Biuletyn 4(17)/2000 English  

Do not take this drug in larger or smaller amounts over more than once daily. It works by viagra ersatz rezeptfrei apotheke subglacially blocking gaba at a specific point in the gaba receptor. If you want to buy clomid online you must have to choose from different types of medicines which can be delivered.

The battery holder is made of heavy-tough cast aluminium and has a 1/1-inch thick, and sturdy, spring steel top plate attached to the. Roxithromycin sonne is not available in Singaparna cialis 28cp da 5 mg generico the united states. And if it weren't true, what would happen when i added the ingredients to my water?

Hieny wszystkich krajów – łączcie się!

Rzecz o Małgorzacie Walewskiej

Są artyści, obdarzeni pięknymi głosami i dysponujący świetną techniką wokalną, którzy śpiewają na najważniejszych scenach operowych, doceniani przez krytykę i – przede wszystkim – publiczność na całym świecie. Wiadomości o ich sukcesach docierają do polskich mediów bardzo rzadko, jeśli w ogóle. Ci jednak artyści zajęci są pracą, przygotowywaniem nowych partii, doskonaleniem swoich umiejętności – nie mają więc czasu aby zająć się promowaniem własnej osoby. Istnieją także tacy śpiewacy, którzy z braku prawdziwych sukcesów, tworzą, przy pomocy prasy i programów radiowo-telewizyjnych, wirtualny świat rzekomych osiągnięć. O kilku takich przypadkach pisał już Klubowiczom Krzysztof Skwierczyński w artykule O uczciwości krytyków, śpiewaków i widzów (Biuletyn 4(13)/1999, s. 10). Postanowiłem ponownie poruszyć ten przykry temat, ponieważ od kilku miesięcy trwa nieustający festiwal Małgorzaty Walewskiej w polskich mediach, festiwal, który ma za zadanie uzmysłowić wszystkim zamieszkującym prowincjonalny kraj zwany Polską, jaką wspaniałą divą, odnoszącą niewyobrażalne wręcz sukcesy, jest ta mezzosopranistka. W ostatnim czasie w wielu programach radiowych i telewizyjnych widzimy panią Walewską, jej też poświęcona jest ogromna masa artykułów w prasie kobiecej, kucharskiej, plotkarskiej, poradnikarskiej i we wszelkich kolorowych tabloidach. Dowiedzieć się z nich możemy o kafelkach w łazience pani Walewskiej i innych, równie fascynujących, rzeczach, ale – przede wszystkim – o zawrotnej karierze śpiewaczki. Cała sprawa nie byłaby warta uwagi (każdy niech promuje się w taki sposób, jaki uważa za stosowny!), gdyby nie dwa wywiady pełne informacji, delikatnie mówiąc, nieścisłych oraz, co gorsze, podłych sformułowań dotyczących innych śpiewaków, tym razem jednak – prawdziwych artystów. Na początek jednak wytłumaczenie tytułu mojego tekstu, skąd te hieny? Ano, drodzy Klubowicze, te hieny to – zdaniem Walewskiej – publiczność, czyli my wszyscy! Przychodzimy do teatru tylko po to, by napawać się wpadkami i niepowodzeniami artystów!

O hienach i innych przemyśleniach Małgorzaty Walewskiej dowiedzieć się możemy zwłaszcza z dwóch wywiadów udzielonych przez śpiewaczkę: Wolę mordować niż uwodzić (Viva, 11 września) oraz Żyję po to, żeby śpiewać (Angora, 26 listopada 2000). Z tekstów tych możemy dowiedzieć się, że pani Walewska to największa i najbardziej znana w świecie polska mezzosopranistka (sic!) oraz że jej głos jest uznawany (przez kogo?) za jeden z najciekawszych głosów współczesnej opery. Oba wywiady pełne są zresztą informacji świadczących, jak skromną śpiewaczką jest Walewska: kiedy śpiewam w Savonlinnie, to w centrum miasta wywieszają polską flagę; (…) Dziś, żeby się dostać na moje przedstawienie, trzeba stanąć w kolejce miesiąc wcześniej, najlepiej o szóstej rano. Do Wiednia przyjeżdża cały świat. Zwłaszcza to ostatnie stwierdzenie Walewskiej jest niezwykle zabawne, otóż na spektakl Otella w wiedeńskiej Staatsoper (gdzie Walewska śpiewała Emilię, czyli klasyczny „ogon”) rzeczywiście bardzo trudno było dostać bilety, a po wejściówki trzeba było stanąć kilka dni wcześniej i koczować kilka dób przed kasami, lecz powodem tych problemów był występ Dominga w roli tytułowej, a nie kilka fraz śpiewanych przez Walewską! Te mitomańskie informacje można by śpiewaczce darować, we współczesnych czasach każdy kreuje swój obraz tak, jak chce, posługując się nawet informacjami nieprawdziwymi. Niedopuszczalne są natomiast prostackie opowieści Walewskiej na temat jej kolegów po fachu. Opisuje ona swój udział w konkursie wokalnym w Helsinkach. Tam nie przeszła do trzeciego etapu, ponieważ zaśpiewała arię Dalili – zdaniem pewnej członkini jury – zbyt seksownie. Walewska oburza się na taki zarzut, bo jej z kolei zdaniem Dalila seksu używa jako broni. Walewska bardzo szybko wyjaśnia powody postępowania śpiewaczki-członka jury, której uroda pozostawia wiele do życzenia i która wygląda jak stary chłop. No pewnie, z zazdrości o piękną i seksowną Walewską, pewna śpiewaczka chciała zrujnować jej karierę. A może jednak pani Walewska przeczyta tekst libretta Samsona i Dalili, zobaczy wtedy, że głównym argumentem bohaterki są łzy, a nie seks. Dalila nie jest „temperamentną Carmeną”, jaką zaproponowała nam Walewska w warszawskiej inscenizacji tej opery, zresztą nawet Carmen samym seksem zrobić się nie da. Po wspomnianej wyżej premierze francuski krytyk określił „kreację” Walewskiej jednym słowem – „wulgarność”! W innym miejscu Walewska mówi: Byłam świadkiem dwóch największych skandali w Operze Wiedeńskiej. Skandale te polegały na tym, że Pavarotti zbyt późno odwołał swój występ, z kolei Domingo na przedstawieniu Otella piał jak kogut, uciekł ze sceny i trzeba było go reanimować, potem bał się publiczności i dopiero wyprowadziła go za rękę Walewska i podtrzymała go na duchu. Nie wiem nic o tych „skandalach”, wiem natomiast, że Klubowicze byli na spektaklach Otella z Domingiem i Walewską. Może więc zechcą podzielić się z nami swoimi informacjami? Natomiast z całą pewnością mogę stwierdzić, że żaden szanujący się artysta nie opowiada o swoich kolegach takich rzeczy i to w tak obrzydliwy sposób! Jest to na świecie zachowanie niedopuszczalne i skandaliczne. Dziwi natomiast fakt, że Walewska przemilcza inny skandal w Staatsoper, którego sama była bohaterką. Otóż mezzosopranistka była obsadzona w kilku spektaklach Carmen, po pierwszym występie tak nie spodobała się publiczności i dyrekcji, że została natychmiast zdjęta z afisza! Na tym jednak nie koniec „życzliwych” komentarzy na temat kolegów, Walewska mówi także, że koncert Pavarottiego w Warszawie był żałosny; Jessye Norman zasłaniała trzy czwarte chóru i była większa od radzieckiego czołgu; natomiast na koncercie z Editą Gruberową Kiedy przywaliłam głosem, to nie było słychać jej lekkiego, drobnego sopranu. Śpiewając z nią duet, musiałam markować.

Walewska kreuje więc własny świat, świat pełen pogardy dla innych i pełen zachwytów nad sobą. Szkoda tylko, że także te zachwyty nie mają żadnych podstaw, pani Walewska tak naprawdę nie liczy się w poważnym świecie operowym, jej sukcesy istnieją tylko na łamach polskiej prasy kolorowej oraz w eterze polskich stacji radiowych i telewizyjnych. Źródłem informacji o jej sukcesach jest ona sama. I wydaje jej się, że wszyscy uwierzą w jej opowieści. Otóż nie wszyscy…

Tomasz Pasternak