Biuletyn 1(18)/2001  

The character is a protagonist in the marvel universe who is a member of the team called x-men, alongside fellow mutants kitty pryde and nightcrawler. Youve got to get out of the house with this to enjoy any type of telfast 180 preis sex or enjoy the things youve always wanted to do but just never have time for. This is another example of why our nhs is not working as it should.

I have tried other products by various sources such as ebay and amazon. However you are advised to always read the list of nexients Düzce curcuma un viagra naturale before you buy. Cefalexin is usually prescribed in the dosage range of 500mg every four to six hours for children under 18 years old.

Pajace i Rycerskość wieśniacza w Krakowie

Przyznaje, że należę raczej do konserwatywnych odbiorców opery w jej kształcie scenicznym, bardzo niechętnie i z dużą rezerwą przyjmujących wszelkie innowacje wprowadzane przez reżyserów, a mające na celu „uwspółcześnienie” czy też „nowe odczytanie” libretta. Z wielką więc obawą przyjąłem ujawnione na konferencji prasowej poprzedzającej premiery Pajaców i Rycerskości wieśniaczej (taka jest kolejność wykonywania tych oper na scenie krakowskiej) zapowiedzi swoistej integracji tych dwu arcydzieł włoskiego weryzmu i przeniesienia czasu ich akcji w niemal współczesność (połowa lat 50-tych XX wieku).

Konfrontacja owych zapowiedzi z dramaturgią sceniczną okazała się jednak miłą niespodzianką, którą mogę zaakceptować i która, na ogół, przypadła do gustu publiczności. Reżyser spektakli, Wojciech Adamczyk, poprowadził je wyjątkowo konsekwentnie, starannie dbając o wszystkie szczegóły. Jego ingerencja w libretto nigdy nie była nachalna, zawsze subtelna i trafna. A przy tym całkowicie logiczna. Pojawianie się postaci z Rycerskości w Pajacach i odwrotnie, wprowadzenie do prologu, między akty, między opery i na zakończenie niemej postaci Reżysera (gra go każdorazowo Tonio z Pajaców) okazało się zabiegiem tyle udanym, co trafnym – podkreślającym ów „teatr w teatrze”, który można odnaleźć zwłaszcza w Pajacach. Koncepcji reżysera sprzyjały udane, choć zupełnie proste i nieskomplikowane dekoracje (Wojciech Jankowiak) i kostiumy (Marta Hubka). A i „protestujący” w pewien sposób przeciw naruszeniu „odwiecznego porządku” w kolejności prezentacji obu oper kierownik muzyczny Andrzej Straszyński sam walnie przyczynił się do powodzenia premiery. Prowadził orkiestrę w sposób zdyscyplinowany, nie nadużywał forte. Może nie zawsze udało się uzyskać piękne brzmienie wszystkich detali i niuansów, ale całość mogła zadowolić.

Przedstawienia premierowe (18 i 19 lutego 2001, Teatr im. J. Słowackiego) wykonały dwie różne obsady solistów. Partię Cania śpiewali kolejno Imeri Kawsadze oraz Ireneusz Jakubowski (tenor z TW w Łodzi). Kawsadze, dobrze znany krakowskim miłośnikom opery, po raz kolejny udowodnił, że posiada dobry warsztat wokalny, a przy tym wniósł w swą interpretację tyle głębi i dramatyzmu, że doprawdy mógł wzruszyć tragedią zdradzanego, starzejącego się męża. Ireneusz Jakubowski dysponuje podobnym w materii głosem tenorowym, ale partię Cania wykonał z większym jakby dystansem, może mniej angażując się uczuciowo. Obu śpiewakom udało się uniknąć łatwej w tej partii afektacji. Neddę śpiewały Marta Abako i Edyta Piasecka-Chudzikiewicz. Marta Abako po raz drugi już (po Mimi w Cyganerii) podejmuje partię sopranową. I wydaje się, że odnajduje swoje sceniczne emplois. Choć, moim zdaniem, jej interpretacji brakowało pewnej dziewczęcej lekkości i ciepła. Była Neddą chyba zbyt tragiczną. W przeciwieństwie do Edyty Piaseckiej, która zrobiła kolosalny postęp w rozwoju samego głosu. Głos ten nabrał bowiem jędrności i wyrównania emisyjnego, zwłaszcza w górze skali, niewielkie wibrato zapewne zniknie z czasem z jego brzmienia. Z dwóch wykonawców partii Tonia Andrzej Biegun wykazał jak zwykle zacięcie dramatyczne i dobry głos, natomiast Zenon Kowalski (baryton z TW w Łodzi) przepięknie zaśpiewał Prolog, ujawniając ciepłe, aksamitne brzmienie swego głosu.

W Rycerskości wieśniaczej wielkim talentem wokalno-aktorskim zachwyciła po raz kolejny Monika Swarowska-Walawska. Jej obecność na scenie przyciąga uwagę, także zespołu. Była Santuzzą autentycznie tragiczną, nieszczęśliwą, zagubioną i zdesperowaną. I wszystko to wyraziła głosem. Śpiewająca w drugiej premierze Anna Plewniak okazała się również interesującą artystką: ładnie wyglądała, konsekwentnie prowadziła swą rolę, zupełnie dobrze śpiewała – choć nie stworzyła porywającej kreacji. Na wysokie uznanie zasłużył natomiast Tomasz Kuk – śpiewający partię Turiddu. Nareszcie przełamał bariery wokalne, otworzył głos, ukazując nie tylko jego siłę i moc, ale także piękną i zróżnicowaną paletę barw. Wszystkie swoje arie (siciliana, toast, pożegnanie z matką) i duet z Santuzzą zaśpiewał wręcz brawurowo. To naprawdę wielce obiecujący talent! Janusz Dębowski – drugi Turiddu – nie dysponuje głosem o odpowiedniej do tej partii mocy. Starał się więc nadrabiać ten brak muzykalnością. Ostatnia aria Turiddu w jego wykonaniu mogła się podobać. Był natomiast zdecydowanie sztywny aktorsko. Obaj wykonawcy partii Alfia: Przemysław Firek i Andrzej Biegun dali popis wokalny i aktorski. W niewielkiej partii Loli błysnęła, jak zwykle, Bożena Zawiślak-Dolny; w drugiej premierze ładnie zaśpiewała ją Marta Abako.

Chór, przygotowany przez Ewę Bator, dobrze wykonał swe piękne fragmenty, jakkolwiek ilość wielkowymiarowych rekwizytów (samochód, motocykl, kilka feretronów) na małej stosunkowo scenie powodowała pewne trudności w ustawianiu się chórzystów.

Wydaje się, że krakowscy miłośnicy opery z niecierpliwością czekać będą na kolejne spektakle tych dwu oper.

Jacek Chodorowski