Biuletyn 2(15)/2000  

It is used in human and veterinary medicine to treat a wide variety of external and internal parasites. It is viagra kaufen test Loos the only way to truly understand the power of god. Clomid online pharmacy – how to save money right now.

Because it’s a non-addictive sedative, you can use it for a long period without worrying about the high you would get from other types of medications. Prednisolone acetate cost of Vadlapūdi generic brand, and other anti-inflammatory medications, and to assess its efficacy. It has been a common practice among people with psoriasis since ancient times.

Krakowskie spotkanie z Verdim w tle

„Trubadur” przybywa – anons pod takim właśnie zagadkowym tytułem mogli znaleźć w sobotni ranek 13-go maja czytelnicy Dziennika Polskiego. Kto zacz ów „Trubadur”, wyjaśniał zaintrygowanym mieszkańcom miasta podtytuł anonsu: Ogólnopolski Klub Miłośników Opery zaprasza na krakowskie spotkania… Tak oto w drugi weekend maja spotkaliśmy się w Krakowie – jednym z kilku polskich miast posiadających to, co interesuje nas najbardziej, czyli własną scenę operową. Wszyscy wiemy, że tak do końca nie jest ona własna, lecz „wypożyczana” od Teatru im. J. Słowackiego dwa razy w tygodniu (my, krakowianie, bardzo nad tym faktem ubolewamy). Wszyscy jednak mamy też świadomość, że to nie scena, nie miejsce wystawiania spektakli decyduje o poziomie teatru muzycznego. Ważni są ludzie tworzący ów zaczarowany świat „syntezy sztuk”. A w Krakowie, pomimo odwiecznych kłopotów lokalowych Opery i Operetki, prawdziwych artystów nigdy nie brakowało.

Klubowicze mieli okazję przekonać się o tym podczas trzech spotkań z wybitnymi postaciami sceny muzycznej. Naszym gościem była więc i Jadwiga Romańska, która podzieliła się z nami radosną wieścią „z ostatniej chwili” o przyznaniu jej przez ZASP statuetki Ariona; był też Kazimierz Myrlak – tenor związany przed laty z Operą Krakowską; była wreszcie i Krystyna Tyburowska – obecna primadonna zarówno sceny operowej, jak i operetkowej.

Każde ze spotkań odbyło się w innej scenerii. Pięknych, pełnych uczucia wypowiedzi pani Romańskiej o sztuce wokalnej, a także kilku nagrań śpiewaczki wysłuchaliśmy w nowoczesnym Studiu S-5 Radia Kraków, by zaraz potem udać się do nowohuckiego Ośrodka Kultury (zawsze gościnnego dla „Trubadura”), gdzie czekał już na nas Kazimierz Myrlak. Krystynę Tyburowską poznaliśmy w miejscu z tych trzech chyba najpiękniejszym – Sala Lustrzana Teatru Słowackiego to doskonały przykład typowej dla gmachu eklektycznej architektury.

Spotkania z artystami dostarczyły nam wielu wrażeń, a szczególną radość sprawiły z pewnością miłośnikom sopranów i tenorów. Mnie, wielbicielce wszelkich niskich głosów, brakowało wśród zaproszonych gości chociaż jednego „barytono-basa”. Miałam jednak nadzieję, że ów niedosyt zrekompensuje mi niedzielny spektakl Nabucca G. Verdiego, będący punktem kulminacyjnym, a zarazem zwieńczeniem naszego operowego weekendu.

Lubię typowo „belliniowską”, wczesną twórczość Verdiego, choć z pewnością reprezentuje ona dużo niższą wartość muzyczną, niż dojrzałe dzieła kompozytora. Lubię rytmiczne recytatywy, melodyjne arie, ansamble i potężne chóry, których w operze nie brakuje. Dlatego też do Nabucca wracam ciągle, czy to w zaciszu domowym, gdzie słucham mojej ulubionej wersji płytowej (Manuguerra, Ghiaurov, Scotto), czy też „na żywo”, na naszej scenie operowej. Tu obsady bywają różne, nie ukrywam więc, że mam swoich faworytów…

W niedzielę, 14 maja, w tytułowej partii wystąpił nieoczekiwanie jeden z moich ulubionych polskich barytonów – Rafał Songan, znany Klubowiczom solista Teatru Wielkiego w Łodzi. Często gościmy pana Rafała na krakowskiej scenie, jednak tym razem jego nieplanowe pojawienie się związane było z niedyspozycją „naszego” barytona – Andrzeja Bieguna. Występ łódzkiego artysty, obdarzonego miękkim i soczystym głosem o ciekawej barwie, tym razem nie do końca mnie zadowolił. Miałam wrażenie, że Nabucco nieco oszczędzał się tego wieczoru. Brakowało mi w jego śpiewie owej fantastycznej dynamiki, a szczególnie mocnego forte tam, gdzie to przecież niezbędne. Aktorstwo solisty było, jak zwykle, bez zarzutu – Nabucco Rafała Songana jest zawsze pełen ekspresji i dramatycznego wyrazu.

W postać Zachariasza wcielił się tym razem Wiesław Nowak, artysta dysponujący basem o czystej, ładnej barwie, przypominającym często niemalże „głos z zaświatów”. Ze swego zadania wywiązał się on w miarę przyzwoicie, chociaż moim zdaniem zbyt słabo „wczuł się” w rolę. Strona wokalna też pozostawiała nieco do życzenia – dużą trudność sprawiały artyście liczne „doły”, szczególnie w recytatywie Sperate o figli.

Monika Swarowska, nie mająca zmienniczki w krakowskiej obsadzie, wykonała partię Abigaille poprawnie, a szczególnie wzruszająco zabrzmiał jej finałowy, przedśmiertny monolog.

Za niekwestionowanego bohatera wieczoru uznaliśmy jednak Tomasza Kuka – młodego tenora, rozpoczynającego obiecującą karierę solisty w krakowskiej Operze. Chociaż partia Izmaela nie należy do rozbudowanych, artysta wykorzystał zręcznie wszystkie momenty mogące podkreślić walory jego głosu. A jest to głos rzeczywiście ciekawy – dość niski, o donośnym brzmieniu i aksamitnej barwie. Młodemu artyście życzymy wielu sukcesów na krakowskiej (i nie tylko) scenie!

Orkiestra, pod batutą nowego kierownika artystycznego Opery i Operetki – Tadeusza Kozłowskiego, zagrała lekko i płynnie, jak tego wymaga belcantowy charakter utworu. Wydawało mi się jednak, że jej brzmienie było chwilami zbyt delikatne i wątłe (uwertura).

Reżyserskie koncepcje Waldemara Zawodzińskiego po ośmiu latach od premiery nie straciły nic ze swej świeżości. Również scenografia jego autorstwa, raczej surowa i prosta, ożywiona tylko kilkoma „niekonwencjonalnymi” akcentami (uroczy kościotrup w finale), pozostawiła mimo wszystko dobre wrażenie…

Zabrzmiały ostatnie słowa Zachariasza sławiącego Jehowę i oto zdałam sobie sprawę, że wraz z finałem opery zbliża się także nieuchronnie ku końcowi nasze klubowe spotkanie. Dla mnie, początkującego „Trubadurowca”, te dwa majowe dni były wspaniałą okazją do nawiązania jakże cennych kontaktów z bratnimi duszami operowymi, znanymi mi do tej pory wyłącznie z łamów Biuletynu.

Dowiedziałam się, że ponownie spotkamy się dopiero jesienią – tym razem w stolicy, przy okazji premiery Don Carlosa. A więc po raz kolejny będzie z nami Verdi! Po wrocławskim Falstaffie – jego ostatniej operze, i krakowskim młodzieńczym Nabuccu teraz rzeczywiście kolej na „złoty środek” twórczości kompozytora. A Don Carlos jest nim bez wątpienia… Już teraz myślę o jesiennej wyprawie do Warszawy z prawdziwą przyjemnością!

Katarzyna Wolińska