Biuletyn 3(16)/2000  

This medication is the safest and most natural alternative to the prescription drugs available today. Table 16.2: possible third-class side effects by class of medications. Había a menudo recuerdo la pobreza, la desesperación, los desafíos miedosos, las dificultades, el mal alojamiento y la confusión como tiempos pasados.

A heart attack, stroke, high blood pressure, or high cholesterol. I would say to keep the medication you buy at a pharmacy and not in a retail store because sometimes the drug is not apcalis sx 20mg oral jelly opinie Meads in the exact dose you need. A severe migraine headache may last for several days.

Tema con variazioni

Spotkanie z Placido Domingo na estradzie koncertowej to zawsze wyjątkowa gratka dla melomanów. Na co dzień podziwiać go można głównie w operze, ostatnio także za pulpitem dyrygenckim. Kilka razy do roku Domingo daje jednak indywidualne koncerty i jeden z nich mieliśmy szczęście usłyszeć i zobaczyć 19 sierpnia we Wrocławiu. Było to wielkiej rangi wydarzenie artystyczne.

Domingo zaprezentował się nam w ariach z Dziewczyny z zachodu (Ch’ella mi creda), Arlezjanki (E la solita storia), Damy pikowej (Prasti niebiesnoje), Toski (E lucevan le stelle), Krainy uśmiechu (Dein ist mein ganzes Herz), zarzueli La tabernera del puerto (No puede ser) oraz – na bis – w Granadzie. Do wspólnego występu zaprosił młodziutką śpiewaczkę z Puerto Rico, Anę Marię Martinez, laureatkę konkursu Operalia w 1995 r. Jej do niedawna liryczny sopran wyraźnie rozwija się i dojrzewa, nie tracąc nic z naturalnej słodyczy brzmienia. We Wrocławiu usłyszeliśmy ją w ariach z Cyrulika sewilskiego (Una voce poco fa), z Romea i Julii (Je veux vivre) i Cyganerii, w której niedawno z wielkim powodzeniem debiutowała w wiedeńskiej Staatsoper (Donde lieta usci) oraz w De Espana vengo (z zarzueli El nino judio) i Oh! mio babbino caro (Gianni Schicchi) na bis. Ana Maria śpiewała z wielkim wdziękiem, nienaganną techniką i zacięciem aktorskim, niezbędnym, jeśli chce się być wiarygodną partnerką Placido Domingo np. w miłosnym duecie z Otella (Gia nella notte densa). Ten właśnie duet zakończył pierwszą część koncertu. W drugiej artyści wykonali jeszcze razem scenę z Luizy Fernandy (En mi tierra extrema) i popularne Lippen schweigen z Wesołej wdówki, a na bis – słynne La ci darem la mano (Don Giovanni) i Tonight (West Side Story). Towarzyszyła im znakomita Sinfonia Varsovia, której mistrzostwo można było docenić zwłaszcza w uwerturze do Mocy przeznaczenia i brawurowo zagranym intermezzu z zarzueli La boda de Luis Alonso. Repertuar hiszpański nie jest typowy dla polskiego zespołu, a przecież rzadko słyszy się owo intermezzo interpretowane równie wspaniale – we właściwym tempie, precyzyjnie, z wyczuciem stylu, radośnie. Zapewne wiele w tym zasługi świetnego amerykańskiego dyrygenta Eugene Kohna, który często prowadzi koncerty Dominga.

fot. J. ZachutaJednak, mimo wspaniałych partnerów, gwiazdą wieczoru był, jak zawsze, legendarny Hiszpan. To dla niego wielotysięczny tłum zebrał się na Rynku, to na jego cześć wiwatowano i to on musiał po raz kolejny zmierzyć się ze swoją sławą, udowodnić, że jest nadzwyczajny, niezrównany, że – jak piszą o nim gazety na całym świecie – jest KRÓLEM. Zrobił to, jak zwykle w wielkim stylu, porywając za sobą zachwyconą widownię… O niej także należy wspomnieć, bo była to widownia szczególna: znakomicie reagująca, znająca wykonywane utwory. Ani jednej wpadki z oklaskami w niewłaściwym miejscu! Nawet duet z Otella mógł tym razem dobrzmieć do końca, za to publiczność bezbłędnie wchodziła z lekko przytłumionymi, krótkimi brawami na początku, a także w trakcie niektórych lżejszych utworów. Do tego okrzyki, odgłosy zachwytu i uwielbienia, bukiety kwiatów, specjalnie przygotowane zabawne maskotki, owacje na stojąco – wyglądało to jak na koncercie Dominga gdzieś w Ameryce Południowej, Japonii czy w Wiedniu, ale na pewno nie u nas. Nasza operowa publiczność nieczęsto okazuje entuzjazm, nie wyraża głośno swoich emocji. A może po prostu, aby ją rozgrzać, potrzeba TAKIEJ charyzmy i TAKIEGO głosu? Głosu, którego potęgi, blasku i mistrzostwa nie odda żadne nagranie. Głosu płynącego swobodnie, jakby bez wysiłku, lekko pokonującego wszelkie trudności partytury. I absolutnie podporządkowanego tekstowi, przekazywaniu uczuć kolejnych bohaterów. Pod tym względem koncert jest właściwie trudniejszy od operowego spektaklu, bo przecież składa się z najbardziej popisowych, ale i najtrudniejszych fragmentów kilkunastu oper. I nie jest to tylko kwestia zaśpiewania w jeden wieczór takiej ilości duetów i arii, jakich nie pomieściłaby żadna opera. Od śpiewającego aktora koncert wymaga też rzadkiej u wokalistów czysto aktorskiej umiejętności tzw. błyskawicznego startu emocjonalnego. Mówiąc mniej fachowo – zdolności przechodzenia w ciągu kilku sekund ze stanu pełnej prywatności do ekspresji silnych emocji. Emocji, które normalnie rozwijają się powoli w dwugodzinnym przedstawieniu, a tu muszą zaistnieć nagle, przekonać o swej szczerości i szybko ustąpić miejsca następnym, zgoła odmiennym. Bo oto kończy się pełen rezygnacji przedśmiertny monolog schwytanego bandyty – Ramerreza, a już Otello zakochanym wzrokiem patrzy na Desdemonę. W dodatku nie ma kostiumów, scenografii, ułatwiających wcielanie się w postać, a wszystko musi być wyrażone ograniczonymi środkami aktorskimi, mieszczącymi się w estradowej konwencji i uwzględniającymi fakt, iż partnerem jest tu nie tylko stojąca obok śpiewaczka, ale i tłum, wypełniający widownię. To karkołomne zadanie! Dlatego koncerty maja opinię imprez dość sztywnych, w których wykonawcy, tkwiąc nieruchomo przed publicznością, skupiają się głównie na jak najpiękniejszym wyśpiewaniu melodii. A jak to robi Domingo? Widzieliśmy wszyscy we Wrocławiu. Kto nie był – niech żałuje! Charyzmatyczna osobowość wielkiego artysty połączona z nieodpartym urokiem hiszpańskiego granda pozwalają mu błyskawicznie nawiązywać kontakt z widzami, oczarować ich, wzruszać, zachwycać. I zaskakiwać. Właśnie tak – zaskakiwać, bo każdy koncert Dominga jest nieco inny, a program – dostosowany do konkretnej sytuacji. Od pełnego, tyle że koncertowego wykonania opery (np. ostatnio La battaglia di Legnano Verdiego 30 lipca w Royal Festival Hall) lub jej fragmentów (I akt Walkirii i II akt Parsifala w Teatro de Liceo), poprzez koncerty takie jak wrocławski, dające przekrój operowego repertuaru artysty, z większym lub mniejszym udziałem zarzueli i operetki, po występy w całym tego słowa znaczeniu popularne, związane np. z promocją nowej, rozrywkowej płyty. Bywa, że Domingo prowadzi swoistą konferansjerkę własnego koncertu, opowiadając w przerwach między utworami o sobie i swoim życiu. Bywa, że chwyta batutę i dyryguje którąś z uwertur. Czasami też siada do fortepianu i sam sobie akompaniuje przy pieśni. W finale chętnie zaprasza partnerkę do tańca (co mogliśmy obserwować we Wrocławiu podczas duetu z Wesołej wdówki), a efektowne La ci darem la mano w jego wykonaniu zmienia się w uroczą scenkę: Don Giovanni, z niezrównanym wdziękiem uwodzący Zerlinę, wybiega z nią w końcu za kulisy… Andiam? Andiam!

Jeśli w programie mamy tradycyjne Libiamo z Traviaty, widownia jest serdecznie zachęcana do uczestnictwa w jego wykonaniu (pamiętamy to z Zabrza). A gdy publiczność, niesyta wrażeń, nie chce rozstać się ze swoim idolem, artysta dowcipnie daje do zrozumienia, że nadszedł kres spotkania – po prostu porywa skrzypaczkę lub wiolonczelistkę i oboje znikają ze sceny. Zdekompletowana orkiestra nie ma szans akompaniować do następnego bisu i wszyscy rozumieją, że to koniec… na dziś. A jutro – kolejna Walkiria w Bayreuth. BRAVISSIMO DOMINGO!

Jolanta Bukowińska