Biuletyn 2(15)/2000  

This improves the size of the erect penis and helps to increase blood flow to the penis. Proventil side effects list Düsseldorf - the prescription should be for an adult patient. It can be taken as a single or a combination of antibiotics.

The best way to know if this medicine is safe for you is by talking to your doctor or pharmacist. Please allow our blog to send you some useful information that can help you in having prednisone cost without insurance Lianzhou the best sexual life. Cost of azithromycin 500 mg in india 2015-2020 review:

Stulecie Toski

Giacomo Puccini po raz pierwszy oglądał dramat Victoriena Sardou Tosca w Mediolanie w roku 1889. Protagonistką była słynna Sarah Bernhardt. Kompozytor, mimo że miał pewne problemy ze znajomością języka francuskiego, był wstrząsnięty i zachwycony dramatem i – przede wszystkim – kreacją wielkiej aktorki. W tym samym roku pisał do Giulio Ricordiego, że myśli o skomponowaniu opery na podstawie dramatu Sardou.

Nie było jednak odpowiedniego librecisty, który potrafiłby przerobić pięcioaktowy dramat na logiczne i zwięzłe libretto. W końcu dzieła tego podjął się Luigi Illica. W 1894 roku Illica oraz Ricordi udali się do Paryża, aby zaprezentować Sardou pierwszą wersję tekstu. Przy spotkaniu tym obecny był także Verdi, który przebywał w Paryżu z okazji wystawienia Otella. Verdi był entuzjastą sztuki francuskiego dramatopisarza, bardzo podobało mu się też libretto Illiki, zwłaszcza monolog Cavaradossiego z III aktu i scena finałowa. Finał opery miał być jednak inny niż ten, który wszyscy znamy. Otóż dzieło nie kończyło się samobójstwem Toski, lecz sceną obłędu protagonistki. Illica obawiał się bowiem, czy tak pobożna i religijna bohaterka, jak Floria Tosca, może targnąć się na własne życie. Sardou przyjął dzieło librecisty z zadowoleniem. Dodajmy jednak, że Ricordiemu i Illice towarzyszył kompozytor Franchetti (autor m.in. opery Cristoforo Colombo), ponieważ w 1893 roku Puccini zrezygnował z pisania Toski. W końcu – i, dodajmy, dla nas na szczęście – także Franchetti porzucił zamiar skomponowania muzyki do libretta Illiki, ponieważ, jak twierdził, nie „czuł muzyki” do tego tekstu. Wtedy więc Puccini, zachęcony pozytywnymi opiniami na temat libretta ze strony Sardou i samego Verdiego, postanowił przystąpić do pracy.

Nie mógł Puccini od razu przystąpić do komponowania, ponieważ przygotowywał właśnie Cyganerię. Wreszcie 9 sierpnia 1895 Puccini pisze do przyjaciela: Toskę zrobię ja. Libretto Illiki nadzwyczajne, Sardou jest entuzjastą tego libretta. W tym czasie rozpoczęła się współpraca Illiki z poetą Giuseppe Giacosą. Pierwszym jej efektem była Cyganeria, po Tosce zaś Madama Butterfly. W końcu Puccini przystąpił do pracy nad Toską w lecie 1896 r. Kompozytor wkrótce zażądał zmian w tekście Illiki-Giacosy. Na pierwszy ogień poszedł fragment, którym tak zachwycał się Verdi, mianowicie pożegnanie Cavaradossiego ze sztuką i życiem. Puccini chciał w tym miejscu czegoś „prostszego”, mianowicie przypomnienia utraconej miłości i chwil szczęścia, tak powstała słynna aria E lucean le stelle. Tworzenie opery zajęło kompozytorowi trzy lata. Wreszcie, 14 stycznia 1900 odbyła się w rzymskim Teatro Costanzi prapremiera dzieła. Orkiestrę poprowadził Leopoldo Mugnone, partie główne kreowali: Hariclea Darclée (Tosca), Emilio De Marchi (Cavaradossi) i Eugenio Giraldoni (Scarpia). Scenografię przygotował Tito Ricordi, syn Giulia. Premiera odbyła się w niesprzyjających okolicznościach, śpiewacy otrzymywali ohydne anonimy, a dyrygent został poinformowany, że w trakcie przedstawienia anarchiści zdetonują bombę. Po pierwszych taktach dzieła rozległy się okrzyki Basta! – jak się jednak później okazało, nie dotyczyły one muzyki, lecz skierowane były przeciwko licznym spóźnialskim widzom. Na premierze obecni byli Cilea, Franchetti, Mascagni, najważniejsi krytycy europejscy i amerykańscy. Publiczność przyjęła Toskę dobrze, wiele arii i duetów bisowano, ale na pewno nie można mówić o triumfie. Jednak w ciągu kolejnych spektakli, a było ich ponad dwadzieścia, widzowie przyjmowali operę coraz lepiej. Po swoim debiucie w Teatro Costanzi, Tosca rozpoczęła triumfalny marsz przez wszystkie ważne teatry operowe. W ciągu pierwszych pięciu lat wystawiły ją wszystkie teatry włoskie oraz Covent Garden, Met, Paryż, Moskwa, Madryt, Kair i wiele, wiele innych. Warszawska publiczność zapoznała się z Toscą 6 listopada 1906.

Omawiane dzieło stało się jedną z najważniejszych oper naszego stulecia, wręcz jedną z najważniejszych oper w całej historii gatunku. A dla wielu niemelomanów (dla części melomanów zresztą też) Tosca jest po prostu synonimem dzieła operowego. Opera ta jest z pewnością dziełem przeznaczonym dla primadonny, to ona jest najważniejsza we wszystkich trzech aktach. Jest to rola rodem niemal z Hollywood: bohaterka jest zarazem pobożna i zmysłowa, łagodna i porywcza, uległa i agresywna, inteligentna i niewiarygodnie wprost naiwna – niczym bohaterka „oper mydlanych”, żeby użyć określenia Sergio Segaliniego. Stąd, być może, wynika ogromna popularność opery u tak zwanej szerokiej publiczności. Tosca jest także jedną z moich ukochanych oper. Wielką popularnością partia Toski cieszy się również wśród śpiewaczek, które często, nawet świadome braku predyspozycji do tej arcytrudnej roli, pojawiają się w niej na scenie. Część z tych śpiewaczek jest zauroczona możliwością przeistoczenia się w potwora żądnego krwi i zemsty, takie Toski najchętniej zabiłyby Scarpię już w kościele w finale I aktu! Niestety, rzadko pojawiają się artystki (a właściwie odpowiedni jest tu czas przeszły: pojawiały się), które chcą i mogą przedstawić ewolucję bohaterki. Zakochana i kochająca aż do szaleństwa w duecie z Cavaradossim w I akcie. Zazdrosna i zrozpaczona w duecie ze Scarpią pod koniec tegoż aktu. W akcie II, w Pałacu Farnese, zdeterminowana, ofiara ohydnych intryg, która jedyne rozwiązanie dostrzega w zbrodni. I wreszcie w III akcie, szczęśliwa z dokonanego morderstwa! I w końcu zrezygnowana, załamana, zrozpaczona, popełniająca samobójstwo. Pierwszą wielką damą, która – według współczesnych relacji – potrafiła stworzyć taką wstrząsającą kreację była prapremierowa Tosca, Hariclea Darclée. Z nagrań znamy świetną kreację Claudii Muzio. Inna, bardziej „wulgarna” i bardziej „werystyczna” była Maria Caniglia. Potem pojawiła się wielka Maria Callas i jej wspaniała „rywalka” Renata Tebaldi, która stworzyła kreację bardzo klasyczną, wręcz akademicką. Pojawiły się także wspaniałe Toski nie-Włoszki: Leonie Rysanek, momentami niezwykle histeryczna, i Birgit Nilsson, która była chyba zbyt mało kobieca w tej roli. Pierwszą wielką Toską amerykańską, i jedną z najwspanialszych odtwórczyń tej partii w historii była, moim zdaniem, Leontyne Price. Moją ukochaną Toską jest Magda Olivero, znam kilkanaście nagrań tej opery z jej udziałem i – co mnie najbardziej urzeka – każda z tych kreacji jest inna! Olivero w tej partii, zresztą podobnie w innych operach, nigdy nie popadła w sztampę i rutynę, zawsze proponowała coś nowego. Po niej pojawiła się Raina Kabaivanska, która na partii Toski odcisnęła swoje własne, indywidualne piętno. Naprawdę trudno wymienić wszystkie śpiewaczki, które triumfowały w tej operze, może tylko z kronikarskiego obowiązku odnotujmy kilka nazwisk: Gencer, Frazzoni, Milanov, Albanese, Steber, Curtis Verna, Cavalli, Crespin, Zeani, Caballé, Freni… A dzisiaj? Oczywiście Tosca często jest wystawiana w teatrach całego świata, Tosek jest więc mnóstwo. Jednak z czystym sumieniem nie mogę wskazać żadnego nazwiska godnej następczyni Hariclei Darclée. Smutna to konstatacja…

Powodów do smutku dostarczyły także niedawne rzymskie obchody setnych urodzin Toski. Telewizja włoska transmitowała koncertowo-kostiumową wersję dzieła z Opery Rzymskiej. Równo sto lat po prapremierze na scenie pojawiła się Ines Salazar (Tosca), Luciano Pavarotti (Cavaradossi) i Juan Pons (Scarpia). Opera w Rzymie ma ogromne problemy finansowe, dlatego też nie przygotowano „normalnego” przedstawienia, a śpiewacy i orkiestra mieli tylko cztery dni na przygotowanie koncertu! Na scenie znajdowała się orkiestra, która otaczała ubranych w kostiumy śpiewaków. Dyrygował Plácido Domingo, ja mogłem tylko żałować, że nie śpiewa on partii Cavaradossiego. Mój żal przybrał na sile, gdy zaczął śpiewać Pavarotti (kiedyś przecież świetny w tej roli). Intonacja pozostawiała wiele do życzenia, w „górze” raczej krzyczał niż śpiewał. Gdy słuchałem Ponsa, nie mogłem przeboleć, że nie ma już Scarpii formatu Tito Gobbiego (nie na darmo nazywanego „Callas w spodniach”). Salazar ma zbyt liryczny głos, dlatego też w miarę dobrze się jej słuchało w momentach lirycznych, natomiast w drugim akcie już nie zdołała przeistoczyć się w tygrysicę!

Słucham więc nagrań i ciągle mam nadzieję, że oto wkrótce pojawi się TOSCA!

Krzysztof Skwierczyński