Trubadur 2(51)/2009  

Dosage: the starting dose of lexapro is 20 mg three times a day. They found he had an abdominal cyst and a single liver lobe, potenzmittel auf rezept kosten Mothīhāri in addition to a single kidney. This enzyme then converts androgenic hormones into small androgenic hormones.

Clomid ( clomiphene citrate ) is a synthetic hormone marketed by novartis pharmaceuticals corporation. I also have tried giving her a medicated shampoo cialis kaufen amazon hither and trying to use flea meds on herself but my medicated shampoo is not very effective and it makes her hair fall out. Adoxa tablet price from india, adoxa tablet price from india, adoxa tablet price from india, adoxa tablet price from india, adoxa tablet price from india, adoxa tablet price from india, adoxa tablet price from india, adoxa tablet price from india, adoxa tablet price from india, adoxa tablet price from india, adoxa tablet price from india,

Mozart jednak żywy

XIX Festiwal Mozartowski w WOK zakończył się jak zwykle 26 lipca. Od kilku już lat różni melomani i recenzenci wieszczą rychły upadek tego jedynego w swoim rodzaju maratonu, podczas którego wykonywane są rok rocznie wszystkie (dotychczas odkryte) sceniczne dzieła Mozarta oraz wiele innych utworów instrumentalnych – w całości lub we fragmentach – za każdym razem w trochę innym układzie. Festiwal jakoś się trzyma, w 2010 roku, jubileuszowa XX Edycja, zgromadzi na pewno rzesze stałych bywalców (niejednokrotnie z zagranicy) i zyska nowych.

Rok 2009 istotnie nie był dla Festiwalu zbyt szczęśliwy. Jeszcze zanim się rozpoczął, na tydzień przed inauguracją – akurat w radosnym dniu prezentacji nowego klawesynu – zmarł Andrzej Sadowski, autor kostiumów i scenografii do większości przedstawień w WOK, w tym wszystkich utworów scenicznych Mozarta reżyserowanych przez Ryszarda Peryta. Trzy lata temu niewielką część dorobku Andrzeja Sadowskiego pokazano na wystawie Reminiscencje Mozartowskie, zorganizowanej z okazji Roku Mozartowskiego w 250 rocznicę śmierci kompozytora. Na prezentowanej w Muzeum Teatralnym wystawie znalazły się jedynie wybrane fragmenty z mozartowskich dziejów w Polsce. Akcent położony został na inscenizacje TW-ON i właśnie WOK. Aranżację plastyczną wystawy powierzono Marlenie Skoneczko, która kilka lat temu przejęła po Mistrzu pałeczkę w WOK. Dzisiaj, kiedy większość inscenizatorów pragnie na siłę „uwspółcześnić” operę, nie mając najwidoczniej zaufania do wyobraźni melomanów albo w obawie przed posądzeniem o „nienowoczesność” umieszcza akcję w kawiarni lub fabryce czy nawet w obozie koncentracyjnym, a obowiązującym w co drugim przedstawieniu strojem jest garnitur (w wersji eleganckiej) lub „rozmemłanie” dżinsowo-T-shirtowe (w wersji naturalistycznej), skrzące się wysmakowanymi kolorami, przepiękne kostiumy autorstwa Andrzeja Sadowskiego, pozwalają odpocząć zmęczonym wszechobecną brzydotą oczom.

Zabrakło kilkorga wykonawców, których nazwiska gwarantują wysoki poziom artystyczny poszczególnych przedstawień i niezawodnie przyciągają publiczność. Nie wystąpiły dwie Anny: Mikołajczyk i Radziejewska, tylko raz mogliśmy podziwiać Olgę Pasiecznik, która zaśpiewała 1 z 2 przewidzianych recitali pieśni.

W drugim „zastąpiła” ją Dorota Lachowicz, od lat ozdoba każdego koncertu czy spektaklu, w którym bierze udział a – mimo to – jakoś dziwnie nie(do)obsadzana w macierzystym teatrze w rolach mozartowskich. Na scenie możemy ją zobaczyć wyłącznie w Czarodziejskim flecie, gdzie z powodzeniem kreuje jedną z Dam. Jej talent aktorski, wspaniała technika i ogromna kultura śpiewania nieodmiennie zachwycają słuchaczy i widzów. Na ostatnim Festiwalu zaśpiewała 3 razy (w tym wspomniane zastępstwo) doskonale znane i – entre nous soit dit – nieco nużące pieśni i za każdym razem jej pełna ciepła, liryzmu i humoru interpretacja tekstu wyśpiewana pięknie brzmiącym mezzosopranem powodowała żywiołowy aplauz słuchaczy, nagrodzony fantastycznie wykonanymi ariami na bis. Dwóch arii w jej wykonaniu mogliśmy też posłuchać na Zamku.

Cotygodniowe koncerty zamkowe w ramach Festiwalu to tradycja, którą bardzo sobie cenię. Ich program w każdej edycji jest nieco inny. Na XIX Festiwalu zaprezentowano wybrane serenady, divertimenta i kasacje oraz arie. Po kilku latach nieobecności do Zamku „wrócili” zatem śpiewacy, co niewątpliwie wieczory te urozmaiciło. Od dwóch lat koncertami dyryguje Kai Bumann i muszę przyznać, że robi to znakomicie! Zwykle schowany w kanale, a więc niewidoczny (choć niektórzy bliżej siedzący w WOK narzekają, że za głośno podśpiewuje i przytupuje), w Zamku może swobodnie ujawnić swój temperament i rozwijać talenty taneczne.

W ubiegłych latach w Sali Wielkiej zostały zagrane wszystkie koncerty fortepianowe na instrumentach z epoki (zarejestrowane także na 11 płytach) a główną solistką była Viviana Sofronitzky, która wystąpiła ponadto w oryginalnym spektaklu Azione teatrale (reżyseria Macieja Prusa) wystawionym gościnnie w Collegium Nobilium. Ostatnio przeprowadzono w Sali Wielkiej eksperyment akustyczny, polegający na diametralnej przebudowie widowni (tj. przestawieniu krzeseł). Jeszcze nie wiem, co o tym myśleć. Opinie wśród widzów i słuchaczy są podzielone. Niektóre głosy wydają się brzmieć lepiej (np. Marty Boberskiej czy Doroty Lachowicz) inne wręcz przeciwnie. Z punktu widzenia estetycznego poprzedni układ był zdecydowanie lepszy. Teraz uroda sali zamkowej ginie w natłoku ciasno ustawionych krzeseł, a publiczność – poza pierwszym rzędem, tuż „pod orkiestrą” – widzi jedynie głowy innych słuchaczy, co psuje ogólne wrażenie i jest raczej irytujące.

Starzy bywalcy „Mozartolubni” wiedzą, że są jeszcze inne miejsca koncertów – Pałac na Wodzie w Łazienkach oraz kościoły. W 2009 roku wykonano oczywiście cieszące się niesłabnącym powodzeniem Requiem oraz przepiękną mszę c-moll, nie odbyło się natomiast przedstawienie mszy masońskiej Thamos, ale może to i lepiej, bo ubiegłoroczne spektakle w kościele Wszystkich Świętych okazały się nieporozumieniem, zwłaszcza akustycznym. Jedynie obój zabrzmiał czysto, a głosy śpiewaków dochodziły do słuchaczy w postaci niezrozumiałego bełkotu. Na domiar złego w tym ogromnym wnętrzu całkowicie zatraciła się – tak znakomicie i nastrojowo wypadająca w kościele Ewangelicko-Augsburskim – niezwykle starannie pomyślana scenografia Andrzeja Sadowskiego nadająca temu widowisku mistyczny charakter. (Niektórzy pamiętają jeszcze zapewne tę niesamowitą inscenizację Ryszarda Peryta w Teatrze na Wyspie w Łazienkach.)

O ile kostiumy Andrzeja Sadowskiego nadal cieszą oczy widzów, o tyle coraz bardziej daje się odczuć brak Ryszarda Peryta – autora reżyserskiej koncepcji Festiwalu. Coraz mniej jest osób pamiętających jego wskazówki. Nowe osoby wchodzące w stare role usiłują czasem dodać coś „od siebie”, nie chcą lub nie umieją podporządkować się rygorom reżyserskim wypracowanym latami ciężkiej pracy, co może prowadzić do zakłócenia spójności tego niezwykłego „Tworu”, jakim jest perytowski Mozart. Tym ważniejszą rolę odgrywają, ciągle jeszcze na szczęście dość liczni, artyści od lat współtworzący Festiwal. Niezawodna Marta Boberska, urocza słodkogłosa Marzanna Rudnicka, obdarzony niesłychaną vis comica Leszek Świdziński, niebywale wszechstronny Andrzej Klimczak (niezapomniany Leporello; wielka szkoda, że porzucił tę partię!), rówieśnik WOK Sławomir Jurczak, „odkryty” parę lat temu w Chórze Dariusz Górski, mistrzowie perfekcyjnie przygotowanych wokalnie i aktorsko epizodów: Jerzy Knetig (do niedawna śpiewający wiele głównych partii) oraz Krzysztof Kur. Wymienieni artyści to oczywiście tylko część zespołu, który zapracował na uznaną nie tylko w Polsce markę Festiwalu. Boleśnie daje się odczuć brak wspaniałej sopranistki dramatycznej i fantastycznej aktorsko Agnieszki Kurowskiej. Nigdy nie zapomnę wspaniałego duetu jaki stworzyła z Agnieszką Lipską w nieodżałowanej pierwszej wersji Cosi fan tutte. Wykonywała aż 12 partii (nie licząc oratoriów)! Obecnie role te rozdzielono między 6 śpiewaczek! Już tylko w jednym przedstawieniu (Tryptyku) mogliśmy podziwiać w 2009 roku kunszt Jerzego Mahlera, długoletniego przekomicznego Leporella i dramatycznego Allazima…

Na szczęście pojawiają się ciągle nowi utalentowani artyści, dzięki czemu Festiwal nie umiera. Wspomniałam już wielkie tegoroczne nieobecne (miejmy nadzieję, że tylko chwilowo!) Anny: Mikołajczyk i Radziejewską, nie wystąpił też ostatnio Jarosław Bręk. „Za to” po krótkiej nieobecności wrócił – choć na krótko – Rafał Siwek.

Jak zwykle bardzo dobrze wypadła Justyna Stępień. Jej interpretacji Zaide mogłyby pozazdrościć największe śpiewaczki, gdyby oczywiście miały jakąkolwiek sposobność jej wysłuchania. Cały rok warto czekać na to jedyne wykonanie 2 najpiękniejszych, piekielnie trudnych arii Mozarta. Przy okazji warto odnotować udany debiut Mateusza Zajdla w roli Gomaza; partia ta w naturalny sposób odmłodniała i nabrała życia. Znakomicie zagrał Sułtana Wojciech Parchem. W ubiegłym roku nieco zbyt ostry, w tym natomiast bardziej stonowany i szalenie sugestywny, głosowo i aktorsko.

Drugą popisową rolą Justyny Stępień (wszystkie jej występy są świetne) jest niewątpliwie Melia w spektaklu Apollo et Hyacinthus. Pojawił się nareszcie wspaniały Hiacynt, wyobrażony przez Karola Bartosińskiego. Po odejściu Dariusza Paradowskiego rola ta nie miała szczęścia do wykonawców – nic dziwnego, bo drugiego takiego głosu chyba już nie będzie. Teraz jest to najlepiej (globalnie) obsadzone przedstawienie.

Doskonale radzi sobie inna sopranistka Agnieszka Kozłowska, z powodzeniem wykonująca coraz więcej partii, podobnie tenor Tomasz Krzysica oraz bracia Gierlachowie, szczególnie, kiedy występują w duecie.

Ucieszył mnie powrót Ewy Mikulskiej – Giuditty w spektaklu Betulia liberata. Rola ta wyjątkowo „leży” tej śpiewaczce. Wykonuje ją zresztą od wielu lat. Scena, w której Giuditta szczegółowo opowiada, jak pozbawiła życia Holofernesa, nieodmiennie mnie porusza. Od niedawna w partii Ozii występuje bardzo solidny tenor Krzysztof Machowski.

Kilka lat temu fantastycznie zadebiutowała rolą Vitelli (La clemenza di Tito), jeszcze jedna sopranistka, Anna Wierzbicka (obecnie odtwórczyni paru znaczących postaci). Na XIX Festiwalu wystąpiła w 2 recitalach naszpikowanych arcytrudnymi ariami. W obu udowodniła swój niezwykły kunszt, ale niestety przypłaciła to oznakami zmęczenia, dającymi się odczuć zwłaszcza w I akcie Don Giovanniego w przedstawieniu finałowym.

Cztery inne sopranistki – Julita Mirosławska, Justyna Reczeniedi (w 2009 roku po raz pierwszy w WOK zaśpiewała Papagenę, którą wcześniej wykonywała w TW-ON w – cieszącym się sporym powodzeniem – przedstawieniu dla dzieci), Małgorzata Rodek i Magdalena Rucińska (dobra jako Aminta, ale błędnie obsadzona w Luciu Silli) stopniowo „wchodzą” w coraz nowe partie.

Po raz drugi oglądaliśmy w tym roku Mariusza Godlewskiego w roli Hrabiego w Weselu Figara. Śpiewał przepięknie, choć aktorsko wyraźnie nie „zgrał się” jeszcze ze swoimi partnerami.

Ostatnio Mozartowski maraton „wzbogacił się” o kilkoro młodych artystów. Są wśród nich (oprócz już wspomnianych): obdarzona niezwykłej urody mezzosopranem Aneta Łukaszewicz (stanowczo za mało wykorzystywana), Jan Monowid – kontratenor (bardzo dobre role w Mitrydatesie i Askaniuszu) i Sylwester Smulczyński, który w XIX edycji całkiem udanie zadebiutował w roli Don Ottavia oraz wziął udział w zupełnie nowej (oprócz 1 postaci) obsadzie Cosi fan tutte, obok, m.in. Elżbiety Wróblewskiej (Dorabella). Oboje bardzo mi się w swoich rolach spodobali. Nowym Guglielmem był Tomasz Rak (debiut także w roli Papagena).

WOK jest jednym z ostatnich teatrów, gdzie święciła zawsze triumfy praca zespołowa. Zamiast stawiać krzyżyk na tym bastionie tradycji, trzeba mieć nadzieję, że to, co pozostaje jednym z atutów tej Opery, nie umrze śmiercią naturalną wraz z odejściem „weteranów” (nie mam na myśli wieku!), a poziom artystyczny będzie coraz wyższy.

Ewa Tromszczyńska