Biuletyn 2(15)/2000  

We encourage you to share this article with your doctor and get his/her feedback. Although the risk is small, the possibility of a seizure developing before the recommended https://biomedicabusinessdivision.it/4219-viagra-acquisti-33643/ time point should be considered. Some medicines can interact with other medicines, including prescription drugs, if your doses of each medicine are changed.

Buspar is prescribed by doctors and may be used to treat manic depressive illness. Update on ivermectin in south africa: is it https://schenk-architekt.de/55463-clomifen-apotheke-kaufen-99980/ worth the money? They can help improve the quality of life for patients with these diseases.

Parsifal w Poznaniu

Wielką przyjemność sprawił mi mój rodzimy teatr operowy wystawiając znakomicie dzieło R. Wagnera – Parsifala. Już dawno w Polsce nie oglądałam tak doskonałego pod każdym względem przedstawienia. Do mojego teatru, niegdyś bezkrytycznie uwielbianego, mam obecnie stosunek mieszany, ale nadal poznański Teatr Wielki cenię sobie wysoko. Po prostu naoglądałam się tylu znakomitych spektakli na żywo i na VHS oraz w TV, nasłuchałam tylu znakomitych wykonań, że średnie przedstawienia już mnie nie satysfakcjonują. Natomiast pozostała we mnie miłość do samego budynku, gdzie od dzieciństwa widziałam po raz pierwszy w życiu wiele pięknych oper i zakochałam się bezpowrotnie w tym muzyczno-dramatycznym gatunku sztuki. Mogę powiedzieć, że Teatr Wielki w Poznaniu był moim „elementarzem operowym”.

Parsifal miał swoją premierę w Bayreuth w 1882 roku. Na zakończenie festiwalu w trzeciej odsłonie sam Wagner po raz pierwszy i jedyny dyrygował swoim dziełem. Opera ta zawiera tematy oparte na motywach chrześcijańskich, buddyjskich, a także podań bretońskich. Wg historyka Josepha von Görresa słowo „fal parsi” w języku perskim oznacza głupią królową.

Tworząc libretto Wagner oparł się na poemacie Chrétiena de Troyes pt. Perceval, który powstał przed 1190 rokiem, a także na poemacie Wolframa von Eschenbacha Perzival z 1210 roku, natomiast temat dziewcząt-kwiatów zaczerpnął z Pieśni Alexandra Lamprechta z 1130 roku. Samego Wolframa von Eschenbacha umieścił w swym znakomitym Tannhäuserze. Niedawno właśnie zachwycałam się mistrzowską interpretacją Thomasa Hampsona Pieśni do gwiazdy Wolframa z Tannhäusera, wykonanej jego pięknym, ciepłym barytonem, ze wspaniale lekko śpiewanymi wysokimi tonami, właśnie taką, jaką można sobie tylko wymarzyć, chociaż wykonanie całej tej partii przez Leszka Skrlę w Operze w Gdańsku było godne uznania.

W swojej Historji muzyki w zarysie (Wydawnictwo Geberthner i Wolff, rok 1921) dr J. Reiss tak opisał tę operę: [jest to] walka dwóch wrogich sobie światów, ciemności i światła, dobra i zła, i zwycięstwo wyzwolenia duszy upadłej zapomocą siły czystej miłości. Podobne tematy Wagner poruszał także w innych swoich operach, przede wszystkim w „Latającym Holendrze” i „Tannhäuserze„.

Parsifal jest prostaczkiem wychowanym przez matkę w całkowitej nieświadomości, nie wie co dobre, co złe, jest symbolem niewinności i czystości, przez doświadczenia uczącym się litości i współczucia dla cierpiących. Początkiem nauki dla niego było zrozumienie cierpienia pięknego i radosnego łabędzia zabitego przez niego dla zabawy. A potem już krok był do zrozumienia wszechogarniającego cierpienia biednego Amfortasa. Z wybranej drogi próbuje zawrócić go zły Klingsor (a utwierdza dobry, mądry, doświadczony, jednakże dość bezsilny Gurnemanz). Pozbawiony czystości Parsifal pozostawałby w mocy Klingsora, jak i inni rycerze zła. Swoje zniewalające wdzięki kobiece i piękno swych głosów powoli odsłaniają przed nim Dziewczęta – Kwiaty. Okazują się pięknymi, kolorowymi, ale niemądrymi i kłótliwymi kwiatami, wyraźnie ukazując przed Parsifalem ułudne piękno rozkoszy cielesnej, więc ostatecznie dość łatwo mu z nich zrezygnować. Bardziej umiejętnie znalazła drogę do jego serca dojrzała, kobieca i bardzo cielesna Kundry, przemawiająca jak jego matka Herzeleide. Cierpiący, ogarnięty wyrzutami sumienia, odpowiedzialny za śmierć swojej matki Parsifal wydaje się dość łatwym celem dla pocieszającej go Kundry, ale w ostatniej chwili udaje mu się opamiętać. Rozumie, że miłość, jaką daje mu Kundry, nie jest tak bezinteresowna i dobra jak miłość matki, a ostatnie pozdrowienie matki to nie to samo, co pierwszy pocałunek miłości Kundry. Ta wiedza, to zrozumienie zamienia głupotę w rozsądek i rodzi współczucie dla cierpiącego Amfortasa i zarazem dla całego świata. Dzięki Kundry osiąga dojrzałość duchową i rozumienie dobra. Czuje cierpienie innych, chce im pomóc się z niego wyzwolić, pomóc się zbawić. Czuje się odpowiedzialny za winy całego świata. Kocha cały świat. Obmyty i namaszczony przez Kundry, został przygotowany do pełnienia roli króla. Zachwyca się naturą w Wielki Piątek. W dzień wielkiego bólu łąki się uśmiechają, czują się bezgrzeszne, wybawione, szczęśliwe i niewinne, tak jak i wszystkie zwierzęta. A potem już tylko wspaniała, przejmująca muzyka prowadzi Parsifala i Gurnamanza do Graala.

Tragiczną postacią jest Kundry, cierpiąca za popełnione w poprzednich wcieleniach grzechy (jako Herodiada śmiejąca się szyderczo z Jezusa idącego z krzyżem na Golgotę skazana na wieczny śmiech). Pragnąca snu lub śmierci, nie mogąca zaznać spokoju, przeklęta. Pokutuje zwabiając nieszczęsnych grzeszników w swe ramiona. Ma podwójną osobowość i służy rycerzom Graala, a jednocześnie działa przeciw nim służąc Klingsorowi. Interesująco przeistacza się z szalonej, rozczochranej Kundry w lesie przy zamku Graala w świadomą swego uroku, piękną, emanującą erotyzmem podwładną Klingsora. Kundry jest pra-kobietą, która od stuleci poszukuje mężczyzny, partnera (z wywiadu z reżyserem spektaklu Hansem-Peterem Lehmannem).

Dla Amfortasa Graal stanowi karę, jakby wyrzut sumienia za popełnione grzechy, każe mu cierpieć, podczas gdy dobrych zachwyca i pozwala żyć. Amfortas mimo wszystko jest wciąż butny i nie żałuje tak mocno jak powinien i dlatego za pokutę ma wszechogarniające i długotrwałe cierpienie dla swego grzesznego ciała. Jego kolejnym „złym uczynkiem” jest pragnienie wybawiającej śmierci i poddanie się cierpieniu, przez co umiera jego ojciec, wielki Titurel oraz popada w ruinę zamek i jego mieszkańcy. Cierpiący Amfortas jest bardzo słaby i zarazem ludzki.

Klingsor wraz ze swymi rycerzami są jakby upadłymi aniołami. Klingsora nie chcą w zamku Graala, więc stworzył swój własny zamek, równorzędny, ale o zupełnie przeciwnych prawach i zasadach. Klingsor próbował siłą zmusić zmysły do milczenia, też słaby i bardzo w tym ludzki. Wielki cynik – uważa, że wszystkich można kupić, tylko cena musi być odpowiednia. Musi istnieć, tak jak Graal, bo nie może być dobra bez zła.

Zresztą po dokładnej analizie okazuje się, że ci stojący po stronie dobra również nie są tak zupełnie bez skazy, a mają przecież pomagać biednym, nieszczęśliwym i cierpiącym. Np. giermkowie Amfortasa – czyż nie okazują się być nietolerancyjni przy każdym spotkaniu innej niż wszyscy Kundry? A sam Amfortas?

O fabule Parsifala tak mówi reżyser spektaklu – Hans-Peter Lehmann, głęboko wnikając w jej sedno: Parsifal chce wrócić z włócznią do zamku Graala, aby uleczyć jego [Amfortasa] rany. Historia mówi nie tylko o odkupieniu Kundry czy Amfortasa, ale o odkupieniu od nienawiści i gwałtu, zbyt wybujałej seksualności. Klingsor stworzył swój ogród rozkoszy, ponieważ nie mógł być rycerzem Graala, stąd jego nienawiść i próba stworzenia przeciwwagi dla świata Graala. Ale nienawiść i dwoistość pochodzą właśnie od Graala. Titurel i Amfortas nie zrozumieli, że winni byli włączyć Klingsora w swój świat i uczynili go wrogiem. „Parsifal” jest wielkim dziełem braterstwa.

Ten Parsifal, którego widziałam, był trzecim z rzędu spektaklem i odbył się 12.12.1999 r. Długo byłam pod wrażeniem tego wyjątkowego wydarzenia. Dyrektor opery poznańskiej wziął chyba przykład z H. Conrieda z MET, który wystawił Parsifala, zresztą bezprawnie, bo wbrew woli Wagnera, właśnie przed świętami Bożego Narodzenia, a nie tak jak przyjęto wszędzie, przed świętami Wielkiej Nocy. Tak bardzo to przedstawienie mi się podobało, że wybrałam się jeszcze raz na piąte z kolei przedstawienie 11.04.2000 r., tym razem już we właściwym terminie. To również mnie zachwyciło, chociaż nieznacznie zmienili się wykonawcy. Z początku szłam z pewną rezerwą. Trochę przerażało mnie słuchanie i oglądanie wagnerowskiego spektaklu w wykonaniu „pod znakiem zapytania”. Uważam, że świetnie to wyraził reżyser spektaklu: Hans-Peter Lehmann: Musimy rozwiać wszelkie obawy: Wagner nie jest ani długi, ani nudny. Jeśli traktujemy go poważnie, widzimy, że to co chce nam powiedzieć, mówi w najkrótszym czasie. Trzeba o tym wiedzieć. Jeśli czas jest wypełniony, to go nie zauważamy. Jeśli słuchacze myślą o czasie, znaczy, że realizatorzy popełnili błąd. Spektakl odbył się dzięki współpracy i pomocy finansowej Niedersächsische Staadtstheater w Hanowerze, zresztą dyrektor tego teatru był jego reżyserem, a oszczędną w środkach, a pełną dramatycznego wyrazu scenografię przygotował Ekkehard Grübler. Surowa scenografia pozostawiała wiele miejsca dla bogatej wyobraźni własnej i właśnie taka jest dla mnie idealna w operach Wagnera. Na przeładowanej scenie jego dzieła jakoś zatracają swój ponadczasowy charakter. Scenografię stanowiły przesuwające się po scenie kamienne ściany, zmieniające kształt sceny i miejsce akcji, a także częściowo zeschnięte, powalone drzewo, rozłupane drzewo czy skała z Klingsorem; ciekawa gra świateł na scenie, urzekająca burza, rozświetlający się czerwonym światłem kielich Graala.

Zachwyciła mnie idealnie przygotowana orkiestra, której dyrygentem (a zarazem kierownikiem muzycznym opery) był świetny Krzysztof Słowiński. A muzyka jest w tej operze zupełnie magiczna: czyste barwy brzmieniowe i dźwięki wydają się roztaczać nierealne światło (z Leksykonu Muzyki – Muza S. A. 1995); Muzyka, pełna namaszczenia, potęguje piękno poezji, którą przepojona jest akcja dramatu. Dla odmalowania czarodziejskiego kolorytu, którym lśni pałac Klingsora i którym dyszy zmysłowa sfera Kundry, posługuje się muzyka całym przepychem barw orkiestralnych, zaś transcendentalny świat religijnej mistyki oddaje zapomocą najprostszych środków, właściwych muzyce Palestrinowskiego stylu.” (J. Reiss w Historji muzyki w zarysie). Ogromną rolę w tej operze pełni chór – w Poznaniu jak zwykle znakomicie prowadzony przez jego wieloletnią kierowniczkę Jolantę Dotę-Komorowską. Ogromne brawa należą się więc zarówno orkiestrze, jak i chórowi – pierwszoplanowym bohaterom tego przedstawienia. Ale soliści byli równie wspaniali. W obu przedstawieniach zachwycili mnie śpiewacy wykonujący partię Gurnemanza, mojego ulubionego bohatera tej opery. Jego rolę określiłabym jako przewodnika duchowego przede wszystkim Parsifala, ale również i słuchaczy. Po pierwszym przedstawieniu wydawało mi się, że nikt tej roli równie wspaniale, zarówno pod względem aktorskim jak i muzycznym, nie wykona, jak zachwycający, obdarzony głębokim i pięknym głosem Amerykanin Gregory Frank. Okazało się, że się pomyliłam, bo zrobił to czołowy od lat poznański bas Marian Kępczyński (mimo że był w nienajlepszej formie, wyraźnie przeziębiony – kaszlał, gdy bezpośrednio nie występował). I on także z tej roli zrobił arcydzieło. Dwa różne wrażenia wywarła na mnie Vera Baniewicz – piękna kobieta i znakomity mezzosopran w roli Kundry. Była świetna aktorsko w obu spektaklach. Natomiast jej głos znacznie lepiej moim zdaniem brzmiał w drugim przedstawieniu i zachwycił mnie, wstrząsając do głębi. Bardzo przeżywałam jej straszny los; bardzo jej współczułam okropnej doli. Te postaci i ci wykonawcy zrobili na mnie największe wrażenie.

Świetni byli pod każdym względem bas Wiesław Bednarek – Titurel i znakomici barytonowie: Bogusław Szynalski – Amfortas i Jerzy Fechner – Klingsor. Oczywiście nie mogę pominąć również kapitalnego Parsifala – tenora Michała Marca. Jego matowy i mało dźwięczny głos może nie zachwycać, ale Marzec znakomicie śpiewa nim wszystkie dźwięki o różnej wysokości i głośności. Według mnie znacznie bardziej pasuje do takich dramatycznych partii, niż do lirycznych. Poza tym idealnie wcielił się zarówno w młodego, naiwnego chłopca, jak i w dojrzałego w wiedzę i doświadczenie mężczyznę, znakomicie pokonując meandry tej trudnej partii.

Za doskonałe uznałam wykonanie początku II aktu. Zachwyciły mnie niebiańskie głosy Dziewcząt-Kwiatów. W ich role wcieliły się cudownie soprany: Agnieszka Dondajewska, Iwona Hossa, Antonina Kowtunow, Agnieszka Mikołajczak i mezzosoprany: Galina Kuklina i Wiesława Wiza. A gdy rozpostarły swe urocze, kolorowe suknie i przepięknie zaśpiewały, to były rzeczywiście jak wspaniałe kwiaty.

Mogę wszystkich Klubowiczów zapewnić, że Parsifal w Poznaniu z pewnością nie był ani długi, ani nudny. I na pewno – gdy będzie kolejna po temu okazja – wybiorę się na niego po raz trzeci, do czego wszystkich zachęcam.

Aleksandra Toczko