Biuletyn 1(14)/2000  

These are easily cured by taking the right antibiotic. This process is usually undertaken over a series of weeks https://simplexhardware.de/6697-promethazin-codein-hustensaft-kaufen-32603/ (this is called a taper), and often consists of your topical usage being reduced, while you increase your oral dosage. Scabies treatment ivermectin on the web site can not be treated.

All the ingredients and active components are natural, non-toxic. For this reason, it is best sildenafil abz 100 mg rezeptfrei Muscatine to take this antibiotic with a meal. The doctor would have to use the microscope; we just took a swab from his back and tested it.

Falstaff przemyślany

Próba generalna Falstaffa we Wrocławiu

Po przedstawieniu mogliśmy uczestniczyć w spotkaniu z Ewą Michnik oraz realizatorami spektaklu: Waldemarem Zawodzińskim, (inscenizacja, reżyseria, scenografia), Janiną Niesobską (współpraca inscenizacyjna, ruch plastyczny), obecni również byli dyrygent Tomasz Szreder i śpiewacy: Bogusław Szynalski (Falstaff), Jolanta Żmurko (Pani Ford), Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak (Pani Quickly). Pomimo zmęczenia i przedpremierowego napięcia artyści poświęcili nam dużo czasu, opowiadając o pracy nad Falstaffem, pracy w operze i o życiu muzycznym Wrocławia. Oczywiście trudno będzie oddać w relacji wyjątkową atmosferę naszego spotkania, nie sposób też opisać wszystko, co się działo. Gospodarze potraktowali nas niezwykle serdecznie, wydawało nam się, że jesteśmy w gronie starych, dobrych przyjaciół, a Pani Michnik okazała się nie tylko silną, zdecydowaną kobietą z charakterem, jaką wydawała się za pulpitem dyrygenckim w trakcie spektaklu, ale również niezwykle czarującą i wesołą osobą.

– Witam Państwa bardzo serdecznie – powitała nas wszystkich Pani Dyrektor Ewa Michnik – Wycieczki na salę gimnastyczną chyba jeszcze nie mieliście. We Wrocławiu już chyba wszystkie sale mamy opanowane. Gramy Wesele Figara w Muzeum Narodowym, La serva padrona i Dyrektora teatru w Auli Leopoldina, pan Szreder dyryguje Toską w 3 miejscach: akt I – w katedrze św. Marii Magdaleny, akt II – w Auli Leopoldina, akt III – na Wzgórzu Partyzantów (o wrocławskiej Tosce pisaliśmy w 3 (8)’98 numerze Biuletynu – przyp. red.). W Hali Ludowej gramy nasze wielkie produkcje (Carmen, Aida, Nabucco). Najgorszym miejscem jest Wytwórnia Filmów, ale tylko tam w zasadzie możemy odbywać próby i czasem spektakle. W Imparcie wystawiamy balety, w Teatrze Współczesnym będziemy grać Czarodziejski flet i kantaty Bacha. Cyrulika sewilskiego pokazywaliśmy w Teatrze Polskim. Gramy również koncerty na Rynku, przy ul. Sukiennice. Staramy się opanować Wrocław. A teraz wylądowaliśmy w Hali Sportowej. Pan Zawodziński do końca nie wiedział, gdzie będzie to przedstawienie. Ja bardzo chciałam zrobić Falstaffa w starym browarze, naprawdę piękne miejsce – fantastyczne, kamienne sklepienia z łukami, byłaby wspaniała sceneria i cudowna atmosfera, zwłaszcza gdyby wtoczyło się jeszcze kilka beczek z piwem…

– To miejsce w trosce o zespół odpadło – żartowali soliści. – Z troski o Falstaffa.

– Nie, tam była inna sytuacja. Tam nie ma w ogóle ogrzewania, wszystkie szyby w oknach powybijane, woda cieknie po murach. Ten browar od kilku lat jest nieczynny i musielibyśmy najpierw zdobyć kilka miliardów, aby go wyremontować. A my mamy teraz w remoncie naszą Operę, więc nie możemy remontować browaru. Potem pojawił się pomysł wystawienia Falstaffa w starej zajezdni tramwajowej. Miejsce też bardzo atrakcyjne, bardzo ciekawe. I w zasadzie pan Zawodziński zaprojektował tę scenografię właśnie do tej zajezdni. Ale to też nam nie wypaliło. I proszę popatrzeć, jak nam się wszystko kolorystycznie zgodziło!

– Myśleliśmy, że to tak specjalnie! – wołali Klubowicze.

– To jest czysty przypadek – ciągnęła Pani Dyrektor. – Mamy w przedstawieniu żółte słoneczniki, a tu są żółte miejsca. Cała dekoracja jest w kolorze niebieskim, i Hala też jest cała niebieska. Ta scenografia wyjątkowo pasuje do tej sali. Z Panem Waldemarem współpracowa-liśmy już kilkakrotnie. Po raz pierwszy w Krakowie, przy okazji przygotowywania opery Romana Palestra Śmierć Don Juana, którą wystawiliśmy pod ziemią, w kopalni soli w Wieliczce. Teatr Słowackiego był w remoncie i graliśmy, gdzie się dało. Potem pojechaliśmy z tym Don Juanem na Warszawską Jesień i wyśpiewa-liśmy Orfeusza. Wystawialiśmy to w warszawskim kościele na Ursynowie. Marzyliśmy o tym, aby wystawić Śmierć… w kościele św. Katarzyny w Krakowie. Początkowo wydawało się, że wszystko się uda, wszystko już z naszej strony było przygotowane, mieliśmy przychylność zakonnic i księdza proboszcza, ale odmówił nam krakowski kardynał. Nie pomogły argumenty, że Palester był bliskim przyjacielem papieża, a dzieło jest dramatem religijnym, opowiada o grzeszniku, który się nawraca. Nie mogliśmy zrozumieć tej decyzji – inny kardynał w Warszawie pozwolił nam pokazać tę operę w kościele.

Potem pan Waldemar zrobił nam w Krakowie ślicznego Nabucca, piękny Bal maskowy. A tu we Wrocławiu – romantyczną Cyganerię, ze ślicznymi kostiumami i dekoracją, wspaniale wyreżyserowaną. Pojechaliśmy z tym spektaklem do Niemiec i tam również to przedstawienie bardzo się podobało. A teraz Falstaff, pierwszy raz tak nietypowe, jak dla pana Zawo-dzińskiego dzie-ło. Nietypowe – moim zdaniem, bo zawsze wy-obrażałam sobie pana Zawo-dzińskiego w filozoficznych, po-ważnych, mrocz-nych sztukach, ale nie w komedii. Wydawało mi się jednak, że ten Falstaff nie może być zrobiony tak jak np. Cyrulik sewilski – tylko ku zabawie i uciesze publiczności, to dzieło musi być takie „z przemyśleniem”. Pan Zawodziński bardzo dużo pracuje nad aktorami i wiem, że nie uznaje taryfy ulgowej dla solistów. Czasem zdarza się, że reżyser, który jest tylko operowy, bardzo przejmuje się artystami, ich sposobem śpiewania, jest już „przerobiony”, bo niektórzy śpiewacy naopowiadają takich rzeczy, że np. jak się szybciej pójdzie po scenie, to dostaje się zadyszki i już nie można śpiewać. Jak się odwróci do tyłu – nic nie będzie słychać, jak się położy – to przepona przyciśnięta, itp. I że w ogóle nic się nie da. A pan Zawo-dziński nie jest obciążony niczym, ma do czynienia tylko z aktorami i wcale nie zwraca na nas uwagi.

– W tym sezonie odb??dzie się jeszcze premiera Trubadura, najprawdopodobniej też w Hali Ludowej. Na razie Verdiego musimy zostawić, na rok 2000 mamy już dużo Verdiego. Mam nadzieję, że uda nam się zbudować scenę na wodzie, chcielibyśmy tam zrobić festiwal, wtedy byście przyjeżdżali.

– Czyli fortuna zaczyna bardziej Pani Dyrektor sprzyjać? – zapytaliśmy.

– Nie mogę tak powiedzieć. Prócz sprzyjających momentów mamy ciągle jakieś problemy. Ale takie jest życie i nie ma co narzekać.

– Ale we Wrocławiu ciągle się coś dzieje.

– Tu jest takie środowisko, które sprzyja tym wydarzeniom. Bo są takie czasy, że z kulturą jest trochę gorzej, a ludzie we Wrocławiu starają się pomagać. Można przeskoczyć wszystkie kłopoty, jeśli czuje się przychylność środowiska. Nie chodzi mi o artystów. Bo przecież, gdy mamy 20 osób w obsadzie, to dziś szczęśliwych jest tylko 10, pozostała dziesiątka „płacze” w domu – przecież każdy chciał śpiewać pierwsze przedstawienie. I już 10 osób jest zawiedzionych. I tak jest zawsze.

– U nas jest jeszcze zupełnie inaczej niż na Zachodzie – powiedział Falstaff, pan Bogusław Szynalski. – W samych Niemczech jest ok. 30 tysięcy bezrobotnych śpiewaków, którzy nie tylko nie mają stałych kontraktów, ale nie mają też kontaktów z impresariem. A u nas ludzie się przyzwyczaili, że były stałe etaty i siedziało się bezpiecznie w teatrze. A to jest niestety taki zawód, z jednej strony bardzo piękny, z drugiej jednak bardzo paskudny, dlatego że zawsze się jest zależnym od managera, dyrygenta, dyrektora… Ja mogę sobie wyobrażać, że jestem genialny, ale ktoś uważa inaczej i bierze nie mnie, tylko kogoś innego. I to jest normalne, tak się dzieje na całym świecie, to zaczyna do nas wkraczać. Najlepszym rozwiązaniem jest chyba angażowanie śpiewaków nie na etaty, tylko do poszczególnych partii, co na Zachodzie trwa od lat. Na poszczególne produkcje są ludzie angażowani przez agencje.

– Na pewno zapewnia to dużo wyższy poziom – dodaje Pani Ewa Michnik – Ale ja nie narzekam. W Operze Wrocławskiej mamy samych artystów śpiewających. Nie ma rezydentów, osób, które są na etacie, a nie śpiewają, bo się ich nie obsadza, a zwolnić nie można, bo związki, itp.

– Czasem mówi się o czwartej obsadzie związkowej – powiedział jeden z Klubowiczów.

– Udało mi się wyeliminować z mojego zespołu związkowców. Nie przyszło mi to łatwo, ale mimo wszystko to zrobiłam. I mamy w tej chwili grupę dosyć nieliczną, mamy tylko 18 solistów. Oczywiście też zapraszamy gości, artystów na występy gościnne, ale na etatach jest tylko 18 osób. Ale śpiewają wszyscy, nie ma takich, których się nie obsadza.

– U nas w tej chwili wchodzą takie przepisy – powiedział „Falstaff”- że śpiewacy występują do 65. roku, a śpiewaczki do 60. roku. Wcześniej było tak, że mężczyźni – 55, kobiety – 50 lat i można było pójść na emeryturę. Oczywiście nie mówię o wielkich artystach, bo im emerytura nie jest potrzebna, są ciągle świetni. Ale np. w teatrze, w którym pracowałem, była taka sytuacja, że pewien bas, który był kiedyś znakomity, śpiewał wszystkie wielkie role basowe, ale już wyeksploatował się głosowo. Musiał śpiewać ogony w operetkach, role typu: Kareta zajechała! I on bardzo chciał już iść na emeryturę, ale nie mógł, musiał dotrwać. To jest straszne dla człowieka.

– A my zrobimy Państwu niedługo niespodziankę – powiedziała Pani Dyrektor. – Ponieważ ten nowy kodeks pracy już wszedł, ja mam pewien pomysł. Chciałabym wystawić Jezioro łabędzie z artystami pomiędzy 60. i 65. rokiem życia. I wtedy zaproszę kilku ministrów i komisję trójstronną. I ciekawe, czy będzie się podobać? Bo w balecie ten wiek był jeszcze niższy – artystka baletu do lat 40, artysta baletu do 45. I można było na scenie widzieć wielu młodych ludzi. A teraz okaże się, że etatów nie ma, wszyscy będą 15 lat dłużej, jak więc mamy przyjmować młodych? Np. cały chór, balet, soliści będą musieli mieć 65 lat! Niestety to w tej chwili weszło w teatrach i jesteśmy wszyscy przerażeni.

– Bardzo dziękujemy za spotkanie, cieszę się, że przyjechaliście – zakończyła Pani Dyrektor.

Pani Michnik zgodziła się jeszcze na pamiątkowe zdjęcia. Wszyscy weszliśmy na scenę i „pstryknęliśmy” fotografie z kilku aparatów.

***

Byliśmy bardzo szczęśliwi, że mogliśmy obejrzeć próbę generalną, podpatrzyć trochę teatr operowy „od kuchni”, przyglądać się pracy nad przedstawieniem i podziwiać artystów w akcji. Gdy chodzimy do teatru, oglądamy przecież „finalny” produkt, często nie zdając sobie sprawy, jak ciężką, trudną i mozolną pracą było przygotowanie spektaklu. Chyba wielu z nas będzie patrzeć teraz na produkcje operowe, ale również teatralne, z trochę innej perspektywy, być może pełniej je odbierając.

Bardzo serdecznie dziękujemy Pani Dyrektor i całemu zespołowi za umożliwienie nam takiego właśnie spotkania. Życzymy wszystkiego dobrego, wielu sukcesów i satysfakcji, jak najszybszego zakończenia remontu teatru. A sobie samym – częstych spotkań z Panią Ewą Michnik i zespołem Opery Wrocławskiej.

Tomasz Pasternak