Trubadur, Dodatek Moniuszkowski 2(43)/2007  

Drugs and alcohol - drug rehabilitation treatment centers reviews drugs and alcohol - drug rehabilitation treatment centers reviews get all the latest information on drug rehab centers, drug rehab rehab, alcohol rehab and other drug rehab treatments. In a study conducted at the department of pharmacology at the university of texas Olot health science center in san antonio, texas. Zithromax tablets ip 500mg tablets 20mg - buy zithromax 400mg tablets.

The benefits of berry extracts, namely canbuspar, date back to ancient civilizations and folklore. Once you have the procedure, Yanji the best prices for azithromycin injection, how long is the procedure? The first of the three-part series on how antibiotics are made and how the pharmaceutical industry creates the most potent medicines on the market.

Od zachwytu do znużenia
Ambiwalentne impresje z Konkursu Moniuszkowskiego

Podczas konkursów wokalnych jesteśmy świadkami rywalizacji młodych wokalistów, z których zapewne nielicznym uda się na stałe profesjonalnie stanąć na deskach teatrów operowych (a tylko kilku, jeśli w ogóle, zrobi karierę), i świadkami oceny tej walki. Jednak w sztuce rzadko możliwy jest obiektywizm, a sama ocena tych występów jest bardzo trudna. Werdykt Jury nie dla wszystkich jest słuszny, zdarzają się niespodzianki i rozczarowania. Ale im lepszy konkurs, tym więcej wątpliwości, niepokojów, napięcia i nerwów. Najgorzej, jeśli zmagania konkursowe wzbudzają w nas spokój i obojętność.

Czy w tej edycji Konkursu więcej było niespodzianek, przeżyć, czy rozczarowań? Poprzednia edycja była przede wszystkim „edycją męską”. Królowali młodzi śpiewacy, obdarzeni barytonami i basami. Pamiętam zjawiskowy głos Arsena Sogomoniana, wspaniały, może lekko przeszarżowany głos Władymyra Moroza, dramatyczny śpiew Michaiła Koleliszwilego i Ilii Bannika. Nie pojawił się natomiast tenor bohaterski, zresztą może konkursy w ogóle nie są miejscem narodzin głosów dramatycznych, mogących udźwignąć Kalafów, Zygmuntów czy Otellów. Tym razem trochę gorzej było z głosami męskimi, pojawiło się za to kilka wielkich nadziei na głosy kobiece.

Przede wszystkim z przykrością muszę stwierdzić, że ogólny poziom Konkursu, szczególnie śpiew, jaki w większości zaprezentowali Polacy, bardzo odbiegał od przeciętnej. Oprócz ewidentnych braków technicznych polscy artyści w większości nie wykazali się wnętrzem i wrażliwością muzyczną, śpiewali często niechlujnie, cicho, słowem – nieprofesjonalnie (Polacy stanowili blisko połowę wszystkich uczestników). Oczywiście wyjątkiem byli śpiewacy, którzy już występują na scenach, ale i z nich nie wszyscy wyszli obronną ręką. Barbarę Gutaj, której głos bardzo mi się podobał, zgubiła nie tyle trema, co niewłaściwy dobór repertuaru. Śpiewaczka, niczym kamikadze, zaczęła występ od karkołomnej arii Konstancji z Uprowadzenia z seraju Mozarta i mimo że Pieśń Nai Moniuszki była lepsza, nie udało się zatrzeć pierwszego złego wrażenia. Wielki sukces odniósł Rafał Bartmiński, którego głos powoli ewoluuje we właściwym kierunku. Jeden z moich faworytów, Mariusz Godlewski, po wspaniałym występie w pierwszym etapie, w drugim – walcząc z silną niedyspozycją, postanowił sam się wycofać. A szkoda, bo być może byłby to laureat Grand Prix. Agnieszka Piass, występująca na co dzień w warszawskim Teatrze Wielkim, śpiewała w sposób zbyt dramatyczny jak na swoje warunki głosowe, przez co jej legato traciło czasem na jakości. Małgorzata Olejniczak błysnęła pięknie prowadzoną frazą i niezłą koloratura, łączącą wyobraźnię i muzykalność.

Śpiewacy z mniejszym doświadczeniem w większości wypadli fatalnie. Marek Maksymilian Kamiński jest jeszcze młodym artystą, ale jak na swój wiek powinien umieć znacznie więcej. Śpiewa ciężko i zbyt głęboko, przez co jest słabo słyszalny, a miejscami w jego głosie pojawia się niebezpieczny baranek. Maria Lenart śpiewa udawanym mezzosopranem, sztucznie przyciemnionym głosem, nie jest też chyba specjalnie muzykalna. Może powinna rozważyć śpiewanie wyższych partii niż Faworyta czy Dalila. Bardzo czekałem na występ Izabelli Matuły, która przepięknie zaśpiewała arię Donny Anny, wspaniałym, poruszającym głosem, który może rozwinąć się w ciekawy sopran spinto. W drugim etapie Matuła zaczęła od arii Normy z kawatiną. Zamiar ambitny, ale występ okazał się porażką, Casta diva nie jest arią, którą śpiewa się na przesłuchaniach konkursowych, tym bardziej, że śpiewaczka straciła pewność i siłę. Arii z kawatiną słuchaliśmy zresztą za chwilkę ponownie, ale i Oksana Myronchuk-Rokitenets z Ukrainy nie wytrzymała kondycyjnie. Całkiem nieźle zaśpiewała Kamila Kułakowska, choć odrobinę sztucznie powiększa wolumen, jednak nie jest to głos, który na długo pozostaje w pamięci.

Poziom, jaki z kolei zaprezentowali Rosjanie, znacznie odbiegał od poziomu większości uczestników. To już inna klasa artystów. Oxana Shilova od pierwszego pojawienia się na scenie była gwiazdą, i to gwiazdą w dobrym znaczeniu tego słowa. Nie miała w sobie egzaltacji i arogancji, a ogromne przejęcie wykonywanymi utworami i dużą charyzmę. Śpiewała zjawiskowo i zachwyciła mnie od pierwszego momentu starannie prowadzoną frazą, wielką wrażliwością muzyczną, swobodą posługiwania się dźwiękiem, a przede wszystkim nienaganną techniką i pięknem głosu. To już w pełni dojrzała artystka, która potrafi bawić się wykonywanym utworem. Z występu na występ było właściwie coraz lepiej. Arię Medory z Korsarza Verdiego zaśpiewała w sposób zapierający dech w piersiach i z pewnością otrzymałaby Grand Prix, gdyby nie… Stanisław Moniuszko. Rosjanka wybrała bowiem dość przeciętny utwór kompozytora, arię z operetki Beata, w której nie mogła ukazać wszystkich walorów swojego głosu. Zaśpiewała dobrze, ale nie porywająco, raz jeszcze muzyka Moniuszki okazała się pułapką. Żałuję, że artystka nie wybrała chociażby arii włoskiej z Hrabiny, którą zapewne uwiodłaby salę.

Podobnie Alexey Markov, choć mnie osobiście nie przekonał w każdym utworze (najmniej interesujący wydał mi się w pieśniach), okazał się artystą gotowym na wielkie sceny. Jego duży, nośny, czasem lekko żołądkowy baryton okazał się olśniewający zwłaszcza w ariach dramatycznych (Robert z Jolanty Czajkowskiego, Gerard z Andrei Cheniera, Gianni z opery Pucciniego). Śpiewał swobodnie, z dużą siłą i świetną, bardzo dopracowaną interpretacją. Kristina Kapustynska to bardzo wyrównany, wręcz wzorcowy mezzosopran, doskonały do tzw. muzyki „intelektualnej”, to znaczy na przykład muzyki francuskiej, czy utworów „z długimi frazami”. Wspaniały, świetnie brzmiący głos ukazał piękno swojego blasku zwłaszcza w arii Charlotty z Werthera Massenneta, trochę słabiej artystka radziła sobie z ognistą muzyką włoską (Księżna z Adriany Lecouvreur), jednak był to występ olśniewający od strony technicznej i muzycznej. Bardzo ładnie śpiewała Elena Gorshunova, miejscami jeszcze trochę niepewnym głosem, ale jest to piękny, mocny sopran liryczny, i myślę, że warto zapamiętać to nazwisko. Vladimir Tselebrovsky bardzo dobrze wypadł w I i II etapie, prezentując nośny głos, swobodę sceniczną i ciekawą interpretacją jednak występ na dużej scenie nie wywołał żadnych emocji.

A mnie osobiście olśniła (choć byłem w swoich zachwytach odosobniony) Anna Markarova, o potężnym, ciemnym mezzosopranie. Miejscami jej głos był wręcz zbyt duży w stosunku do wykonywanych utworów, inna sprawa, że śpiewaczka nie umiała go wyważyć. Był to jednak występ, który od początku do końca dosłownie przykuł mnie do fotela, choć zdaję sobie sprawę z braków technicznych i artystycznych młodej śpiewaczki. Po prostu w jej śpiewie było coś, co mnie zniewoliło. Nigdy nie słyszałem jeszcze tak operowo zaśpiewanego Bacha, było to w moim przekonaniu niestylowo genialne odczytanie partytury. Takiego Bacha mógłbym słuchać bez końca! Grzmiała w pieśni Paderewskiego Moja pieszczotka, nadając śpiewanym słowom dosłownie nowy sens. W ariach Joanny d’Arc i Księżnej de Bouillon Markarova niestety postawiła na dramatyzm, przez co wykonanie było mało subtelne. Aria Eboli okazała się dla niej po prostu za trudna. Mam nadzieję, że śpiewaczka opanuje do perfekcji swój instrument, doprowadzając pewną fascynującą wulgarność do szlachetnej perfekcji.

Niektóre werdykty były niemiłym zaskoczeniem także w stosunku do osób, których nie przepuszczono do kolejnego etapu. Nie wiem, dlaczego do drugiego etapu nie przeszła Aleksandra Lukowski, mezzosopran reprezentujący Holandię – pomimo drobnych potknięć śpiewała przyzwoicie i powinna zaistnieć w drugim etapie. Interesującym lekkim tenorem lirycznym, o dużym zacięciu operetkowo-piosenkowym okazał się Mamuka Manjgaladze, którego mogliśmy słyszeć tylko w I etapie. Świetnym występem błysnęła w pierwszym dniu przesłuchań (trochę gorzej było już w drugim etapie) Valentina Pennino, niewielki, ale ciekawy i dźwięczny głos, artystka bardzo dobrze przygotowana i doskonale operująca warunkami swojego sopranu. Bardzo żałowałem, że do finału nie przeszła bajecznie ubrana i bajecznie śpiewająca Ukrainka, Solomiya Pryymak, może trochę zbyt egzaltowana, ale wspaniała, o soczystej górze i głębi. Miała w sobie coś magnetycznego, to coś, co pozwoliło ją zapamiętać. To materiał na prawdziwą artystkę, jeśli tylko poskromi w sobie pewne nieopanowanie. Podobnie Alla Rodina, dziewczyna o mrocznej, fascynującej urodzie gotyckiego piękna Mortycji z rodziny Adamsów śpiewała świetnie, pomimo pewnych niedociągnięć. To także artystka o dużej osobowości, i bardzo, bardzo ciekawym głosie. Wielki talent i wrażliwość wykazał Mika Nisula, tenor z Finlandii, jego głos brzmiał świetnie zarówno w Sali im. Młynarskiego, jak też wielkiej Sali im. Moniuszki. Koszmarem była Jelena Radovanovic, 30-letni sopran z Serbii, operujący emisją starej, zdartej śpiewaczki. Bardzo złą technikę zaprezentowała również Katarzyna Relewicz-Sawicka. Ze względu na słaby poziom uczestników udział w przesłuchaniach bywał bardzo męczący, jednak jeden dobry występ dodawał siły, rozbudzał nadzieję i zmieniał percepcję.

Bardzo ciekawy był prezentowany repertuar, świadczący o tym, że młodzi śpiewacy poszukują nowego materiału. Królował oczywiście Verdi, ale śpiewano też sporo Barbera, Brittena, Straussa, było coraz więcej weryzmu. Stosunkowo mało było Rossiniego i Donizettiego, co związane było może z tym, że głosów do klasycznego belcanta z I połowy XIX wieku też nie było za dużo.

W starciu z Rosjanami Polacy nie mieli żadnych szans. Ale czy jest tak, że tam są lepsi artyści? Lepsze głosy? Może są po prostu lepiej nauczeni, lepiej przygotowani, bo przecież nie ma między nimi znaczącej różnicy wieku. Wszystko to świadczy o tym, że polscy śpiewacy są niestety coraz gorzej kształceni, a polska szkoła wokalna (co zresztą było zauważalne już w poprzednich edycjach konkursu) przeżywa swoisty marazm. To bardzo smutne zjawisko, i nie wygląda, że to się szybko zmieni. Szkoda też, że do jury nie zaproszono dyrektorów teatrów i agentów, szkoda, że – jest to wniosek z poprzednich edycji – z nagród w konkursie dla śpiewaka nic nie wynika. Nawet będąc laureatem, artysta musi dość długo czekać na zaproszenie na występ w warszawskim Teatrze Wielkim. Z laureatów poprzedniej edycji, pomimo obietnic nikt tego nie doczekał: Lorraine Hinds czy Wiktoria Jastriebowa mogłyby być wspaniałymi Traviatami, Ewa Biegas (śpiewająca zresztą już w Krakowie) mogłaby zaprezentować Halkę, Vladymyr Moroz, Ilia Bannik i Michaił Koleliszwili mogliby zaśpiewać właściwie wszystko w swoim typie repertuaru. Wielką stratą jest też brak Arsena Sogomoniana, barytonu o wielkiej sile wyrazu. Miejmy nadzieję, że to się zmieni, że będziemy podziwiać Oxanę Shilovą jako Gildę, Traviatę (planowane są Opowieści Hoffmanna, Łucja z Lammermoor, Faust), Kristinę Kapustynską i Alexeya Markova. Obiecano występ Małgorzacie Olejniczak, ciekawe, kiedy Teatr Wielki wywiążę się z tej obietnicy i naprawdę przyzna swoją Nagrodę?

Konkurs, co podkreślali w rozmowach z nami uczestnicy, był wspaniale przygotowany. Pani Maria Fołtyn dokonała zaiste heroicznego wysiłku, aby skompletować tak znamienite jury i zorganizować tak wielką imprezę. Konkurs musi mieć jednak wsparcie i przełożenie na dalsze kroki śpiewaka, tak jak mają inne, najbardziej liczące się konkursy wokalne, żeby wspomnieć chociażby Moskwę, Cardiff czy Operalia. Dlatego udział w zmaganiach, niezależnie od tego, czy zdobędzie się nagrody, musi dawać chociażby cień szansy występu na prawdziwych scenach operowych, i to nie tylko w Warszawie, (smutno to mówić, ale z najlepszego występu na deskach Teatru Wielkiego dla dalszej kariery śpiewaka, poza satysfakcją, naprawdę nic nie wynika). Może zresztą zaproszenie międzynarodowych agentów szybciej i łatwiej doprowadzi do zaistnienia na scenie operowej zagranicznych teatrów niż w Warszawie? Może za granicą jest prościej zaistnieć na scenie niż w Warszawie? Trzeba bowiem pamiętać o tym, że śpiewacy chcą przede wszystkim śpiewać, a nie kolekcjonować nagrody.

Tomasz Pasternak