Biuletyn 4(17)/2000  

The website, however, has since gone out of business and is no longer being published. It also is recommended cialis generico online opinioni that you use a condom for vaginal or anal intercourse. Generic clomid cost at pharmacy (http://www.pharmacy-drug.com/generic-clomid-cost.html)

Nolvadex is the most commonly used medicine in the treatment of congestive heart failure, also known as heart failure, congestive cardiac failure, or chf. Prednisone may also be used to treat certain autoimmune diseases such as sildaristo rezeptfrei kaufen systemic lupus erythematosus. Prilosec (brand name pariet) is a nonprescription.

Spotkanie z Jackiem Kaspszykiem

Jacek Kaspszyk, Dyrektor Artystyczny i Muzyczny Teatru Wielkiego, spotkał się z nami w Teatrze Wielkim w dniu 28 października. Wybitny dyrygent zgodził się na spotkanie, mimo że tego dnia o godz. 18.00 prowadził przedstawienie Don Carlosa, a następnego wylatywał do Zurychu. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni, że artysta pomimo tak napiętego terminarza znalazł dla nas czas. Spotkanie prowadzili Olga Deszko i Krzysztof Skwierczyński.

– Zawsze bardzo sobie cenię spotkania z publicznością – mówił Jacek Kaspszyk – To publiczność jest najważniejsza w teatrze. Czasem artyści wypowiadają się z pewną kokieterią, że występują dla sztuki. Ale tak naprawdę wszystko robimy dla Państwa. I nie uważam, że opera, koncerty itp. są tylko dla elity. Teatr jest dla wszystkich, a muzyka jest najbardziej międzynarodowym językiem. Nieważne, czy ktoś odbiera sztukę emocjonalnie czy intelektualnie. Najgorszy dla artysty jest fakt, gdy nie ma żadnej reakcji widza. Uważam, że nie ma jednego określonego i jedynego słusznego odbioru sztuki – każdy z Państwa ma absolutną rację, jeżeli coś się Państwu podoba lub nie – to jest osobisty odbiór. Jeżeli np. idziemy na wystawę malarstwa, nie musimy się znać na technice tworzenia obrazu, możemy to odbierać wrażeniowo, emocjonalnie. Najgorsze, jeżeli obraz nie robi na nas żadnego wrażenia. Sztuka nie jest tylko i wyłącznie dla ludzi, którzy się na niej znają. Sztuka zawsze była, jest i będzie dla wszystkich, którzy chcą ją odbierać. Myślę, że największym szczęściem człowieka jest być melomanem.

– Podczas moich studiów zawsze robiono różnicę pomiędzy dyrygenturą operową a symfoniczną. W moim przekonaniu, i nie jestem w tym oryginalny, albo się jest dyrygentem, albo się nim nie jest. Dramaturgia, która jest w operze, przenosi się na koncerty symfoniczne, w których też jest pewnego rodzaju teatralność. A symfonika nadaje operze dyscyplinę, bez której dramat nie istnieje. Dramat operowy jest nie tylko w scenografii i reżyserii, ale przede wszystkim w muzyce. Tu najlepszym przykładem jest Wagner. Często mówi się, że w operach Wagnera niewiele się dzieje. Ale to właśnie muzyka prowadzi całą dramaturgię.

– Prowadzę więcej koncertów symfonicznych niż spektakli operowych. Opera wymaga dłuższych przygotowań. Ale generalnie nie widzę żadnej różnicy pomiędzy dyrygowaniem symfonicznym a dyrygowaniem operowym. Natomiast rzadko dyryguję muzyką baletową. Dyrektor opery w Zurychu, Alexander Pereira zaprosił mnie do poprowadzenia Dziadka do orzechów. Pereira wie, że nie specjalizuję się w muzyce baletowej, ale chce, żebym właśnie ja przygotował spektakl.

– Praca nad partyturą jest zupełnie nieefektowna. Siedzę przy fortepianie, dokonuję analizy harmonicznej i strukturalnej – w jakimś sensie jest to bliższe pracy buchaltera niż artysty. Zgłębiam partyturę niezależnie od tego, czy ją już znam, czy jeszcze nie. Np. dyrygując po raz trzydziesty symfonią Mahlera, wracam do niej od początku, tak jak za pierwszym razem. Wiem z doświadczenia, że studiowanie partytury na nowo zawsze daje możliwość odkrycia rzeczy zupełnie do tej pory niezauważalnych. Nie chciałbym dożyć takiego momentu, że otwieram partyturę i mówię: „wszystko już wiem”. To byłby dla mnie koniec sztuki.

– Moja rola w pracy ze śpiewakami polega na „wstawieniu” artysty w moją koncepcję dzieła. Śpiewacy mają swoich korepetytorów i pianistów, z którymi pracują. Tylko osoby, które znają „kuchnię wokalną”, mogą naprawdę pomóc – każdy śpiewak ma bowiem inne problemy, indywidualne podejście do interpretacji, itp. Na próbę z dyrygentem wszyscy artyści przychodzą przygotowani. Rola dyrygenta w moim przekonaniu nie jest rolą pedagogiczną, tylko stricte artystyczną.

– Gdy obejmowałem dyrekcję artystyczną Teatru Wielkiego, chciałem, aby ten teatr był na możliwie najwyższym poziomie na co dzień, a nie tylko od święta. U nas panuje trochę taka atmosfera, że czekamy na wielkie wydarzenia, a pomiędzy tymi wydarzeniami zapadamy w śpiączkę, nic się nie dzieje. Uważam, że każdy dzień jest częścią naszego życia, dlatego właśnie codzienność powinna być bardzo atrakcyjna.

– W Teatrze Wielkim rozpoczynałem kiedyś swoją karierę, to ten teatr chcę zobaczyć jako teatr liczący się na świecie i to temu teatrowi muszę poświęcić najwięcej czasu. W 2001 mam kilka projektów nagrań, m.in. z orkiestrami w Londynie, z którymi jestem związany od kilkunastu lat.

– Staramy się tak realizować linię programową Teatru, aby mógł on zaistnieć na mapie teatrów operowych świata. Ten proces już się rozpoczął. W moim przekonaniu wejście do Europy nie polega na fizycznym przekroczeniu granicy. Chodzi o to, by Europa zaczęła się interesować tym, co się dzieje w Polsce. Nasze wejście do Europy nastąpi wtedy, gdy Europa do nas przyjedzie. Naszym sukcesem będzie fakt, jeżeli ktoś zainteresuje się naszą inscenizacją. Taki sukces odnieśliśmy z Madame Butterfly – Opera w Waszyngtonie wystawi w 2001 roku naszą inscenizację. Trwają negocjacje z Deutsche Oper dotyczące inscenizacji Króla Rogera. To ogromny sukces.

– Opera narodowa nigdzie na świecie nie jest miejscem, gdzie wystawia się tylko narodowe dzieła. Dla mnie Opera Narodowa to wizytówka narodu.

– Oczywiście, chcemy wystawiać w Teatrze Wielkim również polski repertuar klasyczny. Będziemy mieć największe dzieła Moniuszki – mamy Halkę, będziemy mieć niebawem nowy Straszny dwór, będzie Hrabina. W przyszłości planujemy również Erosa i Psyche Różyckiego. Niestety, dobór repertuaru jest zawsze pewnego rodzaju kompromisem – możemy przygotować tylko kilka premier w sezonie. Ale wystawiamy i dzieła polskie, i dzieła „zagraniczne”. Chcemy nagrać Straszny dwór, mamy w planach nagranie Króla Rogera na DVD.

– My Polacy też mamy wielką literaturę operową, wielkie arcydzieła. Np. Król Roger jest arcydziełem muzyki XX wieku i jako arcydzieło od kilkudziesięciu lat istnieje w kulturze światowej. Wszędzie, gdzie pojawia się to dzieło, przyjmowane jest owacyjnie. Wydaje mi się, że II połowa XX wieku jest dla nas okresem bardzo szczęśliwym i można nam zazdrościć tak wielu wybitnych kompozytorów. Każdy liczący się teatr operowy na świecie zamawia opery. Na nasze zamówienie powstaną dzieła Knapika, Szymańskiego, Mykietyna. Operę Mykietyna Ignorant i szaleniec planujemy w tym sezonie, dzieła Knapika i Szymańskiego w przyszłym.

– Rok 2001 jest rokiem Verdiego, co w Teatrze Wielkim uczcimy Requiem tego kompozytora. Pokażemy większość naszych produkcji verdiowskich: Traviatę, Rigoletta, Nabucca, Don Carlosa, ukoronowaniem będzie Otello. Będziemy kontynuować tetralogię Wagnera. Reakcja publiczności po Walkirii świadczy, że Wagner też jest potrzebny. W zeszłym sezonie zaproszenie Teatru Wielkiego przyjął Alberto Zedda, najwybitniejszy specjalista od Rossiniego, który pokazał nam prawdziwego mistrza z Pesaro. W operze pracuje teraz kilku młodych reżyserów. Jest Mariusz Treliński, Krzysztof Warlikowski. Tomasz Konina, który bardzo skromnymi środkami pięknie zrobił Tankreda, w maju będzie robił Króla Ubu. Chcemy wprowadzić nową percepcję opery. Można nie lubić komputerów, internetu, ale nie da się bez nich funkcjonować we współczesnym świecie. I sztuka też nie może być skostniała. Oczywiście – być może jest to w pewnym sensie ryzyko. Ale sama sztuka niejako z definicji jest ryzykiem i bez ryzyka nie ma niczego wielkiego.

Kilka godzin po spotkaniu z Jackiem Kaspszykiem klubowicze obejrzeli najnowszą produkcję Teatru Wielkiego – Don Carlosa Verdiego.

(KS)


Patrz też: