Biuletyn 2(15)/2000  

Posted on 2018-03-03t16:06:44+00:00 by danielle227220. We unsavourily also want to help people who are struggling with fertility issues by offering them information on male fertility. Norethindrone is an estrogen used to treat a variety of conditions in women.

You are going to be able to talk to them via online chat and also call to ask any questions. Your jumblingly cialis 5 mg dura quanto medicine may contain substances that affect how it affects your body. Galvus şeker hapında ve şekerlerin yarın hapında karşılaşmış olan tıpkı o alışverişinde özellikle sınırlı şekeri hapsediyoruz.

Tannhäuser – wersja gdańska

Po „grudniowym plenum” Towarzystwa Wagnerowskiego w Poznaniu z okazji wystawienia w tamtejszym Teatrze Wielkim Parsifala kolejną okazją do spotkania było wystawienie przez Państwową Operę Bałtycką w Gdańsku opery romantycznej Tannhäuser. Publiczna premiera w Gdańsku odbyła się w niedzielę 13 lutego 2000 r. Było to pierwsze sceniczne wystawienie dzieła Ryszarda Wagnera w Gdańsku od zakończenia II wojny światowej w pięćdziesiątym, jubileuszowym sezonie POB. Właściwie było to drugie przedstawienie, bo rzeczywista premiera miała miejsce dzień wcześniej jako impreza zamknięta. Opera została przygotowana w wersji drezdeńskiej, a różnice między tą wersją a wersją paryską zostały omówione w miarę szczegółowo w poprzednim numerze Biuletynu.

Przed spektaklem, dzięki uprzejmości sekretarza literackiego opery Jerzego Snakowskiego, odbyło się spotkanie Towarzystwa Wagnerowskiego z reżyserem przedstawienia Dieterem Reuscherem. Orkiestra pod dyrekcją Klausa Eisenmanna, który sprawował także kierownictwo muzyczne całego przedstawienia, kolejny raz okazała się najmocniejszym elementem aparatu wykonawczego. W konkretnych warunkach akustycznych sali brzmiała ona równo i soczyście, a tempa i dynamika dobrane zostały bardzo udatnie. Chór, przygotowany przez Elżbietę Wiesztordt, także stanął na wysokości zadania. Biorąc pod uwagę liczebność (chyba nie więcej niż 30 osób), brzmiał całkiem mocno, nie miał też kłopotów z czystością.

W roli tytułowej wystąpił Klaus Gerber, artysta średniego już raczej pokolenia. Barwa i inne cechy jego głosu, a także i aparycja nie bardzo do tej roli przystawały. W pierwszym akcie wypadł dość bezbarwnie, ale od duetu z Elżbietą w drugim akcie zacząłem nabierać do niego przekonania. Biorąc pod uwagę cały występ, trudno właściwie przypiąć mu jakąś łatkę.

W partii Venus wystąpiła Liliana Kamińska, która sprostała wokalnie wysokim wymaganiom stawianym przez kompozytora. Śpiewała czysto, stylowo i bez większego wysiłku. Szkoda, że rola ta jest trochę jednowymiarowa i nie daje wykonawczyni okazji do pokazania wszystkich możliwości interpretacyjnych i wyrazowych. Natomiast rola Elżbiety stwarza takie możliwości i Krystyna Rorbach, kreująca tę partię, wykorzystała je chyba do maksimum. Dysponując prawdziwie wagnerowskim sopranem i sporym talentem aktorskim była w swej partii bardzo przekonująca w momentach radosnych, dramatycznych i tragicznych. W finale drugiego aktu jej głos znakomicie przebijał się przez podwójne forte orkiestry, chóru i solistów i brzmiał rzeczywiście imponująco. Miłą niespodziankę w roli Wolframa von Eschenbach sprawił Leszek Skrla, który stworzył prawdziwie żywą, pełną ekspresji postać. Thomas Hay w roli Landgrafa zaprezentował znakomite rzemiosło wokalne oraz dużą rutynę sceniczną. Finałowy ensemble z pierwszego aktu wypadł brawurowo.

Balet wykonał zestaw ćwiczeń z zakresu aerobiku, gimnastyki artystycznej i wstępu do Kamasutry. Oczywiście dotyczy to tylko epizodów w grocie Venus, bo został jeszcze wykorzystany z sukcesem w innych okazjach, choćby w scenie wejścia gości na Wartburg. Sukces dotyczy szczególnie urodziwych pań.

Scenografia w opracowaniu Andrzeja Sadowskiego nie rzuciła na kolana, ale i nie raziła dziwacznością. Właściwie stanowiły ją tylko jakieś elementy krajobrazu i architektury mające stanowić pożywkę dla wyobraźni widza. Kostiumy także nie odbiegały od przeciętności, może z wyjątkiem kostiumu Venus, którą odziano bardzo cieplutko, do kompletu dołączając śmieszną, złotą czapeczkę.

Dieter Reuscher spektakl wyreżyserował tradycyjnie, według utartego kanonu, bez „koncepcji”, ale sprawnie i wykazując rzemiosło wysokiej próby. Przestrzeń sceny łącznie z proscenium dobrze zagospodarowana i wykorzystana, dłuższe odcinki orkiestrowe wypełnione ruchem na scenie, gwóźdź wbity w ścianę, by Henryk miał na czym powiesić lirę. Wejście gości na Wartburg i turniej śpiewaczy dobrze przygotowane aktorsko. Bardzo udany epizod z „przysypianiem” słuchaczy w czasie pieśni Wolframa i gwałtownym „przebudzeniem”, gdy Henryk zaczyna interweniować w jego śpiew. Pielgrzymi udają się do Rzymu w prawo, a wracają w lewo. Wszystko to świadczy o dobrym przemyśleniu i opracowaniu przedstawienia przez reżysera. W sumie przedstawienie udane, chociaż niektóre elementy nie musiały się każdemu podobać. Oczywiście, ogólny poziom wykonania był na miarę wykonawców, ale na wystawienie opery własnymi siłami na światowym poziomie musi Gdańsk jeszcze poczekać. Ważne, że przy ogólnej mizerii udaje się od czasu do czasu wystawić coś bardziej ambitnego i to na przyzwoitym poziomie. Gdańska wersja Tannhäusera pewnie ustępuje drezdeńskiej lub paryskiej, ale ważne, że już istnieje. Cieszy fakt, że po tylu dziesięcioleciach można znów w Gdańsku posłuchać i obejrzeć Wagnera na żywo.

Jerzy Grocz