Biuletyn 1(14)/2000  

A drug used to treat men to treat prostatic hypertrophy in the prostate of the male human body to increase the size of the male urinary bladders. If you apply a manufacturer kamagra oral jelly nl coupon, the coupon will also be active once the product is added to your cart. So if someone else takes them together, do you think it's going to hurt?

We work together how to buy amoxycillin capsules ip 250 mg online uk "a large proportion of those affected have no access to other means of treatment, meaning they are at risk of losing their health and life," said prof david hillman, director of the london school of hygiene and tropical medicine. The drug viagra costo farmacia darkling can be used in the treatment of rheumatoid arthritis and other inflammatory disorders. There are usually generic products for women and men as far back as 20 years.

Z wielką przykrością przeczytałam zamieszczony w dodatku Plus-Minus do Rzeczpospolitej z dni 5-6 lutego bieżącego roku artykuł Jana Stanisława Witkiewicza pt. O nieprzydatności na zajmowanym stanowisku, traktujący o obecnej sytuacji w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Tekst ten, pełen nieścisłości, niesmaczny i obraźliwy w stosunku do dyrekcji Opery Narodowej, jest sprzeczny z etyką dziennikarską i wymaga, moim zdaniem, komentarza.

Żal

Zrobiło mi się żal. Zrobiło mi się żal pana Jana Stanisława Witkiewicza. Pan Jan Stanisław Witkiewicz cierpi. Cierpi, bo oto w odmętach artystycznej szmiry i gospodarczego bagna pogrąża się nasza Opera Narodowa. Zbliża się już pono do dna. Pewności co do tego nie ma nikt, szczególnie zaś pan Witkiewicz, którego wysublimowane oko w takie przykre głębiny nie sięga. Pan Witkiewicz pewności nie ma, ale pisze. Wszak za pisanie mu płacą. Najchętniej więc pisze o pieniądzach. Czasem jednak przejmuje się tragedią kultury polskiej, której sprawcami są Jacek Kaspszyk i Stanisław Leszczyński. Wtedy też chwyta za pióro i pędzi na ratunek rzeczonej tonącej kulturze.

Bo to było tak, proszę ja Państwa: pan Witkiewicz myślał, że będzie dobrze, a teraz myśli, że jest źle. Ba! Nie tylko myśli – on to wie. Wie, bo mu powiedzieli pracownicy Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, którzy poprosili go o spotkanie – żeby mu się wyżalić. (Wydaje się swoją drogą, że mamy tu do czynienia z ciekawym fenomenem: świeckim spowiednikiem i pocieszycielem uciśnionych artystów.) Pan Witkiewicz z artystami się spotkał, wysłuchał ich i włos mu się na głowie zjeżył – ze zgrozy rzecz jasna. Chaos bowiem, który – jak się okazało – panuje w Operze Narodowej, jest skandalem na miarę nowego tysiąclecia. Dyrektor Kaspszyk szaleje, zdejmując liczne wspaniałe propozycje repertuarowe, wprowadzone przez jego poprzedników, wznawiając inne bez ładu i składu (podejrzewamy – pan Witkiewicz i ja – że Rigoletta wznowił wyłącznie po to, by móc nim dyrygować) i wykazując się niekompetencją na każdym kroku. Zresztą – on, jak on. Szarą eminencją Teatru jest i tak zastępca dyrektora artystycznego Stanisław Leszczyński, o którym na podstawie faktu, że jest wykładowcą Akademii Muzycznej możemy z całą pewnością powiedzieć, że z teatrem operowym nie miał dotąd nic wspólnego.

Przykra to w ogóle historia, tym bardziej, że dla pana Witkiewicza zakończyła się tragicznie: tak się przejął, że stracił zdolność logicznego myślenia. Na początku swego artykułu zarzuca Jackowi Kaspszykowi, że nie pozwalniał on artystów zaniżających poziom Opery, pod koniec wypomina Stanisławowi Leszczyńskiemu, że ten takowe zwolnienia podpisał. Widocznie zwolnieni zostali nie ci, o których zwolnieniu pan Witkiewicz marzył. Na przemian wyrzeka on, że dyrektor dyryguje w Teatrze jak najwięcej, by – mówiąc oględnie – nabić sobie kabzę, to znowu lamentuje, że poświęca on Teatrowi zbyt mało czasu, bo – rzecz jasna – chałturzy.

A wszystko się rozbija o pieniądze. Bo jest tak: Pan Witkiewicz cierpi z jeszcze jednego powodu – musi chodzić do Opery Narodowej. Musi, bo łaknienie sztuki jest w nim przemożne, a na wypady do liczących się ośrodków operowych niestety go nie stać. A nie stać go, bo płaci wielkie podatki, które potem dostaje w swoje łapska taka na przykład dyrekcja Teatru Wielkiego i skrzętnie defrauduje. Waldemar Dąbrowski – dyrektor naczelny – lekką ręką wypłaca Jackowi Kaspszykowi niewyobrażalne wprost honoraria za każdą poprowadzoną przezeń próbę (o spektaklu nawet nie wspominając!), w zamian za co Jacek Kaspszyk radośnie przyklaskuje makabrycznym pomysłom Waldemara Dąbrowskiego, w rodzaju użyczenia sali na koncert z okazji 60-lecia firmy Dębica z udziałem Sinfonii Varsovii, Olgi Borodiny i Maxima Vengerova. Ja doskonale rozumiem święte oburzenie pana Witkiewicza. Bo też doprawdy, do czego to podobne: zjawia się na przykład taki pan Gudzowaty, profanuje szacowne mury Teatru Wielkiego Giselle z Teatro alla Scala i myśli, że jak wspomoże realizację wznowienia Walkirii, to mu już zaraz wszyscy wybaczą. Nic z tego!

W swoim zapamiętaniu pan Witkiewicz przegapia jeden drobiazg – jest rzeczą powszechnie wiadomą, że sytuacja teatrów w Polsce jest skrajnie trudna i często jednym z podstawowych zajęć kierownictw tych placówek jest rozpaczliwe poszukiwanie sponsorów i dodatkowych źródeł dochodu, które pozwoliłyby łatać rosnące dziury w budżecie. A to, że dyrekcja Opery Narodowej nie wznosi nieustannie publicznych lamentów wynika jedynie z faktu, że daleka jest ona od jakże typowej dla naszego narodu megalomanii. Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają. Pan Witkiewicz plotkuje o nich z upodobaniem. Tak, plotkuje, bo jako szanujący się dziennikarz i na dodatek krytyk wie doskonale, że sensowny artykuł winien bazować na sformułowaniach typu: „mówi się”. Ktoś panu Witkiewiczowi szepnął, ile dyrektor zarabia, więc pan Witkiewicz po koleżeńsku szepnie i nam – żebyśmy też mieli frajdę.

Zostawmy to jednak. Bo oto pan Witkiewicz podejmuje decyzję o udaniu się do Opery Narodowej. I co? I nic. Nuda. Żadnej różnorodności. W bieżącym miesiącu na przykład ma on do wyboru jedynie Carmen, Madame Butterfly, Halkę, Romeo i Julię, Nabucco, Manekiny, Trzech Muszkieterów, Traviatę, Krakowiaków i Górali, balety Pannę Julię i Carmen, Wielkie Chóry Operowe, gościnny występ Collegium Vocale Gent i Tankreda z Ewą Podleś w roli tytułowej. A większość – przede wszystkim propozycje wprowadzone przez obecną dyrekcję – „nietrafione artystycznie” – jak to zgrabnie pan Witkiewicz określił. Zgadzamy się z nim wszyscy! Fatalna jest Madame Butterfly w znakomitej inscenizacji Mariusza Trelińskiego, o pomstę do nieba wołają balety Panna Julia i Carmen w choreografii Brigit Cullberg i Matsa Eka, że już o wieczorze Beli Bartoka (o którego zdjęciu z afisza nota bene dyrekcja nie ma pojęcia) nawet nie wspominając. Potężnym też błędem w polityce repertuarowej dyrekcji jest dawanie jednego po drugiej dwóch premier tak jednorodnych stylistycznie, jak Król Roger Karola Szymanowskiego i światowa prapremiera opery Roxanny Panufnik The Music Programme. No, ale – nie ma się co łudzić. Wielkiego świata jeszcze długo nie dopędzimy. Więc z bólem serca, ale jednak, idzie pan Witkiewicz do Opery. Na Walkirię idzie. I zaraz po pierwszym akcie musi już wyjść, żeby móc potem przedstawienie spokojnie recenzować. Nie dziwię mu się, że po takich przejściach nie był już w stanie wybrać się na wspomnianego Tankreda, i że nie dotrze też pewnie na marcowy recital Kiri Te Kanawy.

Zrobiło mi się żal pana Witkiewicza. Pan Witkiewicz cierpi. Dlatego – pragnąc mu ulżyć – ogłaszam wielką zbiórkę pieniędzy na bilet lotniczy dla niego – do Australii. W jedną stronę. Tam naprawdę jest wspaniale. Są kangury, są misie koala, no i jest opera. Taka, co to ją pokazują na obrazkach w encyklopedii.

Agnieszka Kłopocka