i wykonali je na wielkiej scenie. Mimo to z miesiąca na miesiąc nie widać poprawy, ani nie słychać o tym, by osoby odpowiedzialne za obsady (nie jest to zresztą tylko dyrektor artystyczny czy muzyczny) starały się pozyskać dla narodowej sceny naprawdę dobre młode polskie głosy.

Bo głosy takie są! W tekście Raul Lozano i Leo Beenhakker a opera polska (narodowa) w poprzednim numerze Trubadura Anna Kijak wspomina z łezką w oku obsady spektakli Peleasa i Melizandy oraz Podróży do Reims. Ci śpiewacy nie rozpłynęli się jednak w niebycie, ani – na szczęście czy nieszczęście – w większości nie wyjechali za granicę robić kariery. Na scenie kameralnej TW-ON we wspaniałym spektaklu Curlew River nadal śpiewają te same trzy wspaniałe głosy: Mariusz Godlewski (baryton), Andrzej Witlewski (baryton) i Jarosław Bręk (bas-baryton) – kolejność nazwisk przypadkowa. Jakoś nie słychać, by ci śpiewacy otrzymywali od Opery Narodowej nowe propozycje – śpiewacy, nie zawaham się powiedzieć, już wybitni! Czemu Andrzej Witlewski nie próbuje sił w Puccinim czy Verdim? Maleńka rólka w Cyganerii to stanowczo za mało. Dlaczego na stołecznej scenie Mariusz Godlewski nie ma szans powtórzyć wrocławskiego sukcesu swego Janusza w Halce? Dlaczego Jarosław Bręk w ogóle nie śpiewa tu nic poza partią Opata u Brittena – śmiem przypuszczać, wracając do wspomnień z konkursu moniuszkowskiego i koncertu dyplomowego tego artysty, że mógłby się zmierzyć zarówno z partią stolnika w Halce, jak i np. Leporella. Może ktoś doceniłby jego talent komiczny? Dlaczego (wracając do obsad wymienionych tytułów z niedalekiej przeszłości tego teatru) gdzieś po „ogonach” pęta się głos Anny Karasińskiej? Czemu ktoś nie popracuje nad potencjałem wokalnym Wojciecha Gierlacha, który nie powinien ograniczać się tylko do partii komicznych? Wspominając Podróż do Reims, warto zapytać, co dzieje się z zapraszanymi wówczas gościnnie zagranicznymi śpiewakami, takimi jak wspaniały tenor Jose Manuel Zapata (ano, robi karierę, ale nie gości już u nas). A jak wyglądają losy Franka Porretty, który tak świetnie wypadł w nagłym zastępstwie w roli Otella? – śpiewa, ale też już nie u nas. Czy pamięta się o takich nazwiskach jak Aga Mikolaj, Agata Bieńkowska, Iwona Sobotka? Czy Magdalena Barylak ma pozostać w Warszawie tylko królową Małgorzatą w Iwonie, księżniczce Burgunda? Czy dyrektorzy Opery Narodowej wiedzą, jak obecnie śpiewa Maria Mitrosz albo Ewa Vesin? Czemu tylko dwa spektakle Halki dają do zaśpiewania Wioletcie Chodowicz – największemu odkryciu ubiegłych sezonów? Co ze współpracą teatru z Dariuszem Pietrzykowskim – to na naszym polskim podwórku prawdziwy talent tenorowy. Dobrze, że chyba udało się odzyskać dla naszej sceny Rafała Siwka. To prawdziwy wstyd, że prócz Piotra Nowackiego, nie ma w tym teatrze basa (a tak rzadko można tu usłyszeć Romualda Tesarowicza)!

Pewnie wymieniłam tylko część nazwisk, o które można by się upomnieć. Trzeba by sie oczywiście zastanowić, jak tych artystów zagospodarować, jakie role już mogą objąć, a jakich nie powinni się jeszcze chwytać, ale lista to naprawdę imponująca. Dodajmy do niej postaci już nieco bardziej zadomowione w TW-ON, ale także czekające jeszcze na kolejną szansę: Artur Ruciński, Rafał Bartmiński, Grzegorz Pazik… Warto by też zauważyć wciąż jednak niedocenianą Annę Lubańską, która od czasów partii Eboli w Don Carlosie dzielnie „tłucze” na stołecznej scenie Jadwigi, Flory i Mercedesy. Albo o Katarzynie Trylnik – ileż można być Zerliną i Priliepą? Oczywiście nie należy zapominać i o tych trudniej osiągalnych, mających już „stempelek z Zachodu”, czyli Mariuszu Kwietniu, Piotrze Beczale, Aleksandrze Kurzak czy Marcinie Bronikowskim.

Zmieniając punkt widzenia, warto też pomyśleć, którzy śpiewacy na naszej scenie nie powinni śpiewać i zrezygnować z nich bezwzględnie. Tu przez litość i dobre serce pozwolę sobie nie wymieniać nazwisk….

Czy więc jest to prawda, że z polską wokalistyką jest tak źle? Czy rzeczywiście „nie ma kim wystawiać oper”? Pewnie, zgodzę się, że nie mamy (nie tylko my zresztą) Cavaradossich, Kalafów czy Radamesów, brak nam Aid czy choćby Liz do Damy pikowej. Wielki repertuar musi być grany, szukać do niego trzeba obsad międzynarodowych, ale jednocześnie może wstawić do repertuaru coś dla tych śpiewaków, jakich mamy? I dostrzec, że ich mamy!

Katarzyna K. Gardzina