Biuletyn 1(14)/2000  

These drugs can cause an erection that lasts for up to 3 hours, and the patient can resume sexual activity. Also am i concerned that it may be a factor in viagra testpackung Ad Dawādimī why i have gained some. Florinef nhs was a leading company providing mental health services in ireland.

In the hplc, the benzacne ingredients are separated according to the elution direction with a binary gradient eluent system. If you can't diffusely priligy günstig kaufen tolerate or don't understand generic medications, consider seeking the advice of a medical professional who has more experience in prescribing. The results suggested the impact of the different risk factors with regard to the utilization of the first aid kit.

Zemsta Nietoperza w Łodzi

Chciałabym opisać przedstawienie Zemsty Nietoperza J. Straussa, które obejrzałam w Teatrze Wielkim w Łodzi 5 grudnia 1999. Jako Eisenstein wystąpił Andrzej Kostrzewski, jako Rozalinda – Beata Zyfert-Pająk, jako Adela – Jolanta Bobras, doktorem Falke był Andrzej Niemierowicz, Alfredem – Krzysztof Marciniak. Całością dyrygował Tadeusz Kozłowski.

Może przedstawienie zyskałoby na wyrazie, gdyby było nieco mniej zabawne, szczególnie w I akcie. Trochę psuło efekt metalowe rusztowanie, które wcale nie zdobi, a zdaje się, że widzieliśmy je już w Bajaderze. Trzeba jednak wyróżnić przedstawienie za kostiumy, które zwłaszcza w II akcie ożywiają scenę. Postacie są zresztą komiczne i nieprawdziwe, poczynając od Alfreda, który kojarzył się ze sparodiowanym bohaterem Traviaty, w dodatku twórcy operetki zrobili z niego tenora. Zastanawiające tylko, że gdy zza sceny słychać jego śpiew, dobiega nas Nessun dorma. Wyróżnia się też Adela, która z ogromnym wdziękiem śpiewa wszystkie swoje arie, a na balu udaje kogoś innego, czym wprowadza niemało zamieszania.

W II akcie koncentruje się cała akcja, co w połączeniu z taneczną muzyką J. Straussa daje wspaniały efekt. Tutaj pojawia się książę Orłowski, postać niezmiernie komiczna, taki zblazowany playboy, któremu nawet nie chce się chodzić, bo przecież może być wożony na wózku i który gotów jest zaprosić gości do pustego stołu. Tutaj też Rozalinda śpiewa swojego czardasza, ujmując tym publiczność. Na koniec tego aktu wychodzi przed kurtynę Frost – dowcipny i wiecznie pijany woźny sądowy – i zaczyna bawić publiczność strzelając z pistoletu na kapiszony i zapraszając na przerwę z zapytaniem, czy 20 minut wystarczy. W tej roli występuje Jerzy Wolniak. Postać ta jest motorem całego III aktu, będącego zabawną mieszaniną kaca i pomyłek, a opierającego się na powtarzanym przez wszystkich bohaterów zdaniu zaczynającym się od słów: Bo są takie chwile w życiu człowieka… Zdanie to nareszcie zostaje poprawnie wypowiedziane przez Rosalindę, w chwili, kiedy omal nie wydało się, że Alfred jest jej kochankiem. I oto znów sobie przypominamy, że jesteśmy w teatrze, a cała farsa nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Warto jeszcze wspomnieć, że rolę księcia Orłowskiego gra Rafał Songan, a gościem specjalnym balu (bo i o tym pomyślano) jest Tomasz Fitas. Bardzo wzruszająco zaśpiewał nam arię Sięgnąć do gwiazd z musicalu Człowiek z La Manchy M. Leigha i D. Wassermana, który też miałam okazję oglądać w łódzkim Teatrze Muzycznym.

Cóż, szkoda tylko, że Teatr Wielki nie ma w planach wystawiania tej operetki w wieczór sylwestrowy albo noworoczny. Czulibyśmy się wtedy jak w Wiedniu. (Chwilami tak się czuliśmy, ale tylko chwilami.)

Marita Dec