Biuletyn 4(5)/1997  

The cheap and readily available male erectile dysfunction pills is very rare for men. A new study based on results from a phase i study of a horse diatom preparation, horse ivermectin formulation, administered orally, viagra pagamento al corriere naturale Parlākimidi has shown that the drug is well-tolerated, and that it has efficacy as a potential oral treatment for equine strongyloidiasis. It is a combination of two active ingredients; it is made by combining two active ingredients that act on the body to change it.

It is a small, clear capsule, with a white, pastel orange to pink halo. I was wondering what the ideal https://binalsjournal.com/2185-sildaristo-bestellen-31657/ dosage for gabapentin would be for managing peripheral neuropathic pain (nervegic pain related to nerve damage)? You can buy prednisolone online at http://www.cheaptherapy.net/ and get your prescription filled and shipped directly to you.

Uchem niesłyszącym, okiem niewidzącym
czyli kilka wakacyjnych impresji pewnego fana

Na początek krótka wyliczanka: 61 spektakli operowych (11 tytułów dzieł, 4. dyryguje), 19 operowych koncertów (najróżniejszego autoramentu – „własnych”, w ramach tournée Trzech Tenorów, galowych), 5 koncertów symfonicznych (dyryguje) oraz recital pieśni. W sumie 86 występów, a wszystkie w jednym tylko, 1997 roku. O kim mowa? „Oczywiście o Domingu! ” – zawołają z entuzjazmem niektórzy. „No tak, (znowu) o Domingu” – westchną głęboko pozostali. „Liczba imponująca, czy aby jednak idąca w parze z jakością? ” – nie omieszkają z powątpiewaniem zapytać dociekliwi.

Okazji do sprawdzenia nie brakowało – do Wiednia (na Idomenea, Stiffelia, Otella, Fedorę), Berlina (recital pieśni), Monachium (Carmen) czy wreszcie Manheim (koncert) dotrzeć można było z łatwością. Dla tych natomiast, którzy bądź nie mogą, bądź nie lubią podróżować, pozostawały liczne transmisje, przeprowadzane przez zachodnie stacje radiowe, dostępne u nas drogą satelitarną lub poprzez sieci telewizji kablowych (Carmen, Walkiria, Fedora z Metropolitan oraz Simon Boccanegra z Covent Garden – nadawane w BBC-3, Parsifal z Ravello – w radiu RaiTre, koncert Trzech Tenorów z Modeny – w RaiUno). Ponieważ szczęśliwie udało mi się wykorzystać prawie wszystkie wymienione okazje do kontaktu na żywo ze sztuką Dominga, czytelnicy Biuletynu łatwo zrozumieją moją palącą potrzebę podzielenia się z nimi paroma wrażeniami, przynajmniej tymi najświeższymi, dotyczącymi okresu wakacyjno-letniego, zwanego często „ogórkowym”.

Przeważająca część artystów operowych preferuje w tym czasie różne formy występów solowych – przeważnie są to koncerty plenerowe, wypełnione lżejszym repertuarem (od najpopularniejszych arii operowych, przez operetkowe, na neapolitańskich pieśniach i musicalowych przebojach kończąc). Generalnie zaś tempo ich pracy ulega znacznemu ograniczeniu. I tutaj ponownie krótka wyliczanka: 10 spektakli operowych (4 tytuły dzieł), 5 operowych koncertów (2 „własne”, 2 z Trzema Tenorami, 1 gala), koncert symfoniczny (dyryguje) oraz recital pieśni. W sumie 17 występów, a wszystkie w ciągu niespełna dwóch letnich miesięcy 1997 roku. O kim mowa? (Ciąg dalszy – patrz początek tekstu.) Ogórkowym zatem czasu tego w odniesieniu do Dominga nazwać nie można.

Spośród produkcji operowych, w jakich wystąpił Domingo tego lata, na szczególną uwagę (nie tylko fana) zasługiwały Simon Boccanegra i Parsifal. Boccanegra pokazany został w Londynie w dwóch wersjach (Domingo zaśpiewał w wersji wcześniejszej, z 1857 r.) i dostarczył miłośnikom twórczości Verdiego materiału do pasjonujących studiów i porównań. (Pytanie na marginesie: dlaczego nasza radiowa „Dwójka” nie przeprowadza transmisji z Verdiowskich Festiwali, organizowanych już od trzech lat przez Covent Garden?) Pomimo bardzo dobrej, wyrównanej i „młodej” obsady (S. Leiferkus, K. Esperian, J. Ryhaenen) krytycy zgodnie i w pierwszej kolejności chwalili występ Dominga w trudnej, choć nie pierwszoplanowej roli Gabriele Adorno. Jeszcze wyraźniej artystyczną dominację śpiewaka nad pozostałą częścią zespołu można było zaobserwować podczas wielogodzinnej, trwającej do późnych godzin nocnych transmisji z Ravello (17.07., Rai Tre). To wykonanie dzieła Wagnera ma posłużyć jako ścieżka dźwiękowa do filmu Tony Palmera Poszukiwania Świętego Graala, którego projekcja przygotowywana jest przez telewizję włoską na Wielkanoc przyszłego roku. Stopień doskonałości, jaki obecnie osiągnął Domingo w interpretacji roli Parsifala, jest zupełnie niewiarygodny! Partia ta, troskliwie i konsekwentnie przez artystę rozwijana i pogłębiana (podobnie zresztą jak rola Siegmunda w Walkirii) stawia go w rzędzie najwybitniejszych wagnerzystów doby nie tylko dzisiejszej. Jej wykonanie podczas przyszłorocznego Festiwalu w Salzburgu zapowiada się więc zaiste sensacyjnie!

Dwa pozostałe dzieła operowe, w których wystąpił Domingo w lipcu, to Carmen (w Monachium) i Samson i Dalila (w Buenos Aires). O Samsonie niestety nie dotarły do Europy przez Ocean żadne wieści. Natomiast prasa rozpisywała się szeroko o Carmen, gdyż umieszczono ją w programie letniego Festiwalu Operowego, jaki corocznie odbywa się w bawarskiej stolicy, specjalnie dla Dominga. W ten sposób uczcił on swój jubileusz 25-lecia występów na tej scenie. Firma Orfeo przy współudziale International Plácido Domingo Society wydała z tej okazji okolicznościową płytę, zawierającą fragmenty monachijskich kreacji tenora z lat 1976-1981; dochód z jej sprzedaży ma wspomóc charytatywną działalność IPDS. Ponieważ zaplanowano tylko jedno przedstawienie Carmen, publiczność, dla której zabrakło miejsca w teatrze, mogła uczestniczyć w tym wyjątkowym (jeśli wierzyć niemieckiej prasie) wydarzeniu za pośrednictwem wielkiego ekranu przed budynkiem opery.

Trzeba przyznać, że niemiecka publiczność została tego lata wyjątkowo szczodrze obdarowana przez Dominga – może to rekompensata za przyszły sezon, który artysta spędzi głównie w Stanach Zjednoczonych z racji swych nowych, dyrektorskich (Opera w Waszyngtonie) obowiązków? Ta zatem publiczność, a ja razem z nią, była świadkiem prawdziwego muzycznego cudu, za jaki nie waham się uznać – narażając się nawet na śmieszność – recital pieśni, dany przez Dominga 21.06. w berlińskiej Staatsoper Unter den Linden na zaproszenie i przy artystycznym współudziale dyrektora tej sceny, a serdecznego przyjaciela Dominga – Daniela Barenboima. (Nota bene obaj muzycy dosyć często ze sobą współpracują – kilkanaście dni przed występem w Berlinie dali wspólny koncert w Kolonii, retransmitowany później przez niemiecką radiofonię – Domingo dyrygował, a Barenboim grał partię fortepianową w symfonicznych impresjach de Falli Noce w ogrodach Hiszpanii. Natomiast w maju b. r. Barenboim oddał do dyspozycji Dominga swoją Chicago Symphony Orchestra na cykl czterech koncertów.) Na wspomnienie zasługuje fakt, że występ Dominga w Berlinie miał się początkowo odbyć 12.06., ale z powodu niedyspozycji zdrowotnej śpiewaka został przełożony, a nie po prostu – jak się to zwykle w tego rodzaju sytuacjach dzieje – odwołany. Nader wymownie świadczy to o odpowiedzialności i szacunku „gwiazdy” wobec publiczności, jak również o wadze przywiązywanej akurat do tego właśnie recitalu.

Obszerny program wieczoru (właściwie popołudnia, gdyż rzecz rozpoczęła się o dość niezwykłej porze – 15.00) zakomponowany został niezwykle starannie: cztery „bloki” pieśni były przedzielone dwoma solowymi występami Barenboima – świetnego przecież, koncertującego pianisty, który tutaj w wielu momentach musiał zadowalać się stosunkowo prostymi akompaniamentami do włoskich pieśni. Lisztowska Parafraza koncertowa na tematRigoletta” oraz fragment Iberii Albeniza pozwoliły mu „odrobić straty”, a oszołomionej i zachwyconej publiczności zaczerpnąć tchu i pozbierać myśli przed kolejną „dawką Dominga”.

Zestawienie w pierwszej części recitalu sześciu romanc Verdiego (dla mnie prawdziwa rewelacja i odkrycie!) z cyklem Trzech Sonetów Petrarki Liszta z pewnością nie było przypadkowe i pozwoliło na ujawnienie się wielu podobieństw łączących te kompozycje – zaczynając od tego samego roku powstania dzieł (1838) i wieku obu twórców (25-27 lat), poprzez wspólną włoską inspirację (u Verdiego oczywistą, u Liszta będącą rezultatem jego podróży do Italii), a na typie ekspresji kończąc (bardzo bezpośrednim, ekspansywnym, nie pozbawionym wszakże tonów łagodniejszych), dla której głos Dominga okazał się idealnym wręcz medium. I to nie tyle za sprawą swojej wrodzonej charakterystyki, ile dzięki nieograniczonej, niewiarygodnej, magicznej niemal umiejętności artysty odczytywania i przekazywania emocjonalnych treści poszczególnych utworów w zgodzie z ich stylistyką.

W drugiej części koncertu zabrzmiało najpierw pięć pieśni Tostiego (znowu „zaskakująco” wspaniałych jako kompozycje – zdecydowanie nie doceniamy liryki włoskiej!), wśród których znalazły się oba koncertowe „przeboje” tego twórcy, śpiewane często przez tenorów na bis – L’ultima canzone i Ideale. W tym kameralnym kontekście zabrzmiały niezwykle szlachetnie, ale to nie one pozostawiły największe wrażenie, lecz melancholijna i zamglona Chançon de l’adieu oraz dramatyczna, pełna namiętności Non t’amo piú. Niewiarygodnie brzmiący głos Dominga, jego muzyczne natchnienie, porywająca siła kreacji tego wieczoru nie dają się ująć w żadne słowa!

Na zakończenie artysta wybrał kilka pozycji z liryki hiszpańskiej – pieśni de Falli, Moreno Torroby i Obradorsa. Wzbudziły one we mnie tak ogromny apetyt na „więcej”, że od tamtej pory przeszukiwałam (raczej bezskutecznie) muzyczne zbiory różnych instytucji i osób prywatnych w nadziei znalezienia jakiegoś „jeszcze”. Tymczasem pomoc nadeszła ze strony samego Dominga, niestrudzenie penetrującego coraz to nowe, odległe rzekomo od najwłaściwszych dla niego, rejony repertuarowe. Oto bowiem EMI opublikowała płytę pt. Rodrigo, na której wśród gitarowych (solowych i z towarzyszeniem orkiestry) utworów tego kompozytora olśniony słuchacz odkryje cztery wokalne klejnociki – villancicos i canciones – zjawiskowo zaśpiewane przez Dominga! (Który jest ponadto dyrygentem w Concierto de Aranjuez granym przez Manuela Barrueco.)

Po takiej porcji zachwytów niewiele odważę się już napisać o drugim występie Dominga, w jakim uczestniczyłam tego lata – o koncercie w Manheim (9.08.), kończącym zarówno jego, jak i mój (z nim) sezon. Wspomnę może jedynie o programie, gdyż ponownie znacznie różnił się od „ogórkowych” schematów. Piętnastotysięczna publiczność zgromadzona na dziedzińcu ogromnego barokowego pałacu usłyszała bowiem arie z Cyda, Eugeniusza Oniegina, Giocondy (Domingo), Jolanty Czajkowskigo, Jaskółki i Pajaców (Svetla Vassileva, młoda bułgarska sopranistka, laureatka konkursu Dominga Operalia) oraz duety z Fausta i Napoju miłosnego. Prawdziwa to zaiste „akademia opery”, osłodzona dopiero na bis kilkoma przebojami w rodzaju No puede ser, Granady czy piosenki, której słowa długo jeszcze unosiły się w powietrzu tego letniego wieczoru – Dein ist mein ganzes Herz.

Cierpliwemu czytelnikowi, któremu z lekkim zamętem w głowie udało się przez wszystkie meandry dotrzeć do tego punktu mojej „opowieści”, należy się jeszcze jej morał. O wyjątkowości Dominga – jako śpiewaka, artysty, osoby prywatnej wreszcie – nikogo przekonywać nie potrzeba. Nie wszyscy jednak zdają sobie sprawę, w jakim stopniu wyjątkowość owa jest wciąż AKTUALNA – i to w całym swoim wymiarze; że pomimo upływu lat nie traci nic ze swych walorów, a przeciwnie – wzbogaca się o nowe jakości, odcienie, refleksy. Brzmi to może nieco retorycznie lub jak pobożne życzenie fana, który nie chce przyjąć do wiadomości, że i dla jego „idola” musi nadejść nieubłagany schyłek kariery. Wymowa faktów (choćby tych przytoczonych powyżej) jest jednak jednoznaczna. Niewiele osób wszakże te fakty zna – bo i skąd? Przecież w prasie (nawet tej muzycznej), w radiu czy telewizji jakąkolwiek wzmiankę o działalności Dominga znaleźć można jedynie w kontekście jego występu w kolejnym z koncertów Trzech Tenorów – a i to tylko wówczas, gdy na widowni zasiądzie Michael Jackson czy jakiś inny Zuckero wart pokazania. O koncertach Trzech Tenorów zaś przyjęło się od jakiegoś czasu mówić wyłącznie krytycznie, z jawnym lekceważeniem. Cóż – taka moda. Gorzej jednak, że przyjęło się postrzegać tych trzech absolutnie różnych artystów i ludzi jako trój-jedyny, trój-głowy twór (by nie powiedzieć po-twór), którego „elementy składowe” pozbawione są jakichkolwiek cech indywidualnych! Wszelkie dotyczące ich opinie „cząstkowe” są więc uogólniane, ujednolicane, a potem dzielone po równo na trzy. W wyniku tego rodzaju „rachunków” Domingo, dla którego występy na scenie zawsze stanowiły i stanowią niepodważalny trzon działalności, a koncerty drobny zaledwie jej margines – teraz musi znosić zarzuty komercjalizacji, ucieczki od występów operowych w tzw. megakoncerty. Będąc artystą niezawodnym, odpowiedzialnym i uczciwym wobec publiczności oraz osób, z którymi pracuje, któremu przez całe sezony zdarza się nie odwołać jednego bodaj terminu – teraz oskarżany jest o ich nagminne wręcz odwoływanie (jakoby z powodu niemożności. sprostania wymogom wokalnym poszczególnych partii!). Wreszcie pozostając wciąż w doskonałej formie głosowej (chwilowe niedyspozycje zdarzają się każdemu śpiewakowi i niczego tutaj nie zmieniają), nagrywając kolejne płyty, dbając o zmienność i bogactwo swojego repertuaru – spotyka się z podsumowującą opinią o schyłkowym charakterze tego, co robi. Trudno doprawdy o bardziej mylne i niesprawiedliwe postrzeganie i interpretację rzeczywistości! Jest to niedowidzenie i niedosłyszenie, podobne do tych, na jakie cierpi ponoć każdy tzw. fan. Z tą wszakże różnicą, że mające swe źródło w niedomiarze, braku, niedostatku, podczas gdy u fana powstaje na skutek nadmiaru, obfitości, bogactwa i bliższe jest olśnieniu (oślepieniu) niż ślepocie.

Małgorzata Kotowicz