Biuletyn 1(18)/2001  

The dose is determined by the dog’s weight, but, usually, it is determined by the dosage of the other medications used in combination with an nsaid. It comes in an eye wash Dayr al Balaḩ cialis generico non funziona bottle and it is clear and free from germs and dirt. Women who are trying to conceive in 2017 have higher rates of depression.

It's very useful for the treatment of mild arthritis as well as chronic pain. The https://michael-rebhan.de/72033-prednisolone-preis-87606/ brand name drug is manufactured by johnson & johnson. The following table describes some of the sildenafil and dapoxetine tablets price walmart ingredients in generic sildenafil tablets available in canada.

Barokowy zawrót głowy

Słynne schodki dla wejściówkowiczówÓsmy już Festiwal Oper Barokowych w Warszawskiej Operze Kameralnej obfitował w wydarzenia mogące przyprawić o drżenie serca każdego miłośnika opery. Trzy premiery oraz wiele dawniejszych spektakli złożyło się na prawdziwą ucztę dla uszu i oczu.

Na pierwszy ogień poszedł Tankred Andre Campry, mający obok Alceste J. B. Lully’ego reprezentować rzadko w Polsce wykonywany repertuar francuski. To jedna z operowych wersji wątku zaczerpniętego z poematu Tassa Jerozolima wyzwolona. Dzieło przygotował muzycznie i wyreżyserował Jean-Claude Malgoire, scenografię i kostiumy zaprojektowała Jacky Lautem, a tańce z epoki z pietyzmem przygotowała i wraz z zespołem „Ardente sole” wykonała Romana Angel. W głównych partiach wystąpili: Sławomir Jurczak (Tankred), Dorota Lachowicz (Klorynda), Olga Pasiecznik (Herminia), Zbigniew Dębko (Argant), Grzegorz Zychowicz (czarownik Ismenor). Muszę z przykrością przyznać, że ta wizja Tankreda nie przekonała mnie zupełnie. Skromne, właściwie nieistniejące dekoracje składające się z powiewnych białych tkanin, dość szablonowe kostiumy i nieciekawa reżyseria dałyby się jednak przełknąć. Gorzej, że również śpiew solistów pozostawiał sporo do życzenia. Doskonale zaprezentowała się jedynie Olga Pasiecznik w nastrojowej arii z towarzyszeniem fletów Cassez mes yeux, cassez de contraindre vos lamers. Pozostali wykonawcy raczej zawiedli. Zupełnie „drewniany”, tak głosowo, jak i aktorsko był S. Jurczak w roli sztywnego Tankreda. Nieciekawie wypadła D. Lachowicz w partii saraceńskiej księżniczki i G. Zychowicz w okropnie naiwnie zrobionej scenie czarów. Najbardziej chyba przypadły mi do gustu tańce, choć średniowieczni rycerze z sumiastymi wąsami podrygujący w takt skocznej muzyki to raczej nie to, co lubię najbardziej. Oj, chyba fantastyczny tandem Peryt – Sadowski za bardzo rozpieścił widzów WOK. Złapałam się na rozmyślaniu, jak też oni by pokazali przewidziane w libretcie nimfy, driady, fauny i zaczarowany las. Pewnie nie musielibyśmy oglądać scenki targania Tankreda za włosy przez personifikację Zemsty.

Żeńskie trio przygotowało premierę opery Tetide in Sciro skomponowanej przez Domenico Scarlattiego dla królowej Marysieńki. Inscenizacji i reżyserii podjęła się Jitka Stokalska, scenografię przygotowała Łucja Kossakowska, kierownictwo muzyczne sprawowała Liliana Stawarz. W partiach solowych wystąpili: Marzanna Rudnicka (Tetyda), Marta Boberska (Antiope), Dorota Lachowicz (Dedaimia), Wojciech Parchem (Achilles), Andrzej Klimczak (Likomedes), Jarosław Bręk (Ulisses). Śpiewakom towarzyszył, podobnie jak w Tankredzie, Zespół Instrumentów Dawnych Musicae Antiquae Collegium Varsoviense.

Libretto Tetide. opiera się na fragmencie mitu o wojnie trojańskiej. Bogini morska Tetyda ukrywa na wyspie Skyros syna Achillesa przebranego za dziewczynę, gdyż wie, że inaczej zginie on z woli przeznaczenia pod Troją. Na wyspie pojawia się Ulisses, aby odnaleźć młodego herosa i nakłonić go do udziału w oblężeniu Ilionu. Akcja jest bardzo skomplikowana, nikt nie jest tym, za kogo się podaje. W warszawskim spektaklu Skyros zdaje się być jakimś Parnasem czy Olimpem, gdzie między pastelowymi kolumnami spacerują boginie i herosi. Jedynie namalowane w tle wzburzone morze przypomina, że jesteśmy na wyspie otoczonej przez królestwo Tetydy. Kolor dekoracji jest doskonale zharmonizowany z barwą jej peplosu. Szkoda że elegancję greckich szat psuje krzykliwy kostium Likomedesa zupełnie z innej bajki. Z realizatorskich ciekawostek na uwagę zasługują mimiczne postaci bogów w śnieżnych szatach i srebrnych maskach pojawiające się w ważnych momentach akcji. Tak właśnie do życia śmiertelników mieszali się Zeus, Hera i Atena. Tetydzie w rozmowach z synem towarzyszy często mityczny wychowawca i nauczyciel herosów, centaur Chiron. Jak prostymi środkami pokazać na scenie pół-człowieka pół-konia? Proszę przyjść do WOK i zobaczyć na własne oczy.

Warstwa muzyczna dzieła D. Scarlattiego nie jest może w całości urzekająca, ale obfituje w piękne fragmenty, np. tercet Tetydy, Achillesa i Dedaimii, aria Likomedesa Impara! Spośród wykonawców najgorętsze oklaski należą się Marzannie Rudnickiej (wspaniała dramatyczna aria O Numi tirrani) i Wojciechowi Parchemowi. Młody artysta obdarzony głosem o ciekawej barwie – coś między lekkim tenorem a altem, stworzył bardzo wiarygodną postać wojownika „uwięzionego” w kobiecym przebraniu. Swoboda sceniczna, wyrazista gra aktorska, ładny śpiew i odpowiednia aparycja uczyniły zeń świetnego odtwórcę roli Achillesa. Zachwycił zwłaszcza w arii Quanto Troia vita cada. Partię Antiope, ukrywającej się dla odmiany w męskim stroju, fantastycznie wyśpiewała swoim srebrzystym głosem Marta Boberska. Swoją jedyną arię brawurowo wykonał Andrzej Klimczak.

Najbardziej oczekiwaną i dlatego najtłumniej obleganą była premiera Rinalda J. F. Händla. Tu do pracy przyst??pili Ryszard Peryt (reżyseria), Andrzej Sadowski (scenografia), Władysław Kłosiewicz (kierownictwo muzyczne). Przyznam, że kiedy kurtyna poszła w górę i na pustej czarnej scenie ukazał się Gotfryd de Bouillon w zielonkawym szynelu, poczułam się zawiedziona. Händlowski Rinaldo jawił mi się zawsze jako spektakl pełen prawdziwie barokowego przepychu, barwny, kapiący od złota. Jednak nim skończył się pierwszy akt, realizatorzy prawie całkowicie przekonali mnie do swojego pomysłu – no, może z wyjątkiem tych brzydkich płaszczy.

W spektaklu uruchomiono chyba wszystkie możliwości techniczne WOK, uzyskując imponujący efekt. Czarodziejka Armida sfruwa z wysokości na czymś w rodzaju „zaczarowanej paralotni”, Almirena zostaje strącona w tajemnicze czeluście zapadni. Rinaldo wyruszając na poszukiwania ukochanej przepływa świetliste morze w maleńkiej łódeczce oddalającej się w głąb sceny. Wiele by jeszcze można napisać o Rinaldzie Peryta-Sadowskiego – o bitwie przedstawionej w blasku stroboskopowych świateł, o uroczystym pojawieniu się Arganta siedzącego na ramionach mima i w tej ryzykownej pozycji rozpoczynającego swoją popisową arię. Mój gorący sprzeciw wzbudziło tylko jedno: czemu nie pozostawiono budowania nastroju wyłącznie wielkiej muzyce Händla, każąc wrzeszczeć przestraszonym potworom Armidy?

Wystąpili: Goffredo – Richard Berkeley, Almirena – Olga Pasiecznik, Rinaldo – Anna Radziejewska, Eustazio – Piotr Olech, Argante – Andrzej Klimczak, Armida – Marta Boberska. Swoją najwyższą klasę potwierdziły znowu znane i lubiane gwiazdy WOK z Olgą Pasiecznik na czele. Wysłuchanie w jej wykonaniu słynnej arii Lascia ch’io pianga było przeżyciem niemalże mistycznym. Tęskna melodia płynęła i płynęła bez końca, lekko, naturalnie, jakby sama się śpiewała. Prześlicznie wypadła też aria „z ptaszkami” z I aktu – Aquilletti, che cantate. Do sukcesów może niewątpliwie zaliczyć swój występ w roli Rinalda młoda mezzosopranistka Anna Radziejewska. Co prawda miejscami brakowało mi w jej śpiewie troszkę swobody, ale mimo to artystka naprawdę dobrze poradziła sobie z tą trudną partią. Nie można nie wspomnieć o przeuroczej parze M. Boberska (Armida) i A. Klimczak (Argante). Ich czarne charaktery reżyser potraktował z przymrużeniem oka. Armida co krok prezentowała nam swój niemały temperamencik, np. wykonując brawurowo arię Furie terribili. Tymczasem Argant – król Jerozolimy błaznował, ile wlezie. Mimo to sądzę, że wielu damom na widowni serca stopniały, gdy pełnym namiętności głosem wzywał ukochaną Vieni, cara, consolarmiPrzybądź, miła, dać pociechę. Przy tej doborowej czwórce jedynie poprawnie zaprezentował się kontratenor Piotr Olech, a zupełnie, moim zdaniem, zawiódł importowany kontratenor Richard Berkeley – być może był tego dnia nie przy głosie.

Ale Festiwal Oper Barokowych to nie tylko premiery. Jeszcze w listopadzie publiczność mogła obejrzeć m.in. jeden z najpiękniejszych spektakli WOK- Alceste J. B. Lully’ego, a na przełomie wieków urocze dialogo musicale Satiro e Corisca Tarquinio Meruli w wykonaniu Olgi Pasiecznik i Bogdana Śliwy. Zespół Opery Kameralnej przypomniał nam Il Sant’Alesio Stefano Landiego, Wybawienie Ruggiera z wyspy Alcyny Franceski Caccini oraz przezabawne Scene buffe Alessandro Scarlattiego. Na scenie przy alei Solidarności zagościła także opera angielska: Venus i Adonis Johna Blow i Dydona i Eneasz Henry Purcella. Można było także wysłuchać oper Imeneo Händla i Zenobia Johanna Adolfa Hassego, podziwiając w obu spektaklach śpiewającego sopranem Jacka Laszczkowskiego. Jeśli dodać do tego wcześniejszy osobny festiwal dzieł Claudio Monteverdiego z występami rzadko goszczącego w Polsce Artura Stefanowicza i całej plejady gwiazd WOK w Koronacji Poppei, Powrocie Ulissesa i Orfeuszu – przyznacie Państwo, był to prawdziwy barokowy zawrót głowy!

Katarzyna K. Gardzina