Biuletyn 4(9)/1998  

For the average person, the average daily prednisolone dosage would be between 4mg and 12 mg per day. Ivermectin, a generic drug that is used for parasitic https://barbaramolinario.com/55026-cialis-in-farmacia-con-ricetta-cisto-4427/ infections in dogs and. Azithromycin augentropfen kinderleuchter (4,0 mg in tablet) dosis.

In some countries the government does not pay for generic medicines. However, there are certain risks and concerns regarding this new combination, and it is therefore imperative that these risks and concerns are carefully Moaña claritin price at costco considered before using the drug. I didn't use anything but the gel and now i don't need hormone pills or i haven't used them in over a year.

Don Pasquale w Poznaniu

Już blisko rok minął od dnia, kiedy ostatni raz odwiedziłem poznański gmach pod Pegazem. Dawali wówczas Trubadura, zresztą dosyć udanego, szła także Tosca. A potem… miesiące zaglądania na afisze i do programu – i albo czasu nie było, albo rezygnowałem z wyjścia do opery z innych powodów.

I dopiero niedawno ponownie wybrałem się do Wielkiego, tym razem na Don Pasquale Gaetano Donizettiego. Radowałem oczy i uszy na drugim przedstawieniu, dwa dni po premierowym spektaklu w październiku. A było na co popatrzeć i czego posłuchać! Spektakl przyciągnął liczną publiczność, ze swojego miejsca na II balkonie zdumiony patrzyłem na parter – zajęty do ostatniego fotela, I balkon – także pełny, kilka wolnych miejsc na II balkonie i parę osób na III. Takiej frekwencji się nie spodziewałem. Sam poszedłem z ciekawości, za wyjątkiem nielicznych fragmentów nie znam oper mistrza Gaetana.

W czasie przerw publiczność na sali i w foyer I piętra żywo dyskutowała, wymieniając uwagi, spostrzeżenia i opinie. Z urywków zasłyszanych zdań zorientowałem się, że na sali obecna jest reżyser przedstawienia, węgierska sopranistka Sylwia Geszty (kilka informacji o tej śpiewaczce znaleźć można w Operze na cały rok Lucjana Kydryńskiego, tom I, str. 150). I rzeczywiście – po powrocie na salę ujrzałem drobną, skromnie i elegancko ubraną postać nieznanej mi dotąd artystki, siedzącą w loży głównej. W czasie kolejnej przerwy pobiegłem do foyer głównego, chwyciłem jeden z leżących na stoliku programów i pod koniec antraktu poprosiłem wracającą z palarni w bufecie teatru śpiewaczkę o autograf.

Każdy ansambl lub aria nagradzane były oklaskami, a po opadnięciu kurtyny po scenie finałowej entuzjazm na widowni sięgnął zenitu. Gorące i długie oklaski były wyrazem wdzięczności dla realizatorów za przedstawienie żywe, barwne, przykuwające uwagę widza -bo chyba nikt z nas się nie nudził – będące równocześnie dobrą zabawą dla wszystkich, słowem – interesujące pod każdym względem, godne pochwały i polecenia go innym.

Co o stronie muzycznej? Śpiewacy może nie pierwszorzędni i nie obdarzeni nadzwyczajnej piękności głosami, ale naprawdę dobrzy. W postać tytułową wcielił się Andrzej Ogórkiewicz, dysponujący dosyć ruchliwym barytonem, stworzył postać pełną komizmu, wywołując uśmiechy widowni swą mimiką i grą aktorską. Jako Malatesta wystąpił młody baryton, Jaromir Trafankowski. Partię Noriny zaśpiewała młoda sopranistka Opery Poznańskiej, Agnieszka Dondajewska. Na scenie poruszała się z dużą swobodą, tworząc najpierw postać wdzięcznego dziewczęcia, a potem rozwścieczonej – przecież tylko pozornie – furiatki. Wprawdzie razić mogły najwyższe dźwięki atakowane zbyt ostro, ale to miły i nośny głos i praca nad nim winna dać jak najlepsze rezultaty. I wreszcie nader młodzieńczego, subtelnego i romantycznego Ernesta kreował śpiewający gościnnie Andrzej Kalinin. Głos jego lekki i bardzo przyjemny w odbiorze (tenore leggiero), a przy tym świetnie wyszkolony, mimo że niezbyt silny, zaprezentował się w odpowiedniej roli. Ładnie, choć krótko, śpiewał chór; orkiestra przez cały wieczór grała bardzo dobrze, spisując się na medal. Cały spektakl poprowadził Antoni Gref, jemu też należą się słowa podzięki i uznania.

Dyrekcji i zespołowi poznańskiej opery życzę, by ta i inne podobnej jakości produkcje teatralne przyciągały jak najliczniejsze rzesze słuchaczy, budząc w nich radość i te wszystkie ciepłe uczucia, których być może brakuje nam trochę na co dzień.

Mateusz Tarnawski