Trubadur 2(19)/2001 English  

I love people that have an interest in science and i love to share my results. Other shareholders include heliographically novartis, bayer, daiichi sankyo, johnson & johnson, and abbott laboratories. It is still unclear whether the use of this medication for hiv patients increases.

It has also been used for treatment of depression, irritable bowel syndrome, fibromyalgia, and irritable bladder syndrome. Prednisone (and other glucocorticoids) are synthetic https://sangreen.pt/28709-precio-cialis-5-mg-en-argentina-50934/ corticosteroids, and as such, are similar to the glucocorticoids cortisol and hydrocortisone. Clonazepam is used less frequently in children and pregnant women due to pharmacokinetic concerns, but should only be used if other therapeutic options are unlikely to be effective \[[@rjw066c17]\].

Nie staram się śpiewać za wszelką cenę
Rozmowa z Jarosławem Brękiem

Jarosław Bręk, bas-baryton, od 7-go do 19-go roku życia śpiewał w Chórze Chłopięcym i Męskim Poznańskie Słowiki prowadzonym przez Prof. Stefana Stuligrosza, początkowo w sopranach, później w basach. Karierę solową rozpoczął w wieku 19 lat w Poznaniu, wykonując Weihnachtsoratorium J. S. Bacha u boku Krystyny Szostek-Radkowej i pod dyrekcją Prof. Stuligrosza. Obecnie studiuje w Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie Prof. Jerzego Artysza.

Jarosław Bręk jest laureatem kilku konkursów wokalnych. Jest zwycięzcą w kategorii oratoryjno-pieśniarskiej i zdobywcą nagród specjalnych na konkursach w Dusznikach-Zdroju w 1998 roku i Barcelonie w 1999 roku oraz laureatem konkursu w Vercelli w 1999 roku. Reprezentował Polskie Radio podczas Europejskiej Trybuny Młodych Wykonawców w Lizbonie w 2000 roku, gdzie jako jedyny śpiewak znalazł się w gronie ośmiu laureatów. W latach 1999 i 2000 był nominowany do Paszportu Polityki w dziedzinie muzyki, a w roku bieżącym został nagrodzony Medalem Młodej Sztuki przez Głos Wielkopolski.

Śpiewak współpracował z renomowanymi orkiestrami m.in. orkiestrą Sinfonia Varsovia, Hamburger Symphoniker, Polską Orkiestrą Radiową oraz ze znakomitymi dyrygentami – Mirosławem Jackiem Błaszczykiem, Edwardem Higginbottomem i Tadeuszem Kozłowskim. W roku 2000 zadebiutował w Warszawskiej Operze Kameralnej jako Hrabia Almaviva w Weselu Figara W. A. Mozarta, na tej samej scenie kreuje postać Plutona w Euridice J. Periego oraz Ulissesa w Tetide in Sciro D. Scarlattiego. Był solistą gali operowych w Operze Krakowskiej oraz w Bydgoskiej Operze Nova. Jarosław Bręk występował w koncertach oratoryjnych w większości polskich filharmonii, m.in. w Białymstoku, Bydgoszczy, Gdańsku, Katowicach, Lublinie i Poznaniu. Śpiewał na scenach i estradach za granicą – w Niemczech, Hiszpanii, Włoszech, Holandii, Rumunii, na Wyspach Kanaryjskich i w Libanie. Wziął udział w światowym prawykonaniu Mass of Angels Ch. W. Heimermanna, które odbyło się w Rzymie w okazji 80-tych urodzin Jana Pawła II. Śpiewak współpracuje z wybitnymi pianistami, m.in. Katarzyną Jankowską i Joanną Zarembą. Występował z recitalami pieśni w Barcelonie w Mies van der Rohe, Muzeul National George Enescu w Bukareszcie i Studiu Koncertowym im. Lutosławskiego w Warszawie. Jako piąty Polak w historii Gran Teatre del Liceu w Barcelonie był gościem tej sceny, na której zaprezentował pieśni W. A. Mozarta. Wraz z Warszawską Operą Kameralną występował na Festiwalu Mozartowskim w Heerlen (Holandia) oraz na Festiwalu Al Bustan w Bejrucie. Podczas tournée z Warsaw Symphony Orchestra w Japonii śpiewał m.in. w Tokyo Bunka Kaikan oraz Kyoto Concert Hall.

Szczególną pasją śpiewaka jest muzyka XVII i XVIII wieku. Wykonywał ją z instrumentalistami tej klasy co Jaap ter Linden (wiolonczelista), Agata Sapiecha i Simon Standage (skrzypkowie) oraz Frank de Bruine (oboista). Ma w swym dorobku nagrania oraz transmisje radiowe i telewizyjne (Polskie Radio i Telewizja, EBU, Radiodifusao Portuguesa), nagrał także 5 płyt. Jarosław Bręk jest twórcą i dyrektorem artystycznym koncertu Kolędy dla Poznania, który co roku odbywa się w poznańskiej Farze.

Podczas jednego z marcowych wieczorów rozmawiałam ze śpiewakiem w Klubie Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie.

– „Trubadur”: Przede wszystkim chcę bardzo podziękować za to, że zechciał się Pan ze mną spotkać, a tym samym spotkać z czytelnikami naszego pisma. Jest to również okazja, aby pogratulować Panu dotychczas odniesionych sukcesów. Trudno w Pana przypadku mówić, że jest Pan śpiewakiem „obiecującym”, gdyż w wieku 24 lat i będąc jeszcze studentem, jest Pan już dojrzałym artystą, docenianym w kraju i za granicą.

– Jarosław Bręk: Dziękuję bardzo.

Chciałabym powrócić do czasów, gdy jako 7-letni chłopiec został Pan chórzystą Poznańskich Słowików. Jak to się zaczęło, czy jednocześnie uczył się Pan w szkole muzycznej?

– Na przesłuchanie dla kandydatów do chóru zaprowadziła mnie mama, która słyszała moje dziecięce podśpiewywanie. Udział w chórze trzeba było połączyć z nauką w szkole. Nie było żadnej taryfy ulgowej, przeciwnie, warunkiem śpiewania w chórze były bardzo dobre oceny. Nigdy nie chodziłem do żadnej szkoły muzycznej. Po pierwsze – chór Stuligrosza jest najlepszą szkołą muzyczną, a po drugie – nigdy mnie nie interesowała muzyka i śpiewanie tak na poważnie.

W chórze śpiewał Pan przez 12 lat, do debiutu solowego. Czy często się zdarza, że młodzi chłopcy, członkowie chóru, zostają zawodowymi śpiewakami?

– W Poznaniu są 3 chóry chłopięco-męskie, każdy z nich ma w tym momencie po 2 do 3 tysięcy wychowanków i z tej liczby jest około 20 osób z każdego chóru, które poszły w kierunku muzycznym. To są dyrygenci, instrumentaliści i śpiewacy, ale śpiewaków jest mało, co dziwne. Są prawnicy, lekarze, my się nadal spotykamy. Niemniej śpiewaków jest mało, z tego powodu, że przychodząc do chóru w wieku 7 lat, nie myśli się, że idzie się po to, aby być kiedyś śpiewakiem. To nie o to chodziło, zwłaszcza w tamtych czasach, gdy zależało po prostu na wyjazdach. Młody człowiek jest zainteresowany wyjazdami, a to kiedyś było trudne.

Czy to Prof. Stuligrosz zwrócił uwagę na Pana warunki głosowe i namówił na dalsze studia wokalne?

– Prof. Stuligrosz odcisnął swoje piętno na moim wyborze, gdyż rzeczywiście parę razy mówił mi, że „nie jest najgorsze to, co ja mam”, choć mnie to w ogóle nie interesowało, z tego powodu, że byłem już nastawiony na dziennikarstwo sportowe. Do dziś zresztą pozostałem fanatykiem sportu. Przełomem okazała się premiera oratorium Nowowiejskiego Quo Vadis w Teatrze Wielkim w Warszawie, 7 lat temu. Dyrygował Prof. Stuligrosz i 7-8 osób, wśród których i ja byłem, dołączyło do chóru Opery Narodowej. Przez 4 tygodnie mieszkaliśmy w Teatrze Wielkim, gdzie zamknęło się nasze życie. Jednak w dalszym ciągu interesowało mnie to „tak sobie”. I po tym czasie, uczestnicząc w powstawaniu przedstawienia, od pierwszej próby do ostatniej, po powrocie do Poznania nagle postanowiłem – jednak pozostanę. Miałem wtedy 17 lat. Reżyserem Quo Vadis był pan Ryszard Peryt, u którego teraz miałem przyjemność debiutować w Weselu Figara w Warszawskiej Operze Kameralnej, to taka piękna klamra. Natomiast 26 czerwca w Lublinie będę śpiewał partię św. Piotra w oratorium Nowowiejskiego i będzie to zrealizowanie mojego wielkiego marzenia.

Jak doszło do tego, że został Pan studentem Prof. Jerzego Artysza?

– To też jedna z ciekawych historii, w które obfituje moje życie, mimo młodego wieku. Naukę śpiewu rozpocząłem w Akademii Muzycznej w Poznaniu, czyli moim rodzinnym mieście, bo to było jakby jasne, że tam będę. Byłem tam rok i po tym pierwszym roku już byłem pewien, że to nie jest to, czego chcę, że stopień rozwoju nie był współmierny do moich oczekiwań, że to musi iść jakoś szerzej. W związku z tym postawiłem wszystko na jedną kartę, przenosząc się do Warszawy. Wybór był prosty, bo tu jest tylko jeden człowiek, któremu chciałem zaufać, jest nim Prof. Jerzy Artysz.

Można powiedzieć, że doskonale się stało, że na swej drodze spotkał Pan artystów tej miary co Profesorowie Stuligrosz i Artysz. Znamy doskonale wspaniałe efekty pracy Prof. Stuligrosza, niedawnego Jubilata, z Poznańskimi Słowikami. Jerzy Artysz jest znakomitym pedagogiem, a jakim jest śpiewakiem, a zwłaszcza jak interpretuje pieśni, mogliśmy się przekonać podczas niedawnego recitalu w Studiu Koncertowym im. Lutosławskiego. Obydwaj Panowie są na pewno dumni z Pana sukcesów i cieszą się nimi.

– Owszem. To raz, a dwa, że noszę w sobie takie piętno – być pod sztandarem tych dwóch nazwisk, to nie jest łatwo.

Dotychczasowe dokonania wskazują, że jest Pan artystą wszechstronnym – śpiewa Pan w operze i na estradzie koncertowej. Czy któryś z tych rodzajów śpiewu odpowiada Panu bardziej, czy może tyle samo przyjemności sprawia występ w teatrze operowym co udział w koncercie?

– Rozróżnijmy tu 3 działy – opera, oratorium i pieśni. Wszystkie te działy uzupełniają się, czyli nie ma, moim zdaniem, śpiewaka, który mógłby któryś z nich pominąć. Śpiewając operę poprawiam się w śpiewaniu pieśni, nadbudowuję jakieś nowe elementy. Niemniej w dalszym ciągu najchętniej wykonuję pieśni, z tym, że w Polsce są czasy, jakie są i pieśni wykonuje się niestety coraz mniej, dlatego jedyna możliwość jest za granicą. Moim zdaniem pieśń to jest największe pole do popisu. W operze można wiele nadrobić, w oratorium jest tylko głos, ale w pieśni jest wszystko i śpiewanie jej wymaga największej pracy i największej wrażliwości.

Z notatki biograficznej dowiadujemy się, że szczególnym zainteresowaniem darzy Pan muzykę XVII i XVIII wieku, stąd obecne w Pana repertuarze kantaty Bacha oraz opery Periego, Scarlattiego i Mozarta. Ale śpiewa Pan również pieśni romantyków niemieckich, a w najbliższym czasie będą Carmina Burana Orffa w Filharmonii Narodowej. Czyli bliska jest Panu muzyka z różnych okresów. Czy mógłby Pan coś więcej powiedzieć o swym repertuarze estradowym?

Carmina Burana są już nieaktualne, wycofałem się z tego. Jeszcze nie czas, abym je śpiewał w sposób, który byłby dla mnie zadowalający. W kwietniu będę śpiewał w Hiszpanii partię basową w IX Symfonii Beethovena, wraz z Filharmonią Dolnośląską.

Gdzie będzie można Pana usłyszeć, nie lecąc do Barcelony czy Tokio? Myślę zarówno o koncertach, jak i o operze.

– W bliskich planach – 17 maja w Filharmonii Narodowej oratorium Händla Juda Machabeusz, będzie dyrygował Marek Toporowski. Z okazji Roku Paderewskiego Filharmonia Pomorska im. Paderewskiego w Bydgoszczy organizuje 3 koncerty, podczas których zostanie wykonane Requiem Mozarta z moim udziałem – 28 czerwca w Poznaniu, 29 czerwca w Bydgoszczy i 30 czerwca w Warszawie w Archikatedrze św. Jana na Starym Mieście. W Warszawskiej Operze Kameralnej wezmę udział w XI Festiwalu Mozartowskim, po raz pierwszy będę śpiewał w Don Giovannim 15-go czerwca i w lipcu (7, 8, 25 i 26) oraz w Weselu Figara 17 i 22 czerwca i 11 lipca.

Wiem, że nagrał Pan kilka płyt kompaktowych. Jakie to płyty i gdzie je można kupić?

– Właśnie to jest problem, ponieważ ja sam nie wiem, gdzie je można kupić. Jedna z nich nosi tytuł Ave Maria i została nagrana wspólnie z sopranistką Katarzyną Trylnik w Bazylice w Trzebnicy. Płyta nagrana w Warszawskiej Operze Kameralnej, zawierająca operę Periego Eurydice, powinna być już w sprzedaży, jedna – zawiera utwory Marcina Mielczewskiego i jedna, nominowana do Nagrody Fryderyka – oratorium Scarlattiego Święty Kazimierz, Król Polski. W tym ostatnim utworze bas bierze udział tylko w jednym kwartecie i cała partia trwa około 2 minut. Na mojej ostatniej płycie, wydanej w Białymstoku, nagrano Mszę F-dur Mozarta. Poza tym jest sporo rejestracji dokonanych podczas koncertów, m.in. pieśni Schuberta, Schumanna i Brahmsa, wykonane na jesieni 1999 roku podczas recitalu w Studio Koncertowym im. Lutosławskiego w Warszawie i kantata Bacha Ich habe genug – podczas koncertu w Wilanowie. Nagrania te znajdują się jednak tylko w zbiorach rozgłośni radiowych.

Wieloletnie występy z chórem oswoiły Pana z estradą. Czy ma Pan tremę przed występami solowymi?

– Muszę powiedzieć, że to jest kłopot, bo nie mam tremy. Niejednokrotnie trema jest niezbędna, a ja jej nie mam.

Których ze śpiewaków polskich i zagranicznych najbardziej Pan ceni i lubi?

– Przede wszystkim mój Profesor, nauczyciel powinien być ideałem i on jest moim polskim ideałem. Natomiast ze śpiewaków zagranicznych mogę wymienić Samuela Rameya i José van Dama.

Moim zdaniem pański głos nawet przypomina głos tego ostatniego śpiewaka.

– Właśnie często to słyszę.

Czy chciałby Pan jeszcze coś powiedzieć czytelnikom Trubadura o sobie?

– Nie wiem, co mogłoby czytelników zainteresować. Chcę powiedzieć, że jako przedstawiciel młodego pokolenia całkowicie odcinam się od pewnych rzeczy, które w Polsce mają miejsce. Nie staram się śpiewać za wszelką cenę, tam gdzie są konflikty, coś jest przed muzyką, tam mnie nie ma. Nie bawię się w takie rzeczy. Są ludzie, którzy pasjami uprawiają różne kłótnie i intrygi na zapleczu wielkiej muzyki, ja w czymś takim nigdy nie uczestniczę, jestem poza tym. Uważam, że nie można dać się ponieść muzyce do tego stopnia, żeby ona przesłoniła całe życie. Jest coś ponad tym, to jest jednak profesja, musi być czas i margines na inne rzeczy. Ja mam ten margines bardzo duży, duży dystans do tego, co robię i nie staram się myśleć, że coś muszę. Ja nic nie muszę, wszystko ma swój czas. Jeżeli mam mieć koncert, który będzie okupiony wielką ilością kłótni i targów, to z niego grzecznie rezygnuję. Nie można dać się wpuścić w taki kierat, że człowiek wstaje rano wściekły. Właśnie dlatego mój kontakt z operą zacząłem od Warszawskiej Opery Kameralnej, jakkolwiek nie jestem w niej na etacie. Masa Polaków nie ma pojęcia o tym, jaką wartość przedstawia Opera Kameralna, a jeśli ktoś im powie, to nie wierzą. Nasz dyrektor Stefan Sutkowski pracuje po cichu, nie rozgłasza, dokąd opera wyjeżdża, a jest masa wyjazdów. Przed rokiem zespół był 2 miesiące w Japonii, występował we wszystkich największych salach i wszędzie był entuzjastycznie przyjmowany. Czy ktoś wie o tym? Nikt. Obserwując dyrektora, widzę, że w tej chwili działa konsekwentnie i chyba tak, jak sobie 40 lat temu wymarzył. Wszystko jest poukładane, załatwione, każdy wie co ma robić. Jest mnóstwo pracy i nie jest tak jak w innych teatrach, że jak ktoś ma mało pracy, to się buntuje. Jest mnóstwo znakomitych wyjazdów, 2 tygodnie temu wróciliśmy z Bejrutu, ostatnio w Lizbonie pokazano Cyrulika sewilskiego, teraz zespół wyjeżdża do Francji, potem na 16 przedstawień Czarodziejskiego fletu do Hiszpanii. Który teatr tak jeździ? Żaden. Ten teatr spełnia tę konwencję, której ja hołduję – żadnego przedstawiania dawnych oper w dzisiejszych czasach, we współczesnych kostiumach.

Chciałbym przypomnieć, że w kwietniu 2000 roku miał się odbyć w Opolu recital Andrzeja Hiolskiego z organistą Prof. Józefem Serafinem. Ja pojechałem z Jego programem, zastąpić Go. To było takie przeżycie, że nie wiadomo było, jak to zrobić. Udało nam się stworzyć na sali niepowtarzalny nastrój. Po recitalu dostałem kwiaty i powiedziałem parę słów, że było dla mnie wielkim zaszczytem zastąpić Andrzeja Hiolskiego. Te kwiaty położyliśmy między sobą, zaśpiewałem bis i wyszliśmy z sali, pozostawiając kwiaty jako symbol pamięci o Panu Andrzeju.

Natomiast najważniejszy koncert, będzie się nadal odbywał, to jest „moje dziecko”, koncert zatytułowany Kolędy dla Poznania. To jest, póki co, dzieło mojego życia, Żadne przedstawienie czy recital pieśni się z tym nie równa. To nie jest normalny koncert. Roi się teraz w Polsce od koncertów tzw. charytatywnych, które polegają na tym, że artyści biorą honoraria, a jakiś tam dochód przeznacza się na cele społeczne – jakiż to jest koncert charytatywny? W związku z tym wpadłem na pomysł, żeby zaprosić dzieci z domów dziecka na koncert, aby to był dla nich prezent. Udało mi się zaangażować dwoje aktorów grających w serialu Złotopolscy, Magdę Stużyńską, która jest moją przyjaciółką i Adama Dzienisa, Poznański Chór Katedralny i kwartet smyczkowy. Zaproszone dzieci dostały prezenty, również śpiewały z nami kolędy na scenie. Na koncert przyszedł także tłum poznaniaków, około 2 tysiące osób. Chcę kontynuować ten cykl jako pewne moje podziękowanie za to, co udało mi się osiągnąć. To jest wielka praca, robię sam wszystko, od pomysłu po ustawienie krzeseł w kościele, jeszcze ponadto śpiewam. Również trzeba to wszystko zorganizować – udział solistów, chóru, organów, kwartetu smyczkowego, aktorów. I nieważne, co w tym czasie będzie, czy nagranie, czy jakiś wyjazd, to się nie liczy i 12 stycznia 2002 roku będą Kolędy dla Poznania. Dla mnie to jest wielkie wydarzenie.

Raz na kwartał odbywają się nasze spotkania klubowe, na których często zaszczycają nas swoją obecnością goście związani zawodowo z operą i wokalistyką – śpiewacy, dyrygenci, reżyserzy, korepetytorzy. Czy zechciałby Pan kiedyś przyjąć nasze zaproszenie, aby Klubowicze mogli poznać Pana osobiście?

– Oczywiście, bardzo chętnie.

Bardzo się cieszę, że Pana poznałam. Jeszcze raz serdecznie dziękuję za spotkanie i życzę wielu sukcesów.

– Ja też bardzo dziękuję.

Rozmawiała Barbara Pardo