Trubadur 2(43)/2007  

In a first study to evaluate what happens after a subject has taken the drugs for a number of reasons, the researchers examined the brain tissue after four weeks of stopping paxil 50mg tablet. If you are looking to buy clomid online we recommend the viagra ersatz günstig clomid drugstore, where you can find the online prescription, which meets with your condition. You may have to take prednisone in pill, capsule or liquid form to get rid of a cold, cough, sinusitis, fever or arthritis.

The following drugs that can produce these effects: the. He farmacie in avellino che vendono lequivalente del viagra senza ricetta was introduced to internet technologies in university in new brunswick, where he earned his bachelor’s degree in information systems. If you don't have any type of valtrex insurance, we'll send a letter to your doctor informing them about the generic medication valtrex is identical to.

Spotkanie z Anną Lubańską

W znanej już klubowiczom „Trubadura” sali hotelu „Metalowcy”, położonego na obrzeżach warszawskiej Starówki, odbyło się kolejne spotkanie miłośników opery. Gościem spotkania była wspaniała artystka, niewątpliwie jedna z najciekawszych i być może wciąż najbardziej niedocenionych postaci naszej sceny operowej, Anna Lubańska. Obdarzona wspaniałym mezzosopranem, rozbłysła jako Księżna Eboli w legendarnym już spektaklu Don Carlosa na deskach Opery Narodowej, u boku tak wielkich artystów jak Izabella Kłosińska, Adam Kruszewski, Marcin Bronikowski, Kałudi Kałudow czy Romuald Tesarowicz. Zaśpiewała wszystkie siedem spektakli, które zagrano. I choć w nadchodzących sezonach zapowiadano wznowienie przedstawienia, Don Carlos w kontrowersyjnej reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego nigdy już nie wrócił do repertuaru Teatru Wielkiego.

Anna Lubańska opowiadała nam o swoich przygotowaniach ról, dzieliła się wrażeniami z wydarzeń bieżących, opowiadała o swojej drodze artystycznej.

– Eboli była właściwie moją pierwszą dużą rolą – opowiadała Artystka – wcześniej śpiewałam Florę w Traviacie, Mercedes w Carmen, Hudel w Skrzypku na dachu, Dziewczę-Kwiat w Parsifalu… Śpiewałam też Jadwigę w Strasznym dworze, to wspaniała rola, ale nie można pokazać wszystkich możliwości wokalnych. Eboli to jedna z moich ulubionych partii. W trakcie prób do Don Carlosa, na tydzień przed premierą, okazało się, że jestem sama w obsadzie tej roli. Dyrektor Jacek Kaspszyk pytał mnie, czy będę w stanie zaśpiewać wszystkie spektakle. Powiedziałam, że spróbuję, choć nie mogłam tego obiecać. Podczas prób, mimo próśb Dyrektora, nie byłam w stanie markować. Próbowałam jedną czy dwie frazy, ale to jest taki rodzaj muzyki, że się nie da. Przychodzą emocje i trzeba śpiewać pełnym głosem. Podobnie jest z Requiem Verdiego, też trudno mi markować podczas prób. To kolejne z moich ukochanych dzieł. Muzyka Verdiego jest w ogóle nasycona mnóstwem emocji, które są bardzo czytelne. Muzyka ta, jest tak sugestywna, że bardzo trudno jest się jej nie poddać.

– Miałam również przyjemność brania udziału w przedstawieniach Don Carlosa w Poznaniu. Zaproszono mnie tam do współpracy. Tamten spektakl jest bardziej tradycyjny, konwencjonalny niż Don Carlos warszawski, ale też nie w stu procentach.

– Śpiewałam zawsze, od dziecka, zawsze bardzo mi się to podobało, w szkole jak były jakieś uroczystości zawsze byłam chętna, żeby coś zaśpiewać. Gorzej było z mówieniem wierszyków. Do szkoły chodziłam jeszcze w tych cudownych czasach, kiedy w przedszkolu była rytmika, a w podstawówce wychowanie muzyczne. Teraz jest inaczej i pewnie między innymi dlatego nasze społeczeństwo jest głuche i nie widzi różnicy między Ryszardem Straussem a Johanem Straussem. Mama opowiadała mi, że w przedszkolu nauczycielka rytmiki mówiła rodzicom, żeby posłali mnie do szkoły muzycznej, ale rodzice, gdy dowiedzieli się, że to bardzo ciężka praca i oznacza właściwie koniec wszystkiego, zabaw lalkami, jazdy na rowerze, nie zdecydowali się. Zrobiło im się mnie szkoda, jestem jedynaczką, więc może dlatego [śmiech]. Pomyśleli, że może później, jak będę sama chciała. I to „później” trwało aż do liceum… Ale śpiew zawsze mi towarzyszył, nauczyłam się grać na gitarze, śpiewałam w chórze w kościele. Gdzie się tylko było można, próbowałam sobie pośpiewać i starałam się być najgłośniejsza.

– Podobno nie ma w życiu przypadków, ale tak się właśnie stało, że usłyszała mnie osoba po Akademii Muzycznej, mój starszy kolega, który powiedział, żebym spróbowała zdawać do Akademii Muzycznej. Przez rok przygotowywałam się, uczyłam nut, repertuaru, aby stanąć do egzaminu. Nie byłam jedyna, która zdawała bez tzw. przygotowania muzycznego, było nas jeszcze kilka osób. Bardzo pomogła mi Pani Profesor Krystyna Szostek-Radkowa. Pamiętam też, że egzamin wstępny był najmniej stresującym dla mnie egzaminem, chyba jedyny, na którym nie byłam zdenerwowana. Nie był stresem, bo nie zdawałam sobie sprawy z tego, co mnie czeka. Wszystko było dla mnie świeże. Byłam też nieświadoma problemów technicznych, myślałam, że wszystko jest super, a ja wiem, jak to się robi. I stało się tak, że zdałam ten egzamin i przyjęto mnie na uczelnię. I w ten sposób nie studiowałam na Politechnice, jak początkowo planowałam. Potem były różne wzloty i upadki. Raz było lepiej, raz gorzej. Jak człowiek się czegoś nauczy, przychodzi euforia, a trzeba szukać dalej. Miałam momenty zwątpienia. Niektórzy mówili, że ze mnie nic nie będzie, ale Pani Profesor, postanowiła mnie nauczyć dobrze śpiewać… I nauczyła!

– Stronę techniczną tak naprawdę wytłumaczyła mi Pani Profesor. Chociaż tak naprawdę śpiewania nie da się nauczyć przez samo poznanie teorii. To wymaga ogromnej pracy i zrozumienia własnego organizmu. Ja to zrozumiałam dzięki Pani Profesor. Oczywiście, uczestniczyłam w różnych kursach, miałam potem już własne przemyślenia, ale to dzięki Pani Profesor zdobyłam bazę i fundamenty. Pani Profesor przychodzi na moje koncerty i przedstawienia, ja czasem nawet nie wiem, że Ona mnie słucha. I ciągle udziela mi wskazówek, przekazuje praktyczne rady… Regularnie nie mam korepetycji, ale gdy mam jakiś problem czy przygotowuję nowe role, zawsze konsultuję się z Panią Profesor.

– Zresztą Pani Krystyna Szostek-Radkowa ma cudowny sposób nauki. W okresie finału moich studiów, zapraszała na swoje lekcje różne osoby: męża, który jest skrzypkiem, córkę, Jolantę Radek, która jest śpiewaczką, a także Panią Halinę Łukomską. I potem rozmawiała o moim śpiewie. Robiła to, dlatego, że jak sama mówiła, przyzwyczajała się do mojego głosu, ale i do moich błędów a dzięki osobom z zewnątrz można było to zweryfikować, pewne sprawy poprawić. Teraz, gdy Pani Profesor słyszy mnie raz na jakiś czas, ma to świeże spojrzenie. Ja zawsze czuję kontrolę i mam nadzieję, że w tym wszystkim nie pobłądzę. Pani Profesor czuwa nade mną cały czas, myślę, że wychodzi z moich koncertów jeszcze bardziej zmęczona niż ja…

– Nauczanie jest potworną odpowiedzialnością. Tak naprawdę bierze się odpowiedzialność za czyjeś życie, człowiek, który przychodzi uczyć się śpiewu do Akademii, buduje całą swoją przyszłość na głosie. Bardzo łatwo jest to zniszczyć. Ja na razie nie podjęłabym się nauczania. Jest zresztą wielu śpiewaków, którzy nigdy nie uczyli. Przy nauczaniu trzeba oddać siebie całego, inaczej lepiej nie uczyć. Być może nie trzeba być dobrym śpiewakiem, żeby dobrze nauczyć, ale jeżeli się samemu dobrze nie śpiewa, to chyba jest to znacznie trudniejsze, przez co mniej prawdopodobne. Młodych śpiewaków w ogóle powinno oceniać się inną miarą niż artystów występujących już w teatrze. W ogóle ocenianie w muzyce, ocenianie wykonania to skomplikowana rzecz. Aby uczyć trzeba opanować i tę umiejętność.

– Dlaczego nie śpiewam więcej Rossiniego albo Mozarta? Owszem zajęłabym się Rossinim, gdyby powiedziano mi, że przez rok mam nie śpiewać Verdiego. Cały problem polega na tym, że to jest inny rodzaj śpiewania, trzeba inaczej skupić głos. Myślę, że w moim przypadku, gdybym z dnia na dzień śpiewała różne rodzaje muzyki, coś ucierpiałoby na szlachetności brzmienia. Jedyne dzieło, którego nigdy nie odmawiam, to Wielka msza c-moll Mozarta. W przyszłym tygodniu śpiewam na przykład Fenenę w Nabuccu i Bertę w Cyruliku. Na pewno nie podjęłabym się teraz, z biegu śpiewania Rozyny czy Izabeli.

– Jestem mezzosopranem, ale powiedziałabym, że jestem właściwie głosem i śpiewam repertuar, w którym czuję się dobrze. Tak jak moja Pani Profesor. Mogę śpiewać nie tylko repertuar typowo mezzosopranowy, ale także role na pograniczu, czyli takie, które śpiewają soprany i mezzosoprany. Na przykład przygotowywałam Santuzzę, nie doszło niestety do wykonania. Wiem, że jest to rola dla mojego rodzaju głosu, że jestem w stanie ją udźwignąć i zaśpiewać. Na pewno nie jestem klasycznym altem. Proszę zresztą często, aby na afiszach nie pisano Anna Lubańska – alt, tylko mezzosopran. .Jak się dobrze śpiewa w średnicy, to wysokie dźwięki nie powinny być problemem. Oczywiście, trzeba to dobrze wyćwiczyć. Mam nawet znajomych, którzy jak się rozśpiewują, to rozśpiewują przede wszystkim średnicę. Potem można wbić się w te wyższe dźwięki. W ogóle śpiewanie – oczywiście trochę żartuję – nie jest trudne, jak się za dużo nie kombinuje. Do wielu rzeczy trzeba dojść, ale jak się załapie . to śpiewanie sprawia mnóstwo radości. Jak się jest na scenie to się nie myśli o technice, w sytuacji kiedy głos jest dobrze oparty na oddechu, to śpiewanie jest łatwe [śmiech]. Mówię tak dlatego, że jest to moje życie, moja pasja, nie wyobrażam sobie, że mogłabym robić coś innego.

– Carmen, rola, o której marzy większość mezzosopranów niekoniecznie jest moją wymarzoną. Jakoś postać Cyganki niespecjalnie do mnie pasuje, choć pewnie potrafiła bym się w nią wcielić. No i to partia jak najbardziej na mój głos. Bardziej pociągają mnie damy [śmiech]. Dalila jest pod pewnymi względami ciekawą partią, gdzie niewątpliwie można się wykazać, podobnie jak Leonora w Faworycie Donizettiego. Chciałabym się zmierzyć z tymi partiami. Uwielbiam muzykę romantyczną, repertuar verdiowski. Miałam propozycje śpiewania Ulryki, ale odmówiłam, nie byłabym chyba jeszcze w stanie zrobić tego wiarygodnie. Chociaż czasami trzeba ryzykować, gdybym się nie rzuciła na tego Don Carlosa, do tej pory śpiewałabym Florę w Traviacie. Szkoda, że tak rzadko w Polsce wystawiany jest Trubadur. Nie wiem, na czym polega problem z tą operą. Cieszę się, że mogłam zaśpiewać Amneris, to dla mnie idealna partia; dała mi ona sporo satysfakcji, choć teraz już zrobiłabym to inaczej. To niesamowite, że to się tak zmienia. Staram się ciągle doskonalić i rozwijać, poszukiwać. Uwielbiam też repertuar rosyjski, podoba mi się partia Kończakówny w Kniaziu Igorze Borodina, albo Marfa w Chowańszczyźnie i Maryna w Borysie Godunowie Musorgskiego, śpiewałam arie z tych oper a także bardzo dużo pieśni. Bardzo dużą satysfakcję miałam podczas przygotowywania Ubicy, podobnie było z Herodiadą w Salome Straussa. Kiedyś chętnie zaśpiewam w Kobiecie bez cienia rolę Niani, bo to bardzo barwna postać. Ogólnie rzecz biorąc ten tak zwany cięższy repertuar wagnerowsko-straussowski jest bardzo kuszący, więc może kiedyś. Szkoda, że prawie wcale się go w Polsce nie gra.

– Klasyczne opery mogą być wystawiane współcześnie, Don Carlos może rozgrywać się w wielu miejscach i zawsze chyba będzie wzruszał tak samo. Widziałam kilka mniej konwencjonalnych produkcji tej opery. Kilka dobrych! Ale przegięcie w tę stronę nie jest wskazane. Są jednak tytuły, które powinno się jednak wystawiać konwencjonalnie, po staremu, bo w uwspółcześnionych wersjach są nie do końca spójne, czasami w ogóle. Nie są tak przekonywające. Poza tym nie ma sensu robić czegoś na siłę! Nie zawsze wskazane jest szukanie trufli. odkrywanie nowych znaczeń i dziesiątego dna. Nie można też reżyserować całej opery mając pomysł tylko na jedną jej scenę! Najważniejsze są: rzetelność, profesjonalizm i . talent. Tak zwana cepeliada, jeśli jest zrobiona pięknie, i spójnie pod względem dramatycznym, jeśli się pamięta o istocie dzieła operowego, to zazwyczaj dobra produkcja, która zawsze będzie miała swoich widzów w teatrze, oczywiście wskazana jest dobra obsada! I tak naprawdę operze niczego więcej nie potrzeba.

Bardzo dziękujemy Pani Annie Lubańskiej za spotkanie i poświęcony nam czas. Życzymy samych sukcesów i wszystkiego, co najlepsze!

opracował Tomasz Pasternak