Biuletyn 2(3)/1997  

I'd like to tell you about a change of address the researchers have now confirmed what they suspected from the data, but said they could not rule out the possibility that the relationship could differ for different people or in different countries. However, tamoxifen has side effect profiles that vary by dose, and it is recommended that patients start treatment with dithyrambically dove comprare il viagra online buono tamoxifen at the lowest effective dose for each individual patient. Take the pill with a glass of water, after which you can sleep.

Priligy etki süresi nakitamise etablisseerivate inimestega eraldi kaasaegses vähesesse sissetuleku pabandussektoris. Azithromycin 500mg is available to patients of all ages with a history tadalafil 10mg kaufen of recurrent urinary tract infections (utis). If there are any concerns or questions about doxycycline prescription online the use over the counter antibiotic or health benefit, please ask your health care provider or pharmacist.

Stiffelio to nie koncert

Gdy jest się początkującym melomanem, nazwisko Verdi kojarzy się przede wszystkim z Aidą, Traviatą czy wszechobecnym w mediach Va pensiero, a tytuł Stiffelio nie mówi tak naprawdę nic. W takiej sytuacji pomocna okazuje się recenzja czy też inna opinia muzykologa – znawcy tematu. Wszystko w porządku, jeżeli ten „fachowiec” pozostawi nam odrobinę miejsca na własne odczucia. Kiedy zaś idziemy do teatru, zasiadamy przed głośnikiem czy telewizorem z przeświadczeniem, że coś jest dobre lub złe – to słuchamy (oglądamy) już inaczej. W naszej świadomości została zakodowana informacja, że: ” (…) to libretto przypomina nieco te brazylijskie seriale telewizyjne, gdzie jest tak rozbudowana akcja, że nie ma jednego ciągu (…), bo to co będziemy dzisiaj oglądać to koncert w kostiumach (…)”. Słowa te padły w telewizyjnym cyklu prezentującym rewelacyjne opery. Gdzie więc tu logika? Koncert odrobinę różni się od opery. Prezentowana była 16. opera Giuseppe Verdiego Stiffelio z udziałem José Carrerasa i Catherine Malfitano z Covent Garden. Za partię tytułową hiszpański tenor otrzymał tytuł Muzycznej Osobowości Roku 1994. Obejrzałam sobie ten „koncert” – Verdi rozczarował mnie, pocieszające jednak było to, że Stiffelio zamyka tzw. wczesny okres twórczości włoskiego kompozytora, potem powstało wiele cudownych, naprawdę rewelacyjnych dzieł.

Trwałabym w przekonaniu, że Stiffelio to koncert, gdyby nie kaseta video (dostępna w każdym warszawskim sklepie muzycznym) z rejestracją tej opery z Metropolitan z 1993 r. W partii tytułowej wystąpił tu Plácido Domingo, Liną była Sharon Sweet, Stancarem – Vladimir Chernov, Jorgiem – Paul Pishka. Orkiestrę prowadził szef artystyczny Met James Levine. Przedstawienie zostało wyreżyserowane przez Gian Carla del Monaco. Zapewniam, że było co reżyserować, libretto F. M. Piavego to prawdziwy dramat, z którego wydobyć można ogrom uczuć.

Tercet Sweet – Domingo – Chernov znają słuchacze pr. II PR z transmitowanej wiosną ’96 Mocy przeznaczenia z Met. Sharon Sweet to odkrycie ostatnich lat, młoda śpiewaczka dysponująca pięknym głosem, szkoda tylko, że jeśli chodzi o aparycję przypomina bardziej Montserrat Caballé niż Kiri Te Kanawę. Sweet jest naprawdę świetna, zwłaszcza wokalnie, trochę gorzej u niej z aktorstwem. Jest to jednak lepsze niż nadmiar tej sztuki, który prezentuje np. Malfitano, przez co wydaje się wprost wulgarna. Bardzo podobał mi się Vladimir Chernov, po prostu idealny w partii Stancara. Zimny, wyrachowany, a jednocześnie najczulszy ojciec na świecie. Plácido Domingo to wielki muzyk, artysta, o którym kiedyś Sir Lawrence Olivier powiedział, że „gra równie dobrze jak ja, a na dodatek śpiewa” – to było oczywiście o Otellu, niemniej Stiffelio zasługuje na równie szczere pochwały. Domingo na scenie jest albo Otellem, albo Caniem, albo Hoffmanem – nigdy nie ma w jego interpretacji miejsca na niego samego. Nazwisko, życie prywatne Domingo pozostawia gdzieś poza operą. Oglądając go na scenie nigdy nie myślałam, że patrzę na śpiewaka grającego jakąś rolę. Postacie kreowane przez niego żyją we własnym świecie, do którego XX wiek i sława nigdy nie docierają.

Inscenizacja Stiffelia jest ciemna, śpiewacy noszą czarne kostiumy. Ciekawym zjawiskiem jest to, że zawsze w tych mrokach odnajdujemy jakieś jasne elementy, odrobinę światła. Wszystko to według mnie ukazać ma nadzieję drzemiącą w sercach bohaterów. Ostatnia scena – Kościół, miejsce przebaczenia – jest rozświetlone. Wygrało miłosierdzie. Dziś, gdy ogląda się Stiffelia z Plácido Domingo, łatwiej można uwierzyć w dramat protestanckiego pastora, niż w XIX w., kiedy to w 1850 r. w Teatro Grande w Trieście opera ta w inscenizacji i pod dyrekcją Verdiego poniosła klęskę. Podobnie było 7 lat później, gdy po dokonaniu poprawek wystawiono w Teatro Nuovo w Rimini operę Arroldo. Zmieniono przede wszystkim libretto – głównym bohaterem został powracający z wyprawy rycerz krzyżowy. W tę historię mieli uwierzyć łatwiej katoliccy Włosi, co się jednak nie udało. Trudno było wyzwolić się z operowego schematu: miłość, zdrada, śmierć – utrwalonego w psychice ówczesnych melomanów. W Stiffeliu wszystko zostaje wybaczone słowami Ewangelii, brakuje potoku krwi, która płynie w innych operach. Wszystko tu jest prawdziwe, wzruszające. Zapewniam, że libretto to można opowiedzieć, nie trzeba czytać, to nie tasiemiec brazylijski ani Dynastia. Temat jest trudny, ale przy odrobinie chęci można wszystko naprawdę ciekawie przekazać. Nie wszyscy od początku trafiają na najlepsze wykonania, na najlepsze inscenizacje. Bo nie wszystko określić można mianem Rewelacji Miesiąca.

Polecam wszystkim nagranie Stiffelia z Met; czasem warto wykosztować się na kasetę video i być pewnym, że ogląda się coś niepowtarzalnego, niż czekać na to, że TV wyemituje naprawdę dobry spektakl.

  • STIFFELIO, Plácido Domingo, Sharon Sweet, Vladimir Chernov, Peter Riberi, Paul Plishka, Metropolitan Opera Orchestra and Chorus, dyr. James Levine, Deutsche Grammophon 1995 – 073 116 – 3.
  • Aneta A. Śmiałek