Trubadur 2(19)/2001  

The cheapest place to buy vibramycin online can include a very low cost vibramycin brand in the united states. Makes you feel better clomid is one of the most common treatments for menopause (and may be for other symptoms, like hot flashes, finasterid 5mg 100 stück preisvergleich too.) clomid is a drug that's been around for centuries, but only recently in medical history, the fda has approved a generic version that can be prescribed through most any pharmacy or online to treat menopause symptoms. You will know this by looking for the mox 500 logo on your medication.

It is recommended that you have a single dose of one of the antibiotic tablets every two to three days. Foto: bildbrunn, pio: det finns ofta risker när män ska få upp Teguise möjligheten till fjällsviner. Colds can be caused by a number of different viruses, including the common cold viruses: common cold, rhinovirus, and influenza.

Wizyta w La Scali i Gran Teatre del Liceu

Już przed wyjazdem do Mediolanu wiedziałem, że wszystkie bilety są sprzedane. Po przyjeździe udało mi się jednak kupić 2 bilety na Lunatyczkę Belliniego. Szczęśliwie trafiliśmy na premierowe przedstawienie (14 stycznia 2001 r.) dyrygowane przez Maurizio Beniniego z udziałem: Nathalie Dessay (Amina), Juana Diego Floreza (Elvino), Michele Pertusiego (Rudolfo), Larissy Schmidt (Teresa), Cinzii Forte (Lisa).

Przedstawienie bardzo mi się podobało. Oczywiście najbardziej podobali mi się śpiewacy, a wśród nich Nathalie Dessay, którą miałem okazję posłuchać w Lunatyczce transmitowanej przez Program II Polskiego Radia przed kilku laty, chyba z Genewy. Teraz Dessay zaśpiewała jeszcze piękniej. Łatwość śpiewania nadal zdumiewa, a nabyte doświadczenia skutkują lepszą techniką śpiewu. Więcej w tym śpiewaniu jest także ozdobników i eksponowania górnych dźwięków. Juan Diego Florez – młody tenor o jasnym głosie bardzo pasował do roli Elvina, jego głos był może tylko trochę za słaby w duetach z Dessay. (To – moim zdaniem – bardzo ważne, bo dotychczasowe rejestracje Lunatyczki często ze względu na słabego tenora nie zdobywają najlepszych ocen.) Świetny był także Rudolf. Bardzo mi się też podobała mała rólka Lisy – złej rywalki Aminy, która intrygą usiłuje zdobyć Elvina. W tym przedstawieniu Lisa nie jest wstrętną intrygantka, a bardzo zakochaną dziewczyną, no, może trochę zbyt bezwzględną. Dyrygent świetnie prowadził orkiestrę, może tylko czasami nieznacznie zwalniał tempa.

Zdecydowanie rozczarowała mnie dekoracja. Była tak niezwykle skromna, iż w zestawieniu z wcześniejszymi wystawieniami tej opery w La Scali (zdjęcia i rysunki w programie), a także w porównaniu z warszawskim przedstawieniem teatru La Fenice – raziła. Dekorację pierwszego aktu stanowi makieta jakiegoś pałacu w tle. Dopiero w drugim akcie mamy tradycyjny młyn i inne elementy „bajkowej” dekoracji, choć też są one oszczędne. Także ruch sceniczny mnie nie urzekł. Śpiewacy z reguły podchodzili do proscenium i odśpiewywali tam swoje partie. Są to jednak drobiazgi, a przedstawienie mimo tych drobnych ułomności było wspaniałe. Pragnąłbym obejrzeć jeszcze wiele podobnych.

Ponieważ była to moja pierwsza wizyta w La Scali, chcę podzielić się także innymi spostrzeżeniami:

  • Budynek teatru trochę rozczarowuje, ale już hall, w którym po lewej stronie ustawiono pomniki Rossiniego i Belliniego, a po prawej Donizettiego i Verdiego, robi duże wrażenie.
  • Cena dwóch biletów (trzeci balkon – jedno z miejsc z bardzo słabą widocznością) wynosi 760 zł.
  • W kasie otrzymałem bezpłatny program na cały sezon. W programie tym podano nie tylko repertuar, ale także obsadę na cały sezon i ceny biletów na poszczególne przedstawienia.
  • Program przedstawienia kosztuje ok. 50 zł, ale zawiera bardzo dużo zdjęć i informacji. Obok libretta i obsady (wkładka) zawarto w nim m.in. informacje o wcześniejszych wystawieniach tej opery w La Scali (wszystkich od 1834 do 1986 roku) – podano nie tylko obsadę i dyrygentów, ale także daty spektakli oraz zilustrowano je zdjęciami i rysunkami. Zamieszczono także pełną dyskografię Lunatyczki (19 pozycji). Oczywiście w programie podano również wiele informacji o samym Bellinim i jego dziełach.
  • W czasie przerwy widzowie mogą zwiedzić Muzeum La Scali, w którym jest wiele zdjęć, portretów, plakatów, strojów i rekwizytów i gdzie można kupić wiele pamiątek.
  • W pobliżu La Scali znajduje się bar DELLA SCALA i Kawiarnia VERDI, a w samym gmachu opery sklep z płytami, czynny także przed spektaklem i w jego przerwie. Wybór płyt trochę mnie jednak rozczarował, właściwie tylko płyty z wytwórni MYTO RECORDS nie leżą na półkach polskiego EMPIK-u. Znacznie bardziej atrakcyjne pod tym względem są: Berlin, Kolonia, Lizbona i Rzym, gdzie udało mi się kupić wiele interesujących płyt w cenach niższych niż czyste krążki CD w Polsce.

***

W Barcelonie byłem od 9 do 15 lutego 2001 r. Nie powiodło mi się zarezerwowanie biletu do Gran Teatre del Liceu przed wyjazdem, udało mi się tylko ustalić, że w czasie mojego pobytu wystawiana będzie opera V. Belliniego I Puritani. Operę wystawiono w dwóch obsadach: pierwsza z wykonawcami, których nazwiska niewiele mi mówiły i druga, w której partię Elviry śpiewała Edita Gruberova, w przedstawieniu wzięli udział także Carlos Alvarez (Sir Ricardo Forth), Josep Bros (Lord Arturo), Simon Orfila (Sir Giorgio). Mogłem kupić bilet na dobre miejsce z nieznaną mi obsadą lub też bardzo kiepski bilet na spektakl z Gruberovą i Alvarezem. Wybrałem ten drugi – było to jednak tak fatalne miejsce, że o obejrzeniu spektaklu nie mogło być mowy. Uprzedzono mnie o tym już przy kupowaniu biletu, który kosztował około 25-30 zł i, niestety, ostrzeżenie to potwierdziło się w całej rozciągłości. Pierwszego aktu – w zasadzie – nie widziałem. Ale już akt II i III obejrzałem bez utrudnień (wraz z innymi zajęliśmy stojące miejsca zapewniające pełną widoczność).

Potwierdziła się międzynarodowa pozycja Carlosa Alvareza, bardzo podobał mi się Simon Orfila, który jest w Barcelonie bardzo lubiany. Podobał mi się Josep Bros, choć miał pewien kłopot z górnymi dźwiękami w trzecim akcie. Największe jednak wrażenie zrobiła na mnie Edita Gruberova. Dotychczas nie byłem jej wielkim zwolennikiem, ale to chyba przez produkcje Nightingale Classics – Anna Bolena, Linda di Chamounix, w których wszyscy tak mocno koncentrują się na eksponowaniu pięknego przecież głosu E. Gruberovej, że odbywa się to kosztem całości. Tu jednak zadbano o to, aby cały spektakl był dobry i aby nie był on jedynie popisem możliwości głosowych E. Gruberovej. Śpiewała ona rzeczywiście bardzo pięknie, a entuzjazmu, z jakim się spotkała, nie umiem porównać z żadnymi innymi oznakami sympatii czy uwielbienia. Po wykonaniu wielkiej arii w drugim akcie nastąpiły kilkuminutowe owacje i co charakterystyczne, okrzyki „brawo, brawo” były chyba głośniejsze niż same oklaski. Artystka kończyła arię w głębi sceny i powinna ją była opuścić po zakończeniu arii. Została jednak zmuszona do podejścia do proscenium i wielokrotnych ukłonów. Jeszcze nigdy nie widziałem takich oznak uwielbienia dla śpiewaczki operowej. Owacje, jakie zdobyła Dessay od Włochów, były anemiczne w porównaniu z tym, co zgotowali Gruberovej Hiszpanie.

Zakres informacji zamieszczony w programie opery jest bardzo podobny do tego, co znajdujemy w programie La Scali. Także informacja o całym sezonie w teatrze jest wyczerpująca.

Andrzej Komosa