Biuletyn 4(9)/1998  

The drug is used for treatment of high blood pressure. It is pretendedly map available in tablet form for sale in canada. Prednisolone uses in humans, what is prednisolone used for, what does prednisolone.

There are some things that you have to do when buying generic eye drops and the main one. I've got a full-time job can i welche potenzmittel gibt es rezeptfrei in der apotheke get cialis over the counter in australia it is a shame, because they were a very good couple. Dry mouth (xerostomia, or dry mouth) - prednisone may cause xerostomia, a dry mouth, in some patients.

Między tragedią a komedią
Ermanno Wolf-Ferrari, Sly

Chcę opowiedzieć o operze niemal zupełnie zapomnianej do tej pory. Wskrzeszona premierą w Zurychu w maju tego roku, ma dużą szansę jednak zaistnieć w świadomości melomanów. Jej autorem jest Ermanno Wolf-Ferrari (1876-1948). Ten pochodzący z włosko-niemieckiej rodziny kompozytor większość życia spędził w Niemczech, stworzył 13 oper, będących w większości kontynuacją stylu dawnej opery buffa. I to właśnie dzieła o tym charakterze, jak np. Czterech gburów czy Tajemnica Zuzanny znalazły miejsce w repertuarach teatrów operowych. Natomiast niechętnie sięgano po jego dwie poważniejsze opery, Klejnoty Madonny (typowy utwór werystyczny) czy właśnie Sly.

OSOBY: Sly – tenor, Dolly – sopran, John Plake – bas, Graf von Westmoreland – baryton

Treść opery

Akcja dzieje się w XVII wieku.

Akt I. Piwiarnia „Sokół” w Londynie.

W tawernie trwa w najlepsze wieczorno-nocna biesiada. Właścicielka ma pełne ręce roboty przy różnorodnej i licznej klienteli: studentach, marynarzach, żołnierzach i panienkach lekkiej profesji. Jest tam aktor John Plake ze swoimi kompanami, szachiści i karciarze, urzędnicy z magistratu i stangret. Wzrost ilości wypitego alkoholu jest proporcjonalny do wzrostu hałasu w tawernie. Gdy jeden z żołnierzy oskarża grającego z nim w karty woźnicę o szulerstwo, zanosi się na burdę. Bojąc się o reputację swojego lokalu, właścicielka próbuje wyrzucić pijane hulaki na zewnątrz, a w szczególności Johna Plake’a z kompanami. Na te wrzawę i tumult wchodzi do tawerny Dolly. Jej nieoczekiwane pojawienie się oraz arystokratyczny wygląd wywołują pełne nagłej ciszy zdumienie. Ktoś rozpoznaje ją: „To dama z zamku Skarbnika Koronnego!”. Dolly woli jednak określać siebie jako „kobietę, która chce się napić i zabawić”. Wszyscy w tawernie zapomnieli już o kłótni i teraz wznoszą toast na cześć Dolly jako królowej wieczoru. Plake żałuje tylko, że nie ma tu Sly’a – poety i śpiewaka, który by „powitał szlachetną panią z honorami, jakich jest godna”. Zauważając, że jedna z dziewcząt – Rosalina – patrzy na nią z widocznym uwielbieniem, Dolly daje jej jeden ze swoich pierścionków na pamiątkę. Nagle do tawerny wchodzi Książę Westmoreland w towarzystwie przyjaciół i służby, szukając swej metresy Dolly. Ta odpowiada na jego gniewne wyrzuty z rozbrajającą szczerością: nie może więcej znieść nudnego życia w pałacu i wyniosłych manier paralitycznych dworaków. Tutaj, wśród ludzi, którzy wiedzą, jak śmiać się i radować, czuje się szczęśliwa. To jest świat, z którego kiedyś zabrał ją Książę. Dolly proponuje mu, by wszyscy zostali trochę w piwiarni. Znudzony Książę zgadza się, mając nadzieję na jakąś rozrywkę. Wkrótce do tawerny wpada Sly. Natychmiast staje się centrum zainteresowania. Jest dziś w dobrym humorze i ma trochę pieniędzy do przepuszczenia. Ogólna wesołość zostaje jednak nagle przerwana przez pojawienie się Snare’a. Szuka on Sly’a, by aresztować go za długi. W ostatniej chwili kompanom udaje się ukryć poetę i w ten sposób ocalić go przed pojmaniem. Kiedy niebezpieczeństwo mija, zebrani przekonują Sly’a, by zaśpiewał „Niedźwiedzią piosenkę”, opowiadającą o trzymanym na łańcuchu tańczącym niedźwiedziu, który w samotności tęskni za odwzajemnioną miłością. Ilość wypitego alkoholu wprawia Sly’a w coraz większe oszołomienie. Rozwiązuje mu się język i zaczyna zwierzać się ze swojej nędznej egzystencji, ogromnej tęsknoty za miłością, ucieczki od rzeczywistości w alkohol. W końcu jest już tak pijany, że traci świadomość. Książę, który z zainteresowaniem obserwował Sly’a, każe sługom zanieść go do pałacu. Przyszedł mu bowiem do głowy pomysł na małą rozrywkę dla siebie i towarzyszy: mają śpiącego Sly’a odziać we wspaniałe szaty, a kiedy pijany głupiec przebudzi się, cały dwór ma mu wmówić, że jest on „Sir” Sly’em i panem na zamku. Wszystkim w tawernie bardzo się to podoba, jedynie przyjaciel Sly’a – Plake protestuje i uważa ten pomysł za odpychający.

Akt II, scena I. Komnata w pałacu Księcia Westmoreland.

Sly wciąż śpi. Trzy damy, paź i Książę obserwują go. Poeta w końcu budzi się. „Komedia” rozpoczyna się. Najpierw Sly myśli, że ma przywidzenia, kiedy stopniowo uświadamia sobie, jak jest ubrany, kiedy widzi pierścienie na swoich palcach i otoczenie. Później przychodzi mu na myśl, że pijani słudzy przynieśli go tu przez pomyłkę, biorąc za swojego pana. Z niedowierzaniem słucha dobrze wyuczonych swych ról dworaków, przebranych za służbę i „doktora”, którzy tłumaczą mu, jak ogromnie jest bogaty. W końcu udaje im się wmówić Sly’owi, że on – pan tego zamku – nagle omdlał na balu dziesięć lat temu, potem był ciężko chory, w wyniku czego stracił pamięć i jego osobowość zmieniła się nie do poznania. Przez ten długi czas jego piękna, wierna i nieszczęsna żona co noc modliła się w zamkowej kaplicy o jego powrót do zdrowia. Sly na szyi znajduje medalion, przedstawiający „żonę”.I oto „doktor” obwieszcza, że „pacjent” nareszcie powrócił w pełni do zdrowia. Po chwili orszak prowadzi Sly’a do sali balowej.

Akt II, scena II.. Sala balowa w pałacu.

Cały dwór oddaje hołd Sly’owi, który zdaje się być coraz bardziej oczarowany portretem Dolly. Zaaranżowano dla niej efektowne wejście. I oto Sly’owi zostaje przedstawiona jego „żona”. Sly jest oniemiały z wrażenia. Dobrze przygotowana do swej roli Dolly udaje wzruszenie do łez. Sly życzy sobie zostać z żoną sam na sam. Książę i jego towarzysze wycofują się więc z komnaty. Zażenowanie, skrępowanie Sly’a, wreszcie szczere wyznanie przez niego uczuć wytrącają Dolly z równowagi. I staje się nieprzewidziane. Uświadamia sobie ona nagle, że miłość do Sly’a, którą symulowała, staje się autentyczna. Słowa, które miały być tylko wyuczoną rolą, płyną teraz z jej serca. Ale szczęście dwojga nie trwa długo. Książę, który trzyma rękę na pulsie, odzywa się z ukrytego miejsca, naśladując głos starego wroga Sly’a – Snare’a. Poeta nagle uświadamia sobie, że to wszystko było mistyfikacją, a Dolly również zadrwiła sobie z niego i zrobiła z niego głupca. Wpada w szał, zostaje pochwycony przez służbę i wśród szyderstw zawleczony do zamkowych lochów.

Akt III. Zamkowe lochy.

Sly zamknięty w klatce niczym dzikie zwierzę jest obiektem kpin i uciechy dworaków, naigrywających się z jego upokorzenia. Musi znosić drwiny i obelgi szyderczo szczerzących zęby „widzów”. Wreszcie zostaje sam ze swoim cierpieniem. Myśli o Dolly i swoim do niej uczuciu, z którego los tak sobie zadrwił. Zawsze tliła się w nim nieokreślona wiara w ludzi i nadzieja na miłość. Teraz – zgasła bezpowrotnie. Czyż nie przypomina niedźwiedzia ze swojej piosenki? Nie czuje już nic prócz rezygnacji i rozpaczy. Rozbija butelkę i podcina sobie żyły. Tymczasem Dolly w sekrecie zakrada się do lochów, by prosić Sly’a o przebaczenie i zapewnić go o swojej miłości. Umierający poeta prosi ją o ostatni pocałunek. Dziewczyna początkowo myśli, że Sly jest znów pijany, póki nie dostrzega jego okrwawionych rąk. Na oczach Dolly wraz ze strumieniem krwi uchodzi ze Sly’a życie. Zrozpaczona – przeklina całą arystokrację, padając na martwe ciało Sly’a.


Na tle twórczości Wolf-Ferrariego Sly jest operą o wyjątkowo tragicznym i okrutnym wydźwięku. Prawdą jest, że pod maską komedianta kryje się niekiedy tragiczne oblicze. Twórcy komedii pragną często stworzyć dzieło o prawdziwie dramatycznym wyrazie. Nie inaczej było z Wolf-Ferrarim. Uważany był i jest za jedynego na początku XX w. kontynuatora na szerszą skalę tradycji opery buffa. Jego utwory sceniczne wyróżniały się błyskotliwą inwencją melodyczną i harmoniczną, czarowały kunsztownym brzmieniem orkiestry w dziełach operowych o kameralnym charakterze, które pełne były atrakcyjnych arii i wyróżniających się szczególnym wdziękiem ansambli. Gdy opery oparte na XVIII-wiecznych weneckich komediach Carlo Goldoniego przyniosły mu rozgłos i uznanie, jako pełnemu inwencji kompozytorowi lżejszego repertuaru operowego, coś popchnęło 50-letniego artystę do stworzenia w 1925 r. dramatu; coś, co trudno do końca wytłumaczyć. Wolf-Ferrari nie odkrywał chętnie szczegółów swego życia i osobowości, ale ze wspomnień przyjaciół można wywnioskować, że wraz z upływem lat ten artysta o głębokiej wrażliwości bardziej pesymistycznie odbierał rzeczywistość i chciał dać temu wyraz.

Libretto Sly’a napisane przez Giovacchino Forzano (pierwotnie przeznaczone dla Pucciniego) traktuje o tragedii wyobcowanego ze społeczeństwa artysty. Oparte jest luźno na literackich motywach wziętych z Szekspira: poeta-wagabunda, dla którego codziennym azylem jest tawerna, gdzie topi depresję w alkoholu, zostaje przez okrutny żart możnych na jeden dzień wyniesiony na szczyt, by następnie zostać strąconym w jeszcze większą otchłań rozpaczy i poniżenia. Sly niesie gorzką i pesymistyczną refleksję: artysta już ze swej natury wrażliwy i podatny na zranienie duszy jest niby pionek w grze, jest ofiarą kaprysów i fanaberii możnych, ich arogancji i niegodziwości. Społeczność płata mu okrutnego figla i zostawia, pogrążonego jeszcze głębiej w niedoli i cierpieniu – odzierając z godności ludzkiej.

W warstwie muzycznej Sly zaczyna się podobnie jak inne opery Wolf-Ferrariego. Nawet na końcu pierwszego długiego aktu nic nie zapowiada, że nadciąga tragedia, że to fatalna historia dumnego i wrażliwego artysty. Śmiertelna powaga ujawnia się w dziele stopniowo. Wolf-Ferrari posługuje się swym charakterystycznym stylem, ale po to, by osiągnąć zgoła odmienne cele. Muzyka lekka i prawie beztroska umyślnie wprowadza nas w błąd. Posługując się tradycyjnymi elementami opery buffa, kompozytor konstruuje tło dla pełnego intensywnych emocji dramatu. Muzyka niejako przywdziewa maskę tego bezdusznego, cynicznego świata, który przynosi Sly’owi zgubę. Oto tragedia w błazeńskich szatach.

Ostatnia scena przed popełnieniem samobójstwa – wielki monolog poety – jest utrzymana w stylu nie tyle werystycznym, ile surrealistycznym. Złamany Sly kapituluje przed światem, który sprzysiągł się przeciw niemu. Na scenie splatają się dwa oblicza ludzkiego losu – komicznego i tragicznego zarazem. Wydaje się, że autor odkrywa swą prawdziwą pełną rozpaczy twarz pod maską błazna.

Opera w pewnym sensie ma zarówno wymiar moralny, jak i społeczny. Przedstawia nie tylko los wyalienowanego artysty, ale szerzej – człowieka nie pasującego do społeczeństwa, nieprzystosowanego do realnego życia marzyciela, człowieka przegranego, żyjącego nadzieją, która ma się nigdy nie spełnić. Z kolei Książę ze swoim cynizmem, sadyzmem, amoralnością uosabia bogatych, zepsutych magnatów, mających w pogardzie niższych od siebie. Dla Księcia Sly jest nikim – nędznym pijaczyną, nad którym wisi groźba więzienia i którego kosztem można się zabawić, gdyż nie ma praw, które go chronią. Wystawienie tej opery, wywołującej tak wiele refleksji, wydaje się szczególnie trafne w naszych czasach, gdy istnieje tak wielu ludzi nieprzystosowanych do komercyjnego społeczeństwa, w czasach, w których spotykamy się jakże często z poniżaniem drugiego człowieka i zanikiem poczucia wartości moralnych. W tym kontekście ożywione dzieło Wolf-Ferrariego przypomina nam wiele gorzkich i ponadczasowych prawd moralnych i społecznych.

Kilka słów o wystawieniu tej opery na scenach. Sly miał premierę 29.12.1927 r. w La Scali, a tytułową partię śpiewał wtedy Aureliano Pertile – legenda mediolańskiej sceny. W latach 1929-34 opera ta pojawiała się w teatrach Grazu, Antwerpii, Budapesztu i Rygi. A potem popadła w zapomnienie aż do 1963 r., gdy Teatr Miejski w Moguncji wystawił jej udaną premierę ze Stefano Mata. Następne premiery miały miejsce w 1980 r. w Wiesbaden i w 1982 r. w Hanowerze. W 1988 r. ukazało się na CD jej nagranie z Hanoweru (Bader, Polaski; dir. Maxym – Acanta 43 501, 1983, live, z niemieckim librettem). Zastanawia, dlaczego Sly określany jako „dzieło najbardziej niesprawiedliwie zapomniane, pełne muzycznego piękna i dramatycznej głębi” wystawiany był tak rzadko. Może wynika to z faktu, że reżyserzy, dyrygenci i producenci nie chcieli zadać sobie trudu głębszego poznania tej opery. Może dlatego, że niewielu tenorów jest odpowiednio przygotowanych aktorsko i wokalnie, by podołać wymagającej partii Sly’a. A może dlatego, że w ogóle niełatwo jest skompletować obsadę do tej opery, gdzie obok czterech głównych postaci i chóru występuje aż 29 pomniejszych nazwanych osób, z których każda ma jednak swój ważny moment w akcji scenicznej.

W każdym razie musiało upłynąć znów kilka lat, by wystawiono to dzieło, tym razem z librettem w języku włoskim. 9 maja 1998 r. w operze w Zurychu odbyła się kolejna premiera Sly’a w reżyserii Hansa Hollmana, ze scenografią Hansa Hoffera, kostiumami Dirka von Bodisco i pod batutą Rafaela Frühbecka de Burgos. Dekoracje Hoffera wraz ze światłami Jurgena Hoffmana znakomicie ilustrowały akcję sceniczną oraz zmienne nastroje: od utrzymanego w tonacji z przewagą czerni i bieli aktu I, poprzez kalejdoskop czerwieni, żółci i złota, po nasyconą mrocznymi cieniami scenę finałową. Z roli Dolly znakomicie wywiązała się młoda sopranistka Daniela Dessi, diabolicznego Księcia zagrał i zaśpiewał brawurowo (trochę w stylu swojej innej niezrównanej, a mojej ulubionej jego kreacji – Scarpii) Juan Pons. Chwalono też kreację basa Carlosa Chuassona jako Plake’a.

Natomiast rolę tytułową zaśpiewał sam José Carreras, podejmując podobne wyzwanie, jak kilka lat temu, kiedy to swą niezwykle głęboką i pełną prawdy psychologicznej kreacją wydobył z zapomnienia postać Stiffelia z opery Verdiego. Sly wydaje się bohaterem odmiennym od postaci, które kreował ostatnio José Carreras: biblijnych bohaterów (Samson, Jan Chrzciciel), niezłomnych rycerzy (hrabia Gaston z Jeruzalem Verdiego) i szlachetnych duchownych (Stiffelio). Sly jest właściwie antybohaterem, trochę w stylu nieszczęsnego poety-buntownika Françoisa Villona. Ale w kreacji Carrerasa Sly ma w sobie tragizm wielkich bohaterów operowych. Charakterystyczna jest wypowiedź Plácido Dominga, który był obecny na premierze w Zurychu i wyznał, że wahałby się włączyć tę rolę do swego repertuaru, obawiając się, że jego wielbiciele nie zaakceptowaliby go w roli upokorzonego, przegranego człowieka, który w finale podcina sobie żyły. To prawda, że trudno wyrwać się z ról tenorowych herosów, do których przyzwyczaja się publiczność. Sly jest wyzwaniem – rolą nie tylko dla tenora, ale przede wszystkim dla śpiewającego aktora, który musi zgłębić i ukazać psychikę swego bohatera. Jest to rola wymarzona dla Carrerasa, który znany jest z całkowitego psychologicznego angażowania się w role i ukazywania wnętrza swoich bohaterów poprzez przemyślane i pełne wyrazu kreacje sceniczne.

W roli Sly’a ukazuje nam znakomicie całą gamę emocji i zachowań swego bohatera – od wesołości, przygnębienia, przestrachu i pijackiego amoku w I akcie, poprzez dezorientację, oszołomienie, zakłopotanie, zaskoczenie, radość, budzące się uczucie, doznanie upokorzenia, wściekłość w II akcie, do udręki, cierpienia, rozpaczy, psychicznego załamania i śmierci w finale. Wstrząsająca jest jego aria przed samobójstwem, gdzie przejmującym głosem o niesamowitej sile wyrazu, uderzającej wprost w serca słuchaczy-widzów, wyśpiewuje swój żal do świata. Ten monolog przegranego człowieka istotnie rozdziera serca. Jedna z recenzentek przedstawienia napisała, że zapomina się, że to sceniczny bohater, widz ma ochotę zerwać się z miejsca i krzyknąć: Nie upadaj! Nie poddawaj się! Walcz!, jakby chciało się zapobiec tragedii tego tak prawdziwie pokazanego bohatera. Rzesze wielbicieli sztuki operowej i samego José Carrerasa nie tylko zaakceptowały, ale szczerze podziwiają jego kolejną inteligentną, wrażliwą, pełną pasji i uczucia, śpiewaną „całą duszą” kreację sceniczną, tym bardziej że rola Sly’a jest nieustannym popisem jego nieprzeciętnego głosu, a szczególny zachwyt wzbudza piękny tembr w środkowym rejestrze.

O ile niektóre role operowe można nieźle zaśpiewać na scenie nawet bez szczególnego talentu aktorskiego, to w przypadku Sly’a nie jest to możliwe. Do tej roli trzeba mieć naprawdę wyjątkową osobowość, wrażliwość artysty wielkiego duchem i nie tylko nieprzeciętny talent wokalny, ale może przede wszystkim talent dramatyczny. Mam nadzieję, że dzięki zapowiadanym nagraniom audio i wideo, ta opera o niesamowitym ładunku emocjonalnym stanie się szerzej znana miłośnikom teatru operowego. Będą się oni też mogli przekonać, że tenor nie musi koniecznie być herosem na scenie (herosem odtwarzanym często przez śpiewaków w sposób do znudzenia jednowymiarowy), by stworzyć prawdziwie wielką, oryginalną i poruszającą serca kreację.

Monika Pulik