Biuletyn 3(16)/2000  

Treatment should be initiated on an empty stomach. If you miss a dose of tamoxifen online or if how much does paxlovid cost in nz Fânzeres you take a double dose of tamoxifen online in two days, skip the missed dose and go back to your regular dose. On our site we offer the cheapest prices for different types of drugs.

Clomid price without insurance, how to get clomid online can be purchased online at the official page clomid generic name clomid cheap without insurance. Composition of calcium alginate nanocapsule used in https://bmassociati.com/49516-costo-viagra-in-farmacia-25038/ the study. Aza is often used as a first choice for treating infections in dogs and cats because it is one of the easiest options to find and can work quickly and effectively on infections.

Okiem melomana

Kawałek większej całości

Długo się zastanawiałem, zanim ostatecznie zdecydowałem się napisać dla „Trubadura” ten artykuł. Nie jestem bowiem fachowcem, lecz przeciętnym człowiekiem, któremu bardzo bliska jest muzyka poważna, a szczególnie opera. I właśnie dlatego skreślam tych parę słów, które być może poruszą serca i sumienia tych ludzi, którzy mogliby przyczynić się do upowszechnienia nagrań polskich oper w wykonaniu polskich artystów, a których na rynku płytowym niestety brak. Nie mnie, zwykłemu melomanowi, osądzać, kto jest odpowiedzialny za taki stan rzeczy. Ja jedynie mogę oddać swój głos w toczącej się dziś dyskusji na temat polskiej kultury i jej miejsca w kulturze europejskiej. A chyba należy do niej polska muzyka operowa.

Dyskusja na wspomniany przeze mnie temat odbyła się w drugim programie Telewizji Polskiej. Była też między innymi transmitowana przez europejski kanał kulturalny Arte. Jednak dyskutanci poruszali niewiele spraw związanych z tematem. Nowo powstałe pismo Muzyka21 też podjęło dyskurs, który nam melomanom jest szczególnie bliski, dotyczący muzyki w Polskim Radio, a raczej jej braku. I wreszcie na łamach ostatniego numeru naszego Biuletynu pojawił się alarm i apel Pani Marii Fołtyn, która wzywa do walki o polską muzykę operową. Cieszy mnie fakt, że wśród tak wielkich artystów są ludzie, którym zależy na tym, by polska muzyka docierała do jak najszerszego grona odbiorców.

Z całego serca popieram Panią Fołtyn, myślę, że wielu jest takich jak ja melomanów i wielbicieli opery, którzy uważają, że polska muzyka operowa powinna być ponadczasowa i uniwersalna. Twierdzę nawet, że taka jest. Dlatego tak ważne jest, by zadbać o dokumentację zarówno artystów, jak i kompozytorów polskich. W trosce o to, byśmy my i pokolenia naszych następców mogli napełniać dusze tą unikatową muzyką, podjąłem próbę odpowiedzi na apel Pani Marii Fołtyn. Jednak aby nie wywołać kolejnej wojny w środowisku polskich muzyków i w gronie dyrektorów teatrów operowych, chcę nadmienić, że szukam jedynie odpowiedzi na nurtujący nie tylko mnie problem braku przedstawień i nagrań zapomnianych polskich oper w teatrach i na CD. W tym miejscu przyjmę zasadę znaną już w starożytności, że nomina sunt odiosa, aby nikt nie poczuł się napiętnowany. Omawiany problem chcę przedstawić na pięciu przykładach. Tak jak w operze współczesnej – jeden akt w pięciu odsłonach.

Znam właściciela jednej z polskich firm płytowych (zresztą uważny czytelnik prasy muzycznej i słuchacz audycji „Radio Kontakt” radiowej Dwójki bez trudu rozpozna sprawę, która była już tam poruszana), który opowiadał mi o swoich problemach z wydaniem polskiej muzyki, szczególnie oper (kursywą są cytowane słowa wydawcy i producenta).

Odsłona pierwsza

W listopadzie 1998 r. dyrektor pewnego teatru operowego zapragnął mnie spotkać. Jego sekretarka zadzwoniła do mnie i ustaliliśmy spotkanie. Podczas spotkania powstał projekt wspólnego wydawania spektakli tej Opery. Prawnik miał napisać umowę łączącą nas w tym przedsięwzięciu. Po powrocie do domu napisałem list z podziękowaniem za przyjęcie i potwierdziłem nasze ustalenia. Ustaliliśmy, co nagramy w pierwszej kolejności, a czym zajmiemy się w ramach współpracy długofalowej. W grudniu wysłałem podobny list wraz ze świątecznymi życzeniami. W maju 1999 r. podczas jednego ze spektakli w Operze spotkałem znów dyrektora – poznał mnie od razu, mimo że widzieliśmy się tylko raz, jednak do projektu nie powrócił.

I tu nasuwa się pytanie: dlaczego nie ma realizacji tego projektu? Chyba nie stanęły na przeszkodzie pieniądze, zatem ciekawe, co? Ostatnio ten teatr wydał jedną z oper w wersji „live” za pieniądze brytyjskie. Dlaczego?

Odsłona druga

W październiku 1998 r. widziałem przedstawienie jednej z oper W. Żeleńskiego. Bardzo cenię tego kompozytora i postanowiłem nagrać to dzieło. W kwietniu 1999 r. zostałem polecony dyrektorowi teatru, który ją wystawił. Sprawiał wrażenie człowieka niezwykle miłego, życzliwego, energicznego i, co najważniejsze, chciał ratować polską muzykę, w szczególności operę. Przygotował się do tego spotkania – w liście uprzedziłem go, o co mi chodzi – przedstawił mi ogrom przedsięwzięcia. Ustaliliśmy zasady współpracy, a termin nagrania wyznaczyliśmy na luty 2000 r. Pomimo listów z mej strony, nigdy już od tego dyrektora nie otrzymałem odpowiedzi, nawet negatywnej. A przecież teatr ten często wyjeżdża za granicę i potrzebuje wizytówki. W oczekiwaniu na Żeleńskiego mieliśmy jeszcze nagrać na jesieni zeszłego roku kilka oper jednoaktowych współczesnych kompozytorów polskich. Rezultat taki sam!

Ciekawi fakt: dlaczego nie doszło do nagrania? Czy nie potrzeba polskim teatrom w zagranicznych prezentacjach promocji w postaci nagrań? Dlaczego ich nie ma?

Odsłona trzecia

W maju 1999 r. pewna akademia muzyczna wystawiała jako pracę dyplomową rzadko grywaną operę polską. Przez moich znajomych z akademii skontaktowałem się z dziekanem, który odesłał mnie do pana odpowiedzialnego za przedstawienie, a on poprosił mnie o spotkanie po premierze. Po premierze umówiliśmy się na spotkanie. Niestety ten pan sprawiał wrażenie, że nie wie, o co mi chodzi. Jak mu jeszcze raz wytłumaczyłem, powiedział, że to nie ma sensu, gdyż jedyna dobra obsada miała miejsce na premierze, a następne spektakle służą miernym studentom do zaliczenia studiów.

I w tym przypadku dręczy mnie pytanie: dlaczego nie nagrano premiery, którą bardzo dobrze zrecenzował Ruch Muzyczny? Co stanęło na przeszkodzie?

Odsłona czwarta

Na jesieni 1997 r. spotkałem się z pewnym panem z Polskiego Radia. Ze względu na niewykorzystane i niszczejące zasoby archiwum radiowego zaproponowałem wspólne ich wydawanie. Radio miało dostarczyć nagranie, a ja produkcję, czyli całą stronę techniczną. Ewentualnymi zyskami mieliśmy się dzielić, całą stratę brałem na siebie. Oczywiście zaproponowałem, by płyty wychodziły pod naszą wspólna banderą – nie było mowy o jakimś rozkradaniu radiowego, czyli naszego, archiwum. Zaproponowałem listę kompozytorów do wydania na początek. Ten pan odpowiedział, że mają ich w planach wydawniczych – najbardziej znanym nazwiskiem na tej liście był Józef Brzowski – i że musi to przedyskutować na spotkaniu z komitetem redakcyjnym. Wysłałem po spotkaniu list z ustaleniami, na które nikt nigdy nie odpowiedział. Ponad rok później, w styczniu 1999 r., na rozdaniu nagród magazynu Studio spotkałem się ponownie z tym panem. Zadzwonił po kilku dnia z prośbą o spotkanie. Dowiedziałem się wówczas, że sytuacja w PR SA się zmieniła i trzeba się zabrać za ratowanie muzyki polskiej z archiwum radiowego. Odpowiedziałem na to, że moje zdanie w tej kwestii się nie zmieniło i dalej czekam. I od tego spotkania nikt z Radia się już do mnie nie odezwał.

I tu zapytuję: co stanęło na przeszkodzie, by ratować archiwalia, chyba nie pieniądze? Co w takim przypadku? Trzeba przypomnieć, że archiwalia i tak powinny być, ze względu na specyfikę nośnika magnetycznego, co kilka lat przewijane i przegrywane. A więc utrwalenie na płytach CD może tylko przynieść dodatkowe fundusze na zajmowanie się archiwum.

Odsłona piąta

„Gazeta Wyborcza” wydrukowała 21.04.2000 wywiad z Kazimierzem Kordem. Oczywiście narzeka na brak pieniędzy, a tak by chciał z okazji 100. rocznicy Filharmonii wydać na płytach gotowe już nagrania. Natychmiast, tzn. tego samego dnia, napisałem do niego z prośbą o spotkanie, gdyż dysponuję pewnymi funduszami i być może mógłbym mu pomóc. Reakcja jedyna obowiązująca w Polsce – milczenie. Zresztą nigdy jeszcze nie doczekałem się odpowiedzi na moje listy, nawet odmownych. Jednak mapa nie kłamie – z Wąchocka do Wersalu jest bardzo daleko!

Drodzy Klubowicze, tych pięć odsłon po części sugeruje, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy. Brak nagrań polskich kompozytorów jest wielkim przeoczeniem i tragedią. Inne kraje potrafią zadbać o dokumentację zarówno swoich artystów, jak i kompozytorów. Np. Czechy – chyba wszystkie opery Smetany, Dworzaka i Janaczka doczekały się swoich rejestracji płytowych, niektóre nawet kilkakrotnie. Ale tu dotykamy kolejnego problemu – Czesi wystawiają bardzo często swoje opery. A w Polsce można zobaczyć obecnie Halkę, Straszny dwór i Króla Rogera. Dlaczego nikt nie wystawi np. Hagith, Erosa i Psyche, dlaczego nigdzie nie można obejrzeć Hrabiny czy Parii? Tych dzieł nie można również nigdzie posłuchać, dlaczego?

To naprawdę dziwne, że teatry operowe w Polsce i Polskie Radio unikają możliwości rejestracji swoich dokonań. To przykre, że perły muzyki polskiej nie mogą zostać obecnie wystawione i nagrane. A w nas, miłośników muzyki, godzi to najbardziej. My apelujemy, by polską operę „ocalić od zapomnienia”.

Dlaczego tak trudno porozumieć się ludziom pracującym w tej branży? Przecież takie nagrania na pewno by znalazły melomanów, którzy są przecież spragnieni polskiej opery w teatrach, a tym bardziej w nagraniach. Wielu przecież mówi, by ten repertuar prezentować i nagrywać. Apel Pani Marii Fołtyn jest tego jaskrawym przykładem. Nie tak dawno, bo w styczniu 1997 r., pisał również o tym na łamach Studia Pan Andrzej Chodkowski, była to odpowiedź na pojawienie się płyty Polska muzyka symfoniczna XIX w. A mówi się, że opery są jeszcze lepsze od symfonii z tego okresu. Po raz kolejny pytam: Co powoduje ich brak na scenie i w nagraniach?

Może ten stan rzeczy powoduje jakiś strach. Nie tak dawno, na łamach najstarszego z polskich pism muzycznych, o nagraniu kwartetów Lessla jeden z krytyków powiedział wprost, że uczył się Lessel u Haydna, ale ten by się go pewnie wstydził. Może i nasi dyrektorzy i artyści się wstydzą takiego repertuaru. A może ten stan rzeczy powodują jakieś – o zgrozo – układy, prywatne niechęci, a może partykularny interes. Są to dość mocne stwierdzenia, ale jedno należy powiedzieć otwarcie i głośno: nie są tego powodem pieniądze. Braku nagrań na pewno nie powodują pieniądze, bo te są, problem pozostaje w ludziach. Dlaczego?

Słuszny jest apel Pani Marii Fołtyn oraz zachęta do walki o polską operę. I trzeba prosić o pieniądze i wsparcie Fundację Polsko-Niemiecką, ale tu proponuję małe przesunięcie akcentów. Nie tylko Fundacja ma wspierać polską muzykę wystawianą w kraju i za granicą. Otóż trzeba głośno wołać o polską muzykę w naszych teatrach operowych, gdyż pieniądze na ten cel są, i to w Polsce. Ten apel i alarm należy kierować nie tylko do obcokrajowców, lecz do rodaków na kierowniczych stanowiskach. I wciąż to samo pytanie: kogo monitować, aby polscy melomani mieli nagrania polskich oper i to w wykonaniu rodaków.

W tym miejscu wzywam o przyłączenie się do apelu do dyrektorów naszych teatrów, aby zechcieli w nich wystawiać polskie opery, a jeżeli zaistnieje możliwość, to aby były przy tym nagrywane. Pieniądze się znajdą na ten cel, a nawet są, tylko potrzebne jest coś innego. No właśnie, co?

Wspomniany przeze mnie problem, jak widać na tych pięciu przykładach, oscyluje wokół pytania: skąd ta inercja? Zdaję sobie w tym miejscu sprawę, że poruszenie tego problemu wywoła wiele reakcji. Na pewno będą one najróżniejsze: od oburzenia do zignorowania. Co – myślę – dobrze zrobi całej sprawie. Trzeba po prostu usiąść i rzeczowo przemyśleć i przedyskutować przyczyny tego stanu rzeczy, aby znaleźć wyjście z sytuacji.

Dziwi fakt, że „jeżdżą do Europy” polskie teatry z kolejnym Czarodziejskim fletem, a nie chcą zabrać z sobą, przynajmniej w nagraniu, polskich oper. I słuszne jest w tym przypadku pytanie, które zadają Marii Fołtyn zachodni impresariowie: dlaczego Polacy nie promują Polaków, jak to czynią Czesi czy Rosjanie? Aczkolwiek wyręczają nas w promocji rodzimej opery zachodni mistrzowie, jak Sir Simon Rattle, który nagrał Króla Rogera z Thomasem Hampsonem.

Ostatnio w Ruchu Muzycznym nr 15/2000 mieliśmy recenzję opery P. Glassa z TW w Łodzi i w podsumowaniu O. Deszko pisze: W przyszłym sezonie artystycznym dyrekcja ma zamiar zaprosić kompozytora, co z pewnością jeszcze bardziej podniesie rangę tego przedsięwzięcia, godnego miana „europejskiego”, a to przecież w naszych czasach jest oznaką wysokiej jakości. I w drugiej recenzji tej samej opery, tym razem p. A. Beksiak stawia pytanie: Kiedy bowiem ostatnio wystawiano w Polsce zagraniczną operę współczesną?

I my, melomani, miłośnicy opery, w tym szczególnie polskiej, także pytamy: Kiedy ostatnio w Polsce wystawiono zapomnianą polską operę, na tak modnym ostatnio – europejskim – poziomie?

Warto na to pytanie odpowiedzi poszukać, zwłaszcza że w następnym sezonie, czyli w 2000/2001 przypada 80 rocznica śmierci Władysława Żeleńskiego. A ten kompozytor chyba skomponował kilka dobrych oper, choć kto to wie. Czy oby nie stanowi to wstydliwej karty w historii polskiej opery? Ciekawe, ile naszych teatrów wystawi jego opery?

W zakończeniu chcę zacytować Wojciecha Kilara, który także rzuca pewne światło na omawiany problem, a jednocześnie jego wypowiedź może stanowić podsumowanie mojej wypowiedzi: Prawie się nie mówi, nawet się myśleć nie chce, ile magii jest w nazwiskach. Do dziś ciągle gnębi mnie myśl, że skoro jesteśmy uprzedzeni, znamy kompozytora, to wsłuchujemy się w jego dzieło z wielką uwagą i zachwytem. Kiedyś zdarzyło mi się, że słuchałem w radio utwór, który z punktu widzenia rzemiosła wydawał mi się nie najlepiej napisany, przynajmniej nie w moim guście. Odbierałem go jako muzykę nie najwyższych lotów, zastanawiałem się, kto jest autorem. Właściwie niemal byłem już pewien, że jest to jeden kompozytor z małego kraju, którego wielu utworów nawet nie znam. Otóż okazało się, że było to dzieło twórcy z przełomu XIX i XX w. (…), który przeżywa swój renesans i jest teraz najbardziej uznawany, powiem więcej, czczony! Może to świadczyć nie najlepiej o mnie, ale takie sytuacje się zdarzają. Kolejnym aspektem tego problemu jest to, że jakiś twórca lub dzieło wzbudzają naraz ogromne zainteresowanie z powodu świeżo zdobytej popularności na Zachodzie. Mieliśmy to pod ręką i nic, zagranica zauważyła: hosanna! Ale to można zrozumieć, u nas wciąż pokutuje kult Zachodu i kult pieniądza.

Jednak my, melomani i kolekcjonerzy płyt, dalej ufamy, że pojawią się premiery i nagrania polskich oper. Choćby dlatego, że pewien wspaniały i wielce zasłużony polski teatr ma z okazji 400-lecia opery Festiwal oper staropolskich i Festiwal oper współczesnych właśnie dla tego teatru pisanych. Na premiery i przedstawienia się wybieramy, ciekawe, czy będą z tego płyty?

Arkadiusz Jędrasik