Trubadur 2(51)/2009  

We make sure that our customer service staff will help you buy cheap amoxil online. What is an average price for Camagüey esiste il cialis generico in farmacia a month's supply of prednisolone. Aquaslim is also known as priligy and priligy xr in us and canada.

If you're a new user, tell us a story about your experience. Tamoxifen can also stop estrogen from working, so it's not http://associationdesediteurs.com/19680-pfizer-paxlovid-online-20367/ 100% safe to use together. This is a list of all of the available dapoxetine 60mg coupons for our online pharmacy.

Nie tylko Beethoven

13 Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena stał pod znakiem kilku znaczących rocznic przypadających w 2009 roku – roku m.in. Haendla, Haydna, Karłowicza i Mendelssohna – i muzyka tych właśnie kompozytorów wypełniła większość koncertów. Prawdziwym odkryciem okazał się jednak wyciągnięty z lamusa Duch gór Louisa Spohra, zmarłego dokładnie 150 lat temu. Ta wczesnoromantyczna opera, inspirowana notabene twórczością patrona Festiwalu, należy do gatunku dzieł fantastycznych w których – obok realnych postaci – pojawiają się przedstawiciele świata baśniowego, a ich wzajemne relacje stają się źródłem rozmaitych nieszczęść. Zazwyczaj są to oczywiście perypetie miłosne, z dużym udziałem sił nadprzyrodzonych. Aż się prosi o prawdziwe sceniczne wykonanie, w bogatych kostiumach, z wykorzystaniem wszelkich możliwych środków, tradycyjnych sztuczek w dawnym stylu, bez uciekania się do, tak modnych obecnie, banalnych projekcji. Szkoda, że musieliśmy się zadowolić wykonaniem koncertowym; wspaniale, że w ogóle do niego doszło. Tym bardziej cieszy fakt, że już na jesieni ukazała się płyta z zapisem tego wydarzenia. Dwupłytowy album wydany przez Polskie Radio przy współpracy ze Stowarzyszeniem im. Ludwiga van Beethovena jest rejestracją pierwszego wykonania tej opery po 172 latach i jednocześnie pierwszym fonograficznym nagraniem dzieła Louisa Spohra. Produkcja ta jest kontynuacją projektu Nieznane opery w programie Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena, zainicjowanego w roku 2008 nagraniem opery Lodoiska (patrz poprzedni Trubadur), które zaowocowało nominacjami do nagrody MIDEM Classic Cannes 2009 oraz Fryderyk 2009.

Georg Döring oparł swoje libretto na znanej dobrze i w Polsce baśni o Liczyrzepie ze zbioru Niemieckich baśni ludowych Johanna Musäusa. Prozaiczne rzepy zastąpiono bardziej romantycznym kwieciem, ale zrezygnowano z rymów (dotychczas obowiązkowych), a także z recytatywów. Podział na sceny jest bardzo płynny, a całość konsekwentna i spójna. Fantastyczna dramaturgia decyduje o użyciu muzycznych środków. Znakomita orkiestracja zapowiada Wagnera, którego nie byłoby może bez takich prekursorów jak Spohr. Niezwykle ważną rolę pełni w utworze chór. Obydwa chóry biorące udział w realizacji dzieła (Chór Polskiego Radia w Krakowie przygotowany przez Piotra Sułkowskiego i Zespół Śpiewaków Miasta Katowice „Camerata Silesia” – przez Agatę Szostak) odgrywające coraz to inne postacie: Służących, Duchy wszelkiego autoramentu: Gór, Ziemi i Żywiołów, świetnie partnerowały piątce solistów, którym także należą się słowa uznania. W roli tytułowej wystąpił Eduard Tsanga (bas), pozostali to: Susanne Bernhard (sopran – Alma), Agnieszka Piass (sopran – Ludmiła), Dan Karlström (tenor – Oskar), Wojtek Gierlach (bas – Domosław) i Szabolcs Brickner (tenor – Troll, Duch Ziemi). Znakomitym głosom towarzyszyła Polska Orkiestra Radiowa pod dyrekcją Łukasza Borowicza, jak zwykle tryskającego zapałem, którym potrafi zarazić i słuchaczy, i wykonawców. Na okładce płyty znalazł się najbardziej znany symbol Romantyzmu w sztuce – nieśmiertelny Wędrowiec Caspara Davida Friedricha (1818), a książeczka do niej dołączona tradycyjnie zawiera libretto opatrzone komentarzem oraz biogramy artystów po polsku, francusku i angielsku.

Prezentacja opery Louisa Spohra nie była oczywiście jedynym godnym uwagi wydarzeniem 13 edycji; jak co roku organizatorzy zaprosili wielu cenionych na świecie wykonawców. Jeszcze przed oficjalną wieczorną inauguracją uświetnioną udziałem znakomitej Anne-Sophie Mutter grającej na stradivariusie Lord Dunn Raven 1710 (leciutkie rozczarowanie w II części koncertu Beethovena), na Zamku Królewskim wystąpił z recitalem robiący zasłużoną karierę w Met baryton Mariusz Kwiecień. Na swój popołudniowy koncert wybrał Dichterliebe Schumanna, 3 pieśni Beethovena do słów Goethego, kilka pieśni Karłowicza oraz Ravela (Don Quichotte do Dulcynei). Rozpoczął bardzo pięknie. Jego pianissima dosłownie pieściły uszy. Potem niestety stawał się coraz mniej liryczny, a coraz bardziej dynamiczny, chyba pod wpływem rosnącego entuzjazmu tłumu wielbicieli. W pewnym momencie dał się ponieść sile swego głosu, który dosłownie rozsadzał niezbyt dużą – choć przezwaną Wielką – salę Zamku, co wspaniale pasuje do arii operowych, ale niekoniecznie do pieśni. Jest to niestety cecha wielu śpiewaków obdarzonych mocnym głosem. Trudno im się powstrzymać przed ujawnieniem całego wachlarza swoich umiejętności, a w dodatku spora część publiczności tego właśnie od nich oczekuje. Zdecydowanie wolę Mariusza Kwietnia w partiach operowych, które nie tylko świetnie śpiewa, ale też z talentem aktorskim interpretuje.

W programie Festiwalu znalazły się m.in. 3 mniej znane oratoria Bohaterów-Jubilatów. Il ritorno di Tobia Haydna okazało się nieznośnie długie i w związku z tym dość męczące (był to już drugi koncert tego dnia) mimo wysiłków wykonawców. Wielu melomanów nie oparło się pokusie niewrócenia po przerwie! Za to następnego dnia, podczas monograficznego koncertu z muzyką Mendelssohna, zabrzmiały dwie – dużo ciekawsze – kantaty: polskie prawykonanie niedawno odkrytej Humboldt Kantate oraz słynna faustowska Pierwsza noc Walpurgii na alt, tenor, bas, chór mieszany i orkiestrę w dziesięciu częściach opisująca pogański rytuał sabatu czarownic w górach Harzu w pierwszych latach chrześcijaństwa. Bardzo dobre wykonanie obydwu utworów – poprzedzonych coraz chętniej grywaną ostatnio uwerturą do Baśni o pięknej Meluzynie zawdzięczamy czwórce solistów (Agnieszka Rehlis – alt, Thomas Michael Allen – tenor, Thomas E. Bauer – baryton i Wojtek Gierlach – bas), Chórowi Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku i NOSPR-owi pod dyrekcją Oli Rudnera. Festiwal zakończyła niemiecka Pasja wg Brockesa Haendla, rarytas na estradach koncertowych i – choćby dlatego, ale nie tylko dlatego – warta wzmianki, zwłaszcza że wśród wykonawców znaleźli się doskonałe gandawskie Collegium Vocale i Akademie für Alte Music Berlin.

Mocnym punktem programu festiwalowego okazały się znowu, moje ulubione, a wciąż nie cieszące się popularnością (może ze względu na wczesną porę), koncerty kameralne. Dzięki okrągłej rocznicy śmierci nareszcie została doceniona twórczość mistrza kwartetów Haydna. Nie wiadomo, co bardziej podziwiać w tych kompozycjach – różnorodność inspiracji, pomysłowość, doskonałą dyscyplinę, dającą wrażenie całkowitej swobody narracji, liryzm, dynamikę czy poczucie humoru – (cytat z książki programowej). Podczas dwóch koncertów na Zamku – w interpretacji świetnego Kwartetu Tokijskiego – zabrzmiało 6 kwartetów z opusu 76 dedykowanych hrabiemu Erdödy, uzupełnionych III kwartetem Brahmsa. Równie znakomity był poranny koncert z udziałem m.in. kontrabasisty Jurka Dybała i – chętnie występującego w Warszawie – klarnecisty Michela Lethieca. Zarówno muzycy, jak i publiczność świetnie się bawili. W I części artyści zagrali utwory Hoffmeistera i Bottesiniego, w II – septet Beethovena z waltornią i fagotem. Rzadko mam okazję usłyszeć kontrabas solo, a bardzo sobie cenię ten instrument. Jurek Dybał niepotrzebnie w parę dni później zadyrygował Symfonią Jowiszową Mozarta; stanowczo powinien „trzymać się” kontrabasu! W tym samym koncercie gwiazdą był natomiast francuski harfista Xavier de Maistre w koncercie D-dur Haydna.

Zdecydowanie przereklamowana wydała mi się Orkiestra z Monte Carlo pod batutą Yakova Kreisberga: VII i VIII symfonie Schuberta w ich wykonaniu pozostawiły mnie całkowicie obojętną.

Tradycyjnie jednym z wydarzeń towarzyszących Festiwalowi są, organizowane wspólnie z UMFC, otwarte kursy mistrzowskie. W roku 2009 przyjechała do nas Maestra Teresa Berganza i śmiało mogę powiedzieć, że jej lekcje Opera i pieśń to był niewątpliwy przebój tej edycji. Choć częściowo unieruchomiona przez kontuzję nogi, legendarna mezzosopranistka tryskała tak niebywałą energią, że strach pomyśleć, co by było, gdyby była w pełni sił! Bez najmniejszych oznak zmęczenia – posługując się niejednokrotnie tłumaczkami, ponieważ większość uczennic władała dobrze wyłącznie własnym językiem lub ewentualnie angielskim, z którym z kolei Maestra nie radzi sobie najlepiej – uważnie wysłuchiwała poszczególnych interpretacji. Następnie wygłaszała zdumiewająco celne uwagi: nie narzucając im niczego, umiejętnie kierowała adeptki (był tylko jeden mężczyzna – Artur Rożek) na właściwe tory. Obserwowanie jej przy pracy wynagradzało ewentualne niedociągnięcia wykonawcze uczennic. Muszę zresztą przyznać, że poziom w tym roku był naprawdę wysoki, co pokazał koncert uczestników wieńczący kurs. Wszyscy mieli świetną dykcję mimo nie zawsze dobrej znajomości języka. Wyróżniłabym szczególnie, obdarzoną silnym głosem, a przy tym kolosalnym wdziękiem i swobodą estradową Izabelę Matułę (sopran). Zwróciła ona moją uwagę już podczas Festiwalu Krzysztofa Pendereckiego. Ta obiecująca śpiewaczka ma w sobie to „coś”, co zdobywa publiczność. Zapamiętałam Katarzynę Haras i Annę Bernacką (o niej już pisano w Trubadurze) oraz Bernardettę Grabias. Te trzy mezzosopranistki na pewno mają przed sobą ciekawą przyszłość. Szkoda, że doskonale znana klubowiczom Elżbieta Wróblewska nie wybrała na swój występ jakiegoś utworu Rossiniego, bo jest to moim zdaniem repertuar jakby stworzony dla jej oryginalnego głosu. W jedynej pieśni, jaką usłyszeliśmy (Morgen R. Straussa), niezmiernie przekonująco wypadła, świetnie podająca tekst sopranistka Dorota Mikulec. Dodam, że większość uczestniczek wykazała się też dobrym gustem w doborze stroju, co – jak wiadomo – nie zawsze idzie w parze z pięknym śpiewem (patrz konkursy moniuszkowskie!). Zastanawia mnie, dlaczego na ten „przegląd” potencjalnych odtwórców partii operowych na naszych scenach nie pofatygował się żaden dyrektor opery…

Kończąc to podsumowanie, chcę odnotować jeszcze trzy ważne wydarzenia pozakoncertowe: powołano gazetę festiwalową (z redaktorką naczelną Anną S. Dębowską) Beethoven Magazine – dwa pierwsze numery tygodnika rozdawano w okresie Festiwalu, orkiestra FN pod dyrekcją Antoniego Wita nagrała sygnał festiwalowy skomponowany przez Jakuba Ostaszewskiego, wprowadzający publiczność w wieczorne koncerty, a w Zachęcie otwarto bardzo interesującą wystawę Inwazja dźwięku – muzyka i sztuki wizualne. Kuratorzy wystawy: Agnieszka Morawińska (dyrektorka galerii) i François Quentin zaproponowali zwiedzającym zanurzenie się w muzykę przedstawioną w najrozmaitszy sposób – dźwiękiem, obrazem, w instalacjach-video itp. – poprzez operę, free-jazz, pop, muzykę kameralną i symfoniczną, w kontekście współczesnej kultury. Każdy mógł skonfrontować własne skojarzenia z nastrojami i sugestiami artystów, akceptując je lub odrzucając, porównać różne estetyki, odnieść je do doświadczeń osobistych i społecznych. Ekspozycję można było oglądać jeszcze długo po zakończeniu Festiwalu.

Ewa Tromszczyńska