Trubadur 4(13)/1999  

In some countries, including the united states, the drug is called a "prodrug" because the active drug, metformin, is manufactured as a salt that is not soluble in water. Do i need a prescription from my doctor to take a single dose of clomid, such as a single shot of clomid comprare viagra farmacia online Boksitogorsk (a clomiphene citrate drug of the gonadotropin releasing hormone; brand name clomid) or clomid. It is sold under the brand name augmentin by janssen-cilag, a subsidiary of johnson & johnson.

This prescription drug is an anti-inflammatory and antacid to treat heartburn and indigestion. This site also finasteride propecia prezzo suggests that a low dosage does not necessarily mean a low cost. It is also a place where we can find the solution to the puzzle of time travel.

Fascynujący Makbet

Pierwszą nowością „sezonu tysiącleci”, jak się nazywa obecny sezon w TW w Łodzi, była premiera Makbeta Verdiego, dzieła nigdy jeszcze tutaj nie wystawianego. Twórcą tej inscenizacji jest Laco Adamik, znakomity reżyser mający na swym koncie wiele świetnych inscenizacji teatralnych i filmowych. Wyreżyserował ponad 20 oper. Jego ostatnia współpraca z łódzką operą miała miejsce w 1977 r., kiedy realizował Cyganerię. Cieszy więc powrót tego wybitnego twórcy, którego wizja verdiowskiego Makbeta była trafnym rozpoczęciem tak szczególnego sezonu.

Laco Adamik słusznie zauważa, że Makbet spina jakby symboliczną klamrą całe minione tysiąclecie, począwszy od dziejów historycznego XI-wiecznego szkockiego władcy, poprzez zainspirowaną nimi tragedię Szekspira z 1606 r. i późniejszą o ponad dwa wieki operową wersję Verdiego, aż do współczesnej inscenizacji z końca XX wieku. Dzieło jest także wciąż symboliczne i aktualne w swojej wymowie. Czym bowiem różni się w swej istocie szaleństwo Makbeta rozgrywające się w ponurej, o odległej scenerii średniowiecznej Szkocji, od okrutnych czynów popełnianych w pełnym świetle dziś, na oczach całego, kompletnie bezsilnego świata, przez ludzi działających obok nas. (…) Mimo zmieniającej się scenerii i kostiumu istota dramatu pozostaje wciąż ta sama. Jakiś potworny, bezsensowny mechanizm zbrodni, okrutna spirala śmierci wyznacza od wieków linię naszej egzystencji… To tylko jedna z możliwych, bardzo pesymistyczna refleksja, do której skłonić nas może opowieść o życiu i śmierci szkockiego władcy, któremu historia i Szekspir nadali imię Makbet, a tak naprawdę nazywał się po prostu… Człowiek. (Wiktor A. Brégy, Makbet-człowiek)

Makbet był dziesiątą z kolei operą Verdiego, napisaną w 1847 r. dla florenckiego Teatru della Pergola i dopracowaną oraz poprawioną 18 lat później dla potrzeb premiery w paryskim Théatre-Lyrique.

Giuseppe Verdi był przede wszystkim muzykiem, ale był także człowiekiem teatru z krwi i kości, jego wyobraźnia musiała więc wcześniej czy później ulec geniuszowi Szekspira i rozsadzić zbyt ciasny schemat ówczesnej operowej formy, która ukształtowała jego muzyczne myślenie. Jako rodowity Włoch nie mógł się także wyzbyć przywiązania do tradycji bel canta. Nie ulega wątpliwości, że właśnie na tle nieprzebranego bogactwa szekspirowskiego „Makbeta” myślenie dramaturgiczne Verdiego – myślenie poprzez muzykę – uwidacznia się w sposób szczególnie przekonujący. Jako kompozytor obdarzony wyjątkowo silnym instynktem teatralnym, Verdi bezbłędnie wypreparował z szekspirowskiej tkanki poetyckiej te wszystkie elementy, które przeszczepione na grunt muzyki nie tylko nie utraciły swego oddziaływania, ale przeciwnie – urosły w siłę i nabrały intensywności poprzez grę ludzkich namiętności. (…) Scenariusz verdiowskiego „Makbeta” ogranicza się (…) w zasadzie do tego, co jest również jądrem szekspirowskiego oryginału – do fascynującego studium ludzkiego losu i ludzkich namiętności. (cyt. j. w.) Laco Adamik tłumaczył, że starał się być wierny verdiowskiej wizji Makbeta. Przeczytał wszystkie dostępne listy kompozytora, w których pisze on o swoim dziele. Wszystko więc, co dzieje się na scenie, wynika z muzyki, którą napisał Verdi.

I niewątpliwie muzyka jest tu sama w sobie wielkim kreatorem całego spektaklu. Wielka tu zasługa orkiestry znakomicie przygotowanej i poprowadzonej przez Tadeusza Kozłowskiego. Tym większe uznanie, że czasu na próby było naprawdę niewiele. Jak powiedział maestro Kozłowski – jedynie dwa tygodnie oraz tydzień prób z solistami. A partytura Verdiego, pełna wspaniałych rozwiązań melodycznych, instrumentacyjnych i dynamicznych stawia duże wymagania przed muzykami. Udało się osiągnąć ascetyczne, wręcz surowe brzmienie orkiestry, a jednocześnie wielką ekspresję i emanację napięcia dramatycznego, dzięki czemu z kanału orkiestrowego najdobitniej przekazane zostały akcenty dramaturgiczne i emocje zawarte w dziele Verdiego.

Sceniczny Makbet rozgrywa się w konwencji dwóch przenikających się światów – ziemskiego i nadprzyrodzonego. Nie wiadomo, który jest bardziej koszmarny: czy krwawy świat żywych, nie panujących nad swoimi żądzami, czy upiorny świat duchów o białych obliczach (efektowne wykorzystanie masek). Niejako łącznikiem między obu światami są czarownice i dwuznaczność ich postaci. Wg koncepcji reżysera mają one jakby dwie osobowości: przyziemną i nieziemską. Początkowo są kobietami z krwi i kości, żyjącymi gdzieś na dnie ludzkiej egzystencji, „żerującymi” na pobojowiskach, dobijającymi i obdzierającymi poległych ze wszystkiego, co przy nich znajdą (niezwykle sugestywna pierwsza scena przedstawienia). Ich ponura egzystencja opiera się niejako na korzyściach płynących z krwawych rzezi, które urządzają sobie ludzie. Wraz z rozwojem akcji ta ich „fizyczność” zanika na rzecz kontaktów z siłami nadprzyrodzonymi, co znajduje najmocniejszy wyraz w „scenie pieczary”. Reżyser zdecydował się również na ciekawy zabieg podczas instrumentalnego wstępu do sceny obłędu Lady Makbet. Wprowadził na scenę czarownice, które wkradają się do zamku Makbeta, jak plaga szczurów niosąca zarazę i śmierć. Rozpełzają się po nim jak upiorne robactwo lęgnące się z okrucieństwa i zbrodni (wg słów reżysera). Scena ta trafnie symbolizuje siły zła i rozkładu, które już nie mają przeszkód w całkowitym opanowaniu zamku Makbeta, gdzie nie ma już żadnego porządku moralnego.

Choć scenografia Barbary Kędzierzawskiej jest prosta, niemal ascetyczna, to sugestywnie stwarza kolejne miejsca akcji. Ciekawe operowanie światłem podkreśla dwoistość światów, reakcje i stan ducha bohaterów oraz ową symbolikę Makbeta. Dominują czerń i purpura (także w stylowych kostiumach), przez chwilę tylko podczas uczty widzimy nieco błękitu, właściwego dla uczczenia nowego władcy. Czerń i purpura to symbole nocy i krwi.

Większość scen dzieje się w nocy. Są tu wszystkie godziny nocy: późny wieczór, północ i blady świt. Noc jest tutaj ciągle obecna, przypominana i przywoływana nieustannie i natrętnie. (…) Jest to noc, z której wygnano sen. (…) Makbet zamordował sen. Makbet nie może już zasnąć. W całej Szkocji nikt nie potrafi już zasnąć. Nie ma już snu, są tylko koszmary.. (…) Krew w „Makbecie” nie jest tylko przenośnią, jest materialna i fizyczna, wypływa z ciał pomordowanych. Osiada na rękach i twarzach, na sztyletach i mieczach. (…) Ta krew nie da się zmyć ani z rąk, ani z twarzy, ani ze sztyletów. „Makbet” zaczyna się i kończy rzezią. Krwi jest coraz więcej. Wszyscy w niej broczą. Zalewa scenę. Bez obrazu świata zalanego krwią teatralna inscenizacja „Makbeta” będzie zawsze fałszywa (Jan Kott, „Makbet” albo zarażeni śmiercią). Rzeczywiście, wszyscy są tu unurzani w zbrodni i krwi. Nawet szlachetny Makduf bardziej po zbójecku niż po rycersku podrzyna gardło strażnikowi, a gdy Makbet odwraca się od niego z pogardą, pewny swego bezpieczeństwa, Makduf wbija mu nóż w plecy.

Nie wiadomo do końca, dlaczego (na spotkaniu z realizatorami spektaklu nie udzielono przekonującej odpowiedzi) pierwsze przedstawienie 25 września obsadzono śpiewakami gościnnymi w głównych partiach, skoro mamy w TW własnych doskonale przygotowanych solistów. Pozbawienie naszych solistów tej satysfakcji uważamy za krzywdzące dla nich i ich wielkiego wysiłku, jaki włożyli w przygotowanie trudnych partii. 25 września jako Makbet wystąpił Wiesław Bednarek, a w partii Lady Makbet – śpiewaczka z Wilna Irena Milkieviciute (26 września – Joanna Cortés). Recenzenci chwalili dobre głosy tej pary, ale twierdzili, że do stworzenia wyrazistych postaci zabrakło dobrego aktorstwa.

My wybrałyśmy się, tradycyjnie już, na Premierę z Expressem 3 października, by zobaczyć w głównych partiach Rafała Songana i Krystynę Rorbach. Pisząc o Gali Operowej w TW z września ’98 r. prorokowałyśmy, że ci artyści stworzą znakomite kreacje w Makbecie. Wiele się spodziewałyśmy i nie zawiodłyśmy się. Dla Rafała Songana spektakl 3 października był właściwie premierą. Nie śpiewał próby generalnej, więc jedyny występ wcześniej (w premierze w drugiej obsadzie) był dopiero swoistą próbą. Już jednak za ten wrześniowy występ Rafał Songan zebrał sporo pochwał.

To była interpretacja wnikliwa, staranna i przemyślana. (…) O tym, że „Makbet” może być wielkim dramatem, udowodnił w Łodzi pan Rafał Songan (…) Jako jedyny wczytał się w niuanse muzyki Verdiego, która, gdy się ją zrozumie, pomaga w stworzeniu postaci godnej dramatu Szekspira – pisał m.in. J. Marczyński w Rzeczpospolitej. Sam artysta mówi o swej roli: Mam za sobą wiele partii, (…) ale Makbet to karkołomna partia i wielkie wyzwanie. Choć w teatrze operowym dramaturgia rządzi się swoimi prawami, „Makbet” to Szekspir. Trzeba więc pogodzić ogromne emocje wynikające z muzyki i dramatu (…) A co do wokalnej strony Makbeta, starałem się zachować rodzaj rezerwy (przekonałem się, że w głosie jest jeszcze duży zapas). Powiem szczerze. To jest przedstawienie dla mnie. I nie chodzi o to, żeby baryton od początku do końca „pruł” forte. Makbet musi być nasycony różnicami dramatycznymi.

Rzeczywiście, ze względu na swoje walory aktorsko-wokalne, Rafał Songan świetnie pasuje do roli Makbeta. Wydobył z tej postaci cały jej dramatyzm i ukazał znakomicie głębię psychologiczną bohatera. I robił to bez sztucznego efekciarstwa. Jego głęboki, ciemny, czasem potężny, wręcz przeszywający, a czasem pełen mistrzowskich subtelności głos, nadał tej partii ogromną siłę wyrazu. Także wizualnie pan Rafał prezentował się fascynująco: wysmukły, wysoki (188 cm wzrostu), wspaniale zbudowany, wyglądał istotnie jak wojownik i król, zarówno wtedy, gdy był półnagi, jak też w malowniczej zbroi czy w królewskich szatach. Ogolona głowa, lekki zarost i mroczne wejrzenie dodawały mu fascynującej demoniczności. Cieszyłyśmy się, że z naszego stałego miejsca w pierwszym rzędzie możemy napawać się każdym niuansem jego kreacji. W takich chwilach żałujemy, że Verdi napisał partię Otella dla tenora, gdyż Songan ze swym aktorskim talentem i egzotyczną urodą byłby niezwykle naturalnym Otellem. (Zresztą na niezwykle sympatycznym spotkaniu z artystą, zorganizowanym przez TPO, na nasze pytanie o wymarzone role odpowiedział, że chciałby zaśpiewać… Otella i żałuje, że nie jest tenorem). Ale marzymy, że może kiedy?? zaśpiewa Jagona i jesteśmy pewne, że będzie równie niesamowity w tej partii, jak w Makbecie.

Również Krystyna Rorbach obdarzyła Lady Makbet potrzebnymi tej partii walorami: wyrazistym, pełnym głosem i dramatyczną ekspresją. Mistrzostwo wokalne szło u niej w parze z umiejętnością stworzenia przekonującego obrazu psychologicznego bohaterki, która z każdym kolejnym słowem wspina się po stopniach ascezy zła, wznosząc się na jego wyżyny, (…) skąd żadna bohaterka tragedii nie zdoła jej usunąć (H. Fluchére, Szekpsir, dramat elżbietański). Przekonujący był również jej wygląd. Ze swoją urodą, z nieco demonicznym wyrazem twarzy, podkreślonym trafnym makijażem, prezentowała się znakomicie, szczególnie w błękitno-purpurowej sukni.

Wielkie owacje zebrał niezawodny bas, Tomasz Fitas za swą refleksyjną kreację Banka, którą wzbogacił silnym, szlachetnym głosem. Partię Makdufa zaśpiewał nieźle, choć bez specjalnego wyrazu Andrzej M. Jurkiewicz. Szlachetność nowego władcy zapowiadało efektowne wejście (wokalne i aktorskie) Tomasza Jedza jako Malkolma. Słowa uznania należą się także młodym śpiewakom Agnieszce Makówce (Dama Dworu) i Tomaszowi Rakoczowi (Medyk).

Silna dramaturgia Makbeta to w dużej mierze zasługą chórów (przygotowanych jak zwykle znakomicie przez Marka Jaszczaka), które są także wokalną siłą przedstawienia. Sceny zespołowe z czarownicami, zbirami, żołnierzami, dworzanami to jedne z fragmentów opery, które robią duże wrażenie. Zachwyca precyzja, spójność i silna ekspresja brzmienia zarówno chórów męskich, jak i żeńskich, którym przypada trudniejsze inscenizacyjnie zadanie, ze względu na ruch sceniczny.

Cieszy też, że zadbano o szczegóły towarzyszące spektaklowi. Można było obejrzeć wystawę plakatów, zdjęć i programów teatralnych zatytułowaną Szekspir Verdiego z kolekcji Adama Czopka. Niezwykle interesująco opracowano także program. Piękny edytorsko szokował jednak trochę ceną, która była równa cenie ulgowego biletu.

Podsumowując, możemy śmiało powiedzieć, że jako wielbicielki teatru dramatycznego Szekspira i teatru operowego Verdiego zostałyśmy usatysfakcjonowane zarówno stroną muzyczno-wokalną znakomitego dzieła, jak i odbiegającą od schematów, ciekawą realizacją dramatu. Satysfakcji dostarcza nam także fakt, że czołowi łódzcy soliści – Rafał Songan i Krystyna Rorbach wpisali w ten spektakl nowe jakości, dzięki swoim znakomitym kreacjom. Nieczęsto się zdarza, żeby teatr drżał w posadach od owacji. Gdy pani Krystyna, a później pan Rafał wychodzili się kłaniać, rozlegał się aplauz rodem ze stadionu piłkarskiego. Może dlatego, że wśród publiczności przeważała młodzież, dla której Rafał Songan jest w Łodzi niekwestionowanym idolem, zaś występy Krystyny Rorbach są zawsze odbierane żywiołowo. Może też dlatego, że swymi kreacjami potrafili wbić publiczność w fotele. W każdym razie dawno nie słyszałyśmy takiego spontanicznego „ryku” widowni.

Mamy nadzieję, że te owacje były dla naszych artystów rekompensatą za brak udziału w pierwszym przedstawieniu. Rafał Songan spytany, czy fluidy płynące z widowni mają dla niego znaczenie, odpowiedział: Kontakt z widownią jest zawsze wyczuwalny. Czasem wręcz płynie się na takiej więzi. Ja to nazywam wspólną częstotliwością. I rzeczywiście, podczas spektaklu ta „wspólna częstotliwość” nie zanikała ani na chwilę, dzięki czemu przeżyłyśmy niezwykłe uniesienie i fascynujące chwile z operowym Makbetem.

Monika i Dorota Pulik