Trubadur 1(50)/2009  

It can be taken by mouth, as a pill, as a suspension or in a syrup. In fact, quanto dura l effetto del cialis there are a number of other websites using the online pharmacy. These drugs were administered orally at the following doses: ivermectin borodyl, 30 mg; ivermectin fumarate, 30; ivermectin fenamine, 0.2 mg; and saline vehicle, 0.6 ml.

Possible side effects may include stomach upset, diarrhea, and rash. The cost for buying these pills is very low and you http://annemuenzel.de/45638-propecia-bestellen-ohne-rezept-12453/ get them for a fraction of the price you would pay for a regular prescription medication for the same thing that you are just trying to avoid getting pregnant. Haldol causes akathisia and may leave an untreatable state of akathisia during the first few minutes after discontinuation of therapy.

Szepty i krzyki

Londyński weekend drugiej niedzieli listopada 2008 r. upływał, jak zawsze, w odświętnej atmosferze obchodów Remembrance Day, upamiętniającego ofiary i weteranów wojen (przede wszystkim obu światowych) prowadzonych przez Zjednoczone Królestwo. Na głównych placach i arteriach miasta odbywały się, oficjalne i spontaniczne, patriotyczne zgromadzenia i parady, z widocznym udziałem Polaków, a tradycyjne sztuczne maki – symbol pól bitewnych Flandrii – widniały w klapach płaszczy i za wstążkami kapeluszy, chroniących przed deszczem i porywistym wiatrem. Artystyczną kulminacją tychże uroczystości był koncert w prestiżowej Royal Albert Hall w niedzielę 9 listopada, na którym wykonano War Requiem Benjamina Brittena.

War Requiem op. 66 na solistów, dwa chóry: mieszany i chłopięcy, organy oraz dwie orkiestry po raz pierwszy zaprezentowane zostało w 1962 roku w Coventry Cathedral z okazji jej rekonsekracji po powojennej odbudowie. Od tej pory często uświetnia w Anglii uroczystości tego rodzaju. Brittenowski pomysł wyrażenia idei pacyfistycznej w formie mszy, ale bez celu liturgicznego, okazał się bardzo nośny. Połączenie tradycji i tekstu łacińskiej mszy za zmarłych (w partiach sopranu i chóralnych) z – wykonywanymi przez tenora i barytona – dziewięcioma poematami angielskiego poety Wilfrieda Owena (zabitego na froncie I wojny na tydzień przed jej zakończeniem) daje poruszające dzieło – poetyckie i ekspresyjne. Niekiedy teksty mszy i poematów „współpracują”, wzmacniając i wspólnie budując sens i efekt emocjonalny; w wielu momentach teksty Owena stoją jednak „obok” albo wręcz w niezgodzie, brzmią buntowniczo w kontekście tekstu mszalnego, kwestionując jego tradycyjne formuły jako nieadekwatne do wojennych wydarzeń i żołnierskich losów. Ta dialektyka, w pełni w trakcie koncertu wyartykułowana, określa także proces muzyczny Brittena, w którym dążenie do zmiany i kontrastu osadził kompozytor w ramach kontinuum brzmieniowo-formalnego. Muzyka to emocjonalna, ale bez sentymentalizmu, efektowna, acz bez efekciarstwa, nowoczesna, choć w sposób po staroświecku umiarkowany, dzięki czemu dociera nawet do bardziej zachowawczego odbiorcy.

War Requiem jest w Anglii przyjmowane zawsze w gorący sposób. Tym razem też nie mogło być inaczej, zwłaszcza że gościnnie występujące orkiestra i orkiestra kameralna Royal Opera House pod dyrekcją Antonia Pappano zagrały z dużą ekspresją, a jednocześnie w sposób precyzyjny, powściągliwy i zdyscyplinowany. Dyscyplina ta ujawniła się przede wszystkim w rytmicznej zwartości, jędrności i doskonałym zharmonizowaniu poszczególnych sekcji. Znakomite były dialogi instrumentów blaszanych, ładnie i stopliwie brzmiał kwintet smyczkowy. Podobać się mogły także chóry: trochę mniej chłopięcy Tiffin Boys’, usytuowany na galerii i puszczony na żywioł, choć przez to brzmiący adekwatnie spontanicznie, bardziej – operowy, imponujący dużym zakresem zmian dynamicznych i – w dziele Brittena bardzo na miejscu – dużymi kontrastami barwowymi pomiędzy poszczególnymi głosami. Dawało to przejmujący efekt w imitacyjnych przeprowadzeniach poszczególnych motywów i tematów, zwłaszcza w gniewnym, paradoksalnym Sanctus – z urywanymi buntowniczo słowami, opiewającymi przecież, przynajmniej literalnie (Hosanna in excelsis), Bożą chwałę.

Trzeba podkreślić, że wspaniały w tym świątecznym wykonaniu był duch zbiorowej współpracy i ewidentna dla słuchacza służebność wykonawców wobec dzieła, bez gwiazdorstwa i przesady, pełna za to żarliwego skupienia, które udzielało się widowni. Taki sam był więc odbiór – niehisteryczny, skupiony, żywy (zwłaszcza w finałowym Libera me wyraźne było wzruszenie i uniesienie słuchaczy), nagradzający na koniec zdecydowanym i niezdawkowym aplauzem, aczkolwiek nie standing ovation. Odpowiedni do okoliczności i jakości wykonania. Swój udział w budowaniu emocji miała też zapewne dyskretna, aczkolwiek konsekwentna „reżyseria”; na ostateczny rezultat wpłynęły bowiem na przykład sposób i rytm wstawania lub siadania chóru oraz solistów w konkretnie zaplanowanych momentach: energiczny i zdecydowany bądź spokojny i nieabsorbujący uwagi – adekwatnie do akcji lirycznej i charakteru tekstu.

Wykonanie było bardzo „skondensowane”, bez pustych miejsc, przejść i przerw, na jednym niemal „oddechu”. Wyraźnie wyakcentowało też Brittenowski „odautorski” wątek interpretacyjny: ukazując żałość i bezsens wojny, braterstwo młodych ludzi ginących na polach bitewnych, czyli nie gubiąc immanentnego pacyfistycznego przesłania – wykonawcy (zwłaszcza baryton w Libera me: ... Whatever hope is yours / Was my life also…) potrafili jednocześnie wyrazić komentarz autora, poniekąd ze współczesnego dystansu, dotyczący jego bezradności i bezsilności wobec śmierci, wojny i milczenia Boga. Jedyne, co autorowi pozostaje, to refleksja, hołd i świadectwo – requiem właśnie.

Duża w tym wszystkim zasługa solistów: świetnej Christine Brewer, śpiewaczki o nośnym, dźwięcznym sopranie i wyraźnie operowym ukierunkowaniu, oraz Iana Bostridge’a i Thomasa Hampsona. Zwłaszcza dwaj panowie, gwiazdy estrad, scen i płyt, potwierdzili swoją międzynarodową reputację, prezentując słuchaczom jedyny w swoim rodzaju, niezapomniany spektakl na dwa głosy i dwie osobowości. Osobowości wyraziste, lecz skrajnie odmienne: Hampson, znowu w świetnej formie wokalnej (po serii nieprzekonujących nagrań, jakby wymęczonych, bez siły), o proweniencji bardziej operowo-tradycyjnej, swobodny i na luzie, nawet bez muszki, oraz gniewny, napięty Bostridge o artystowskiej aparycji, z nieco zmatowionym głosem (w czasie koncertu stopniowo się rozgrzał) i specyficzną techniką wokalną. Hampson – bohaterski i chwilami lirycznie refleksyjny, Bostridge – raz nadekspresyjny (także wizualnie), raz opanowany i – chciałoby się powiedzieć – epicki. Osobowości odmienne, ale potrafiące też znakomicie współdziałać, jak w finałowym Let us sleep now, gdzie partie obu głosów przeplatają się i łączą na koniec w nierozróżnialną całość – emocjonalne zwieńczenie budowli, wirtuozowsko napisane i wykonane, będące jednoczesnym uspokojeniem i błaganiem, zjednoczeniem całego aparatu wykonawczego w jeden głos wołający o requiem aeternam i requiescant in pace.

Cokolwiek by bowiem sądzić o urodzie głosu obu śpiewaków, trzeba powiedzieć jedno: że ich światowa kariera i pozycja opierają się na silnym fundamencie. Technika wokalna obu panów jest „równa”, pewna i perfekcyjna, głosy – emisyjnie i technicznie poukładane w sposób absolutny, podawanie tekstu – choć zupełnie różne – cudownie plastyczne i świetne pod względem dykcyjnym. Bostridge, którego uznać można za specjalistę od War Requiem (ponad 50 wykonań!), dysponuje przy tym rzadką jednak u tenorów kulturą wokalną; prowadzi głos w sposób zachwycająco naturalny, bez jakichkolwiek operowych manieryzmów, a przy tym niesłychanie elastycznie. W Offertorium, zawieszając na chwilę – po wysokim dźwięku, w ciszy – pytanie Izaaka do Abrahama (But where the lamb for his burnt-offering?), doprowadził emocjonalne napięcie budowane od początku dzieła do szczytu. W tej kulminacji zdołał przekazać, bez sentymentalnej „łatwizny”, całym swoim kunsztem wykonawczym i interpretacyjnym potencjał zawarty w połączeniu słowa z muzyką. Zawładnął emocjami i myślami słuchaczy, którym udzieliło się przerażenie, groza, niezgoda na okrucieństwo Boskich zamiarów. To już nie jest wokalistyka klasyczna, to wokalistyka bez granic. (9 listopada 2008)

Grzegorz Piotrowski, Karol Szymański