Trubadur 3,4(48,49)/2008  

Buy prednisolone 10mg fast delivery online canada. I just found my perfect girl and we Artëmovskiy sildenafil generika preis are having sex. In contrast, other randomised clinical trials showed that there is no difference in the number of children requiring medical care between those treated with an amoxicillin-based regimen for acute otitis media when compared to a non-amoxicillin-based regimen.

If you are thinking about trying prednisone alternative, you have a few options. Tamoxifen is not only the best option to treat cancer in the us, but it's come si chiama il viagra femminile Baku also an option when it comes to breast cancer treatment in other countries. Clomid is a form of the oral drug clomiphene citrate, manufactured.

Europejski występ Opery Bałtyckiej
I Konkurs i Festiwal Operowy pod operową egidą Mezzo TV

Szeged – miasto, na które patrzę z zazdrością. Jego władze postawiły na kulturę. Za mało im było organizowanego od 80 lat letniego festiwalu, rozgrywającego się na ogromnym przykatedralnym placu, będącego miejscem prezentacji oper, baletów, musicali i wielkich widowisk dramatycznych. Owe 80 lat rozbudziło potrzebę czegoś więcej. I tak oto, przy pomocy dwuosobowej (sic!), prywatnej agencji Armel Production to węgierskie miasto zorganizowało festiwal operowy, którego już pierwsza edycja miała zasięg europejski. „Wystarczyło” tylko namówić francuską stację Mezzo TV, by patronowała przedsięwzięciu. Jej szef, Philip de la Croix dał się przekonać do współpracy, czyniąc z festiwalu jedno ze swoich sztandarowych przedsięwzięć. Przez kilka miesięcy w kanale Mezzo emitowano więc reklamy festiwalu, jego uczestników, a przy okazji innych miast, regionów i państw. W tym także Polski, Gdańska i Opery Bałtyckiej. A festiwal to niebanalny: nie ma tu mizdrzenia się do publiczności tabunami koni i słoniami idącymi w triumfalnym pochodzie, tańczącymi Cyganko-Hiszpankami ani wznoszącymi w duetach toast kochankami. W pierwszej edycji festiwalu na afiszu pojawiły się nazwiska Marschnera, Brittena, Warda, Kingsleya i Cilei. Afisz drugiej edycji, czyli w 2009 roku, zapowiada dzieła Ravela, Martinu, Richarda Straussa i trzech żyjących kompozytorów: Davida Alagni (brata Roberta), Marca Tutino i Tobiasa Pickera.

Jako że w zamyśle festiwal miał ożywić po sezonie Szeged, miasto będące miniaturką Budapesztu, oddalone od niego jakieś półtorej godziny drogi, zorganizowano go w listopadzie. To wykluczyło możliwość prezentacji spektakli na scenie letniej; impreza więc odbywała się w budynku Teatru Narodowego. To jeden z tych pięknych teatrów, o których mówi się „tak powinna wyglądać prawdziwa opera”, utrzymany w burżuazyjnym austro-habsburskim stylu, czyli złoto-pluszowa bombonierka. O doskonałej akustyce, co należy dodać. Nadmienić też trzeba, że był to nie tylko festiwal, ale i konkurs. Jego oficjalna nazwa brzmi Konkurs i Festiwal Operowy pod egidą Mezzo TV. Organizatorzy pragnęli podkreślić teatralną stronę dzieła, jakim jest opera. Dlatego na śpiewaków, którzy stanęli w konkursowe szranki, patrzono nie tylko jako na wokalistów, ale przede wszystkim jako na aktorów-wokalistów, budujących przy pomocy środków wokalnych i aktorskich postać sceniczną. I dlatego też tak ważną kwestią był dobór reżyserów. Organizatorzy zaproponowali do wyboru teatrom biorącym udział w przedsięwzięciu kilkunastu reżyserów węgierskich i niemieckich z najwyższej półki, choć nie zawsze obytych z teatrem operowym.

Do pierwszej edycji zaproszono następujące zespoły: Teatr Narodowy z Szegedu, Operę Dicapo z Nowego Jorku, Operę z Rennes, Operę Bremeńską i Operę Bałtycką z Gdańska. Teatry te wybrały swojego reżysera, a następnie, wraz z nim, tytuł produkcji. Organizatorzy nie stawiali w tej kwestii żadnych ograniczeń. Wytypowano też, które partie były partiami konkursowymi – w każdej obsadzie miało być ich po 3-4. Następnie w każdym z teatrów zorganizowano przesłuchania do wybranych partii, przy czym w każdym z teatrów szukano wykonawców nie tylko do swojej produkcji, ale też i do pozostałych. Druga runda odbyła się wiosną 2008 w Budapeszcie i wtedy reżyserzy dokonywali ostatecznych wyborów. I choć do drugiej rundy dostało się kilku polskich śpiewaków, to w finale było ich już tylko dwóch – Marcin Habela i Bartek Misiuda, obydwaj działający głównie na zagranicznych scenach.

Finał rozgrywał się od 3 do 17 listopada w Szegedzie. Każdy z teatrów prezentował dwukrotnie swój spektakl (każdy z nich miał wcześniej swoją premierę na macierzystej scenie). Po dniu przerwy prezentował się kolejny zespół. Tym samym publiczność składająca się z segedyńczyków, mieszkańców Budapesztu przywożonych specjalnymi autokarami oraz turystów z Niemiec i Austrii mogła obejrzeć dziesięć przedstawień pięciu tytułów. Imponująca była ilość krajowych i zagranicznych recenzentów, którzy mieli stać się ambasadorami miasta o kulturalnych ambicjach.

W konkursowe szranki jako pierwszy stanął teatr gospodarzy, prezentując Adrianę Lecouvreur Cilei. W tej produkcji jury oceniało wykonawczynię partii tytułowej – Kristin Sampson (najprawdziwszy sopran lirico-spinto), partii Księżnej – Mariannę Bodi, partii Michonetta – Timothy Sarrisa i Maurizia – Adama Diegela – jak się miało niebawem okazać, jednego z triumfatorów konkursu. Obie panie zaprezentowały dostojne i szlachetne rzemiosło sceniczne, co było jednak niewystarczające dla jury, choć Amerykanka Kristin Sampson zdobyła serca tych, dla których opera to nade wszystko wokal. Adam Diegel śpiewa głosem o ładnej barwie, szeroko „po włosku” prowadzonym, niekiedy niesfornym, lekko wymykającym się spod kontroli. Do tego jest przystojnym mężczyzną, co niekiedy w przypadku tenora jest cechą pożądaną. Wygrał tym, że doskonale wpasował się w poetykę inscenizacji. Jego Maurycy to playboy, gwiazda towarzystwa snobów, którymi są bohaterowie opery. Reżyser Michale Sturm mocno zdystansował się do przedstawionego melodramatu i dystans też cechował Diegela. Inscenizacja z gatunków tzw. uwspółcześnionych, choć nie pozbawiona operowego blichtru (kostiumy, scenografia). Za przykład niech posłuży scena baletowa w akcie trzecim. Jej oniryczna muzyka towarzyszy scenie zbiorowego palenia „trawki”.

Po zespole węgierskim zaprezentowali się Niemcy. Wystawili oni dzieło amerykańskiego kompozytora Kingsley’a Raoul. To oparta na faktach historia szwedzkiego dyplomaty, Raoula Wallenberga, który niczym Schindler w Krakowie ratował Żydów z budapesztańskiego getta, po czym słuch o nim zaginął. Raoul miejscami ociera się o musical (autor libretta, Michale Kunze, jest specjalistą w tej dziedzinie, jest m.in. autorem tekstu Tańca wampirów). O nagrodę walczyli wykonawca partii tytułowej Marcin Habela, a także Francuzka Violaine Kiefer i Węgier Laszlo Kiss w partiach kochanków. Niestety tych dwoje ostatnich było bez szans. Powierzono im role papierowych, bez przerwy biadolących lub wijących się z bólu fizycznego i psychicznego bohaterów. Budowa dzieła, składającego się z krótkich scen, skłoniła reżyserkę Julię Haebler do posłużenia się technikami filmowymi. Akcja gnała do przodu z zawrotną prędkością, śpiewacy raz byli solistami, raz chórzystami, przywdziewając umowne, papierowe maski; poszczególne sekwencje rozgrywały się w różnych miejscach sceny.

Najbardziej wyczekiwaną produkcją była opera Roberta Warda The Crucible. Sędziwy kompozytor był gościem honorowym festiwalu. Dzieło powstało w latach 60-tych XX wieku, oparte jest na dramacie Millera Czarownice z Salem. Świetne libretto przypomina nieco Diabły z Louden Pendereckiego – tak samo sugestywnie pokazuje zjawisko zbiorowej histerii o podłożu religijnym. Ale na tym podobieństwa się kończą; muzyka Warda jest o wiele bardziej konformistyczna niż język, jakim w tym samym okresie posługiwał się Penderecki. Spektakl nowojorskiej Opera Dicapo wzbudzał emocje za sprawą osoby reżysera – celebryty i ulubieńca węgierskich mediów, Robera Alfoldiego. Ale zachwyty Węgrów stały się dla mnie zrozumiałe po obejrzeniu doskonałego, trzymającego w napięciu przedstawienia. Znakomicie poprowadzone postaci, także te drugoplanowe, ich czytelne intencje, relacje pomiędzy nimi, poszukiwanie i znajdywanie pulsu, barw i znaczeń w muzyce – czegóż od reżysera operowego chcieć więcej. Każdy ze śpiewaków konkursowych był w tej produkcji świetny, reżyser pomógł zaistnieć każdemu, do tego stopnia, że niedoskonałości głosowe schodziły na dalszy plan. Oklaskiwano Amerykanów – Zeffina Quinn Hollisa jako Johna Proctora, Lisę Chavez jako Elisabeth Proctor (była jedną z faworytek jury), Francuzkę Marie-Adeline Henry w partii Abigail i po prostu znakomitego angielskiego tenora Michaela Bracegirdle’a, który swój niebrzydki głos poświęcił dla stworzenia odrażającej postaci Danfortha. Choć partie czarnych charakterów to zazwyczaj „samograje”, to Bracegirdle nie posługiwał się zużytymi chwytami, nie miotał się po scenie, unikał przesadnych gestów i krzyków. Partia zrobiona była ze smakiem, wyczuciem, rezerwą. Potrafił poświęcić urodę swojego głosu dla prawdy dramatycznej. Był zdecydowanie moim ulubieńcem pośród głosów męskich.

W drugim tygodniu festiwalowym publiczności zaprezentował się rzadko na Węgrzech widywany polski zespół operowy. Choć od razu trzeba zaznaczyć, że we wszystkich produkcjach brały udział lokalne orkiestry (filharmonicy segedyńscy i Pannon Filharmonikusok), co pozwoliło obniżyć koszty przedsięwzięcia, ale niestety przy okazji kosztów – także nieco poziom artystyczny. Opera Bałtycka z myślą o węgierskim festiwalu przygotowała Gwałt na Lukrecji Brittena. Dzieło to idealnie wpisuje się obecny nurt repertuarowy gdańskiego teatru, który zakłada dialog z publicznością w oparciu głównie o dzieła Mozarta oraz utwory XX-wieczne i współczesne. Zaczęło się nerwowo. W dniu pierwszego spektaklu wykonawczyni partii Lukrecji, chorwacki mezzosopran Janja Vuletic, straciła głos. Pomogły: drakońska kuracja sterydowa, wola walki i możliwość zaistnienia w całej Europie dzięki bezpośredniej transmisji przez Mezzo TV (pierwszy spektakl każdego zespołu był transmitowany, a następnego dnia pokazywany powtórnie przez francuski kanał telewizyjny). Występ okupiła jednak całkowitą utratą głosu. Drugi spektakl, we wspaniałym stylu, choć bez próby, uratowała sprowadzona w trybie natychmiastowym Alicja Węgorzewska, która partię tę wykonywała w Gdańsku kilka tygodni wcześniej. Dzięki temu węgierska publiczność miała okazję zobaczyć dwa, niemal skrajnie różne ujęcia tej samej partii. Chorwacka Lukrecja swoją obojętnością wobec zła, które rozgrywa się wokół, prowokuje nieszczęście. U Węgorzewskiej gwałt nie jest tak oczywisty; wydaje się, że jej bohaterka sama, z premedytacją prowokuje gwałciciela. Vuletic skupiała się głównie na tworzeniu kreacji aktorskiej, w czym pomaga jej elektryzująca osobowość. To artystka, która wystarczy, że wejdzie na scenę, a już skupia uwagę wszystkich. Węgorzewska wywołała owacje także fenomenalnie w tej partii (jakby pisanej dla niej) brzmiącym głosem. Konkursowymi partiami były: partia Lukrecji (jury oceniało tylko występ Vuletic), partia Tarkwiniusza w wykonaniu Bartka Misiudy (kolejny faworyt jury), partia Juniusa w wykonaniu Holendra Wiarda Witholda oraz partia Chóru Żeńskiego w wykonaniu chińskiego, mocnego, imponującego sopranu Li Yang. Aż żal, że reżyser, Peter Telihay, skupiając się na partiach protagonistów, nieco umniejszył znaczenie dwóch pozostałych. I szkoda jeszcze, że jury nie mogło oceniać Ryszarda Minkiewicza jako Chóru Męskiego i Adama Pałki jako Collatinusa. Doskonałe kreacje, słusznie nagrodzone przez publiczność głośną owacją. Zespół wykonawców dopełniały Katarzyna Otczyk i Julia Iwaszkiewicz. Z orkiestry Filharmonii Segedyńskiej wszystko, co można było z niej wydobyć, a nawet jeszcze więcej, ku zaskoczeniu samych muzyków, wydobył Jose Maria Florencio. Tuż obok teatru znajduje się pub Port Royal, który był festiwalowym punktem zbornym i „lożą szyderców”. Gdy po swoim występie pojawili się w nim artyści Opery Bałtyckiej, zostali powitani owacją zebranych. Następnego dnia na prośbę dziennikarzy zorganizowano konferencję prasową poświęconą gdańskiej Operze.

Jako ostatni wystąpili artyści skupieni wokół Opery w Rennes. W ich wykonaniu zobaczyliśmy Wampira Marschnera. Dziwne to było przedstawienie. Utrzymane w stylistyce japońskiego teatru No, choć pozbawione jego dynamiki. Plastycznie wyrafinowane i wysmakowane, światła zapierały dech w piersiach, pozy i ruchy wykonawców były do perfekcji wystudiowane. Jednak nadmiar tych doskonałości nużył, a poetyka inscenizacji nijak się miała do muzyki niemieckiego romantyzmu i historii rodem z angielskiej powieści grozy. Pojawił się fałsz. Spektakl był też niestety nakierowany głównie na reżysera, Zoltana Balazsa; to jego fajerwerki sceniczne, a nie wykonawcy, od których wymagano minimalistycznej gry i pełnego posłuszeństwa w ruchach, miały stać się centrum zainteresowania publiczności i jury.

W końcu, po dwóch tygodniach emocji i zmagań, nie pozostało nic innego, jak zamknąć jury w odizolowanej od świata hotelowej sali konferencyjnej i czekać na wyniki. Jury miało wyłonić najlepszego wykonawcę partii żeńskiej i męskiej, a nagrodą miał być udział w koncercie w czasie letniego festiwalu w Szegedzie w 2009 i promocja w Mezzo TV. Były także dwie nagrody publiczność i widzów, którzy mogli głosować w systemie audio-tele. Były nimi obok satysfakcji tytuły Najlepszego artysty i Najlepszego spektaklu.

Przewodniczącym jury był legendarny rosyjski reżyser Anatolij Wasiljew, nie tylko doskonały artysta, ale jak się okazało w trakcie prac jury – znakomity dyplomata i szlachetny negocjator. Z podziwem patrzyłem, jak pokonuje trudności, jakie wyłonił np. system arytmetyczny wyboru zwycięzców czy rozbieżne oceny członków jury. Nie mniej ważnymi osobami w jury byli – węgierska sopranistka Eva Marton i dyrektor Mezzo TV Philip de la Croix. Składu dopełniali wybrani dyrektorzy teatrów biorących udział w festiwalu i konkursie. Wyniki ogłoszono podczas finałowej Gali, transmitowanej przez francuską i węgierską telewizję. Decyzją jury, bezapelacyjnie i niemal jednogłośnie, najlepszą wykonawczynią partii żeńskiej została Janja Vuletic z gdańskiej produkcji. Adam Diegel został najlepszym wykonawcą w kategorii głosów męskich. Ulubieńcem publiczności i widzów okazał się być polski baryton Marcin Habela, a za najlepszy spektakl uznano The Crucible Opery Dicapo.

Sukcesem Opery Bałtyckiej był nie tylko zwycięstwo Chorwatki, na które pracował cały zespół. Dzięki temu projektowi możliwa była koprodukcja spektaklu, współfinansowanego przez węgierskiego partnera, który pozostaje w repertuarze gdańskiego teatru. Przede wszystkim była to doskonała promocja w blisko 40 krajach, w których oglądać można Mezzo TV. Nasz doskonały występ i wysoko oceniona organizacja zostały docenione w jeszcze jeden sposób – zostaliśmy zaproszeni do udziału w drugiej edycji festiwalu. I to na specjalnych warunkach – możemy przyjechać z własną orkiestrą. Jest to o tyle ważne, że z myślą o drugiej edycji przygotowujemy Ariadnę na Naxos Straussa, której bez zespołu dobrych muzyków nie ma sensu prezentować. W kwietniu ruszają przesłuchania do drugiej edycji, w której, obok Opery Bałtyckiej, biorą udział teatry z Czech, Węgier, USA i Szwajcarii.

Artyści zainteresowani udziałem w tym niezwykłym, międzynarodowym projekcie powinni zajrzeć na stronę www.operacompetition.hu lub www.operabaltycka.pl.

Korzystając z okazji chciałbym serdecznie podziękować instytucjom, dzięki którym możliwy jest nasz udział w Festiwalu: Urzędowi Marszałkowskiemu Województwa Pomorskiego, Miastu Gdańsk, Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Ambasadzie Polskiej na Węgrzech i szczególnie gorąco – prężnie działającemu Instytutowi Polskiemu w Budapeszcie.

Jerzy Snakowski

zastępca dyrektora Opery Bałtyckiej w Gdańsku
członek jury Konkursu i Festiwalu Operowego pod egidą Mezzo TV