Trubadur 3(20)/2001  

Viagra orlistat hctz tablet viagra 100mg without prescription. The fda is aware of promethazin 25 mg kaufen Opa-locka concerns about generic flutamide. Generic prednisone may differ from the brand name drug in color, packaging, potency, and other characteristics.

This price will change as time goes on and as other companies compete with each other to offer their drug. The tadalafil prescription form you filled out is just a copy of a paper filled out by a nurse when you are tadalafil rezept admitted into the hospital. Amoxicillin price for sinusitis amoxicillin dosage for sinus infection.

V Letni Festiwal Opery i Operetki w Krakowie

Kolejny, piąty już, Letni Festiwal Opery i Operetki w Krakowie tym razem, z uwagi na planowane lipcowe tournée artystyczne zespołów, odbył się w dniach 16-26 czerwca br. I jak zwykle cieszył się olbrzymim zainteresowaniem publiczności szczelnie wypełniającej widownię Teatru im. J. Słowackiego.

Tegoroczny Festiwal, poza prezentacją koncertowej wersji opery G. Verdiego Makbet (premiera sceniczna odbyła się we wrześniu) oraz wydarzeniem specjalnym, jakim był niewątpliwie występ nowojorskiego zespołu The White Oak Dance Project Michaiła Barysznikowa, przyniósł wiele interesujących i na ogół świetnych występów gościnnych artystów polskich i zagranicznych, których rzadko można oglądać na krakowskiej scenie.

A zaczęło się niezbyt szczęśliwie. Przygotowana bardzo starannie muzycznie przez dyrektora Tadeusza Kozłowskiego koncertowa wersja Makbeta Verdiego (16.06) przebiegła pod znakiem nagłej niedyspozycji zdrowotnej odtwórcy tytułowej roli, barytona Andrzeja Bieguna, który odważnie, choć z widocznym trudem dotrwał do końca, aczkolwiek nie obyło się bez istotnych skrótów (iinterwencji lekarskiej w przypadku solisty). Oczywiście, sytuacja ta całkowicie zdeprymowała pozostałych śpiewaków, szczególnie Monikę Swarowską-Walawską (Lady Makbet). W tej sytuacji popis autentycznego kunsztu wokalnego dali tylko Tomasz Kuk (Makduf), brawurowo wykonując swą arię, Przemysław Firek śpiewający bardzo wzruszająco partię Banka oraz Marta Abako w niewielkiej partii Damy.

Drugi spektakl festiwalowy, Carmen G. Bizeta (17.06), zdominowało dwoje śpiewaków: poznanianka Joanna Kozłowska (Micaela) i krakowski laureat I nagrody konkursu moniuszkowskiego – Tomasz Kuk (Don José). Joanna Kozłowska, bardziej znana na scenach świata niż w Polsce, śpiewała urzekająco: głos znakomicie wyszkolony technicznie, pięknie brzmiący we wszystkich rejestrach, ujmujący rozległością i barwą. A przy tym stworzyła całkiem przekonującą postać skromnej, wrażliwej dziewczyny. Tomasz Kuk zaimponował blaskiem i siłą swego głosu tenorowego. Śpiewał przejmująco, ale bez owego napięcia, które często towarzyszy jego produkcjom wokalnym. Postać swego bohatera starał się oddać nieskomplikowaną, może chwilami zbyt prostą, grą aktorską. Gościnnie występująca Austriaczka gruzińskiego pochodzenia, Natalia Nicoli, w partii tytułowej zademonstrowała głos o pięknie wyrównanej średnicy, ale niepewnych dołach i górze skali. Mogła się oczywiście podobać, choć temperamentem i sposobem kreacji postaci Carmen daleko odbiega od interpretacji naszej Bożeny Zawiślak-Dolny. Escamilla zaśpiewał Rafał Songan bardzo swobodnie i kulturalnie prowadzący swój ładny, lecz o niewielkim wolumenie głos. Bardzo dobrze dyrygował Tadeusz Kozłowski.

Pajace Leoncavalla i Rycerskość wieśniacza Mascagniego – nowa produkcja krakowskiej opery w ciekawej, bardzo współczesnej reżyserii Wojciecha Adamczyka i pod kierownictwem muzycznym Andrzeja Straszyńskiego, zgromadziły komplet publiczności (spektakl w dniu 18.06). Wykonawcy nie zawiedli widzów. Oba spektakle zaprezentowano w obsadzie premierowej, (szczegółowo omówionej w nr 1 (17)/2001 Trubadura). Wydaje się, że przez okres kilku miesięcy artyści nabrali doświadczenia i pewności w kreowaniu swych partii. I jeszcze dobitniej przekazali przesłanie zarówno kompozytora, jak i reżysera. W omawianych spektaklach szczególnie podkreślić należy bardzo dobry śpiew i grę Marty Abako (znakomita Nedda!), Bożeny Zawiślak-Dolny (Lola), a z panów – Andrzeja Bieguna (Tonio), Przemysława Firka (Alfio) – wyróżniali się oni i głosowo, i aktorsko – oraz Janusza Dębowskiego (przede wszystkim za piękną wokalnie interpretację Turiddu).

Nabucco Verdiego to chętnie oglądana i słuchana opera, wypełniająca zawsze widownię po brzegi. Tak było i tym razem (19.06). Nieco statyczna wizja reżyserska (W. Zawodziński) została bardzo starannie przekazana muzycznie (Tadeusz Kozłowski) ze znakomicie dopracowanymi brzmieniowo chórami (Ewa Bator). Niewątpliwym magnesem tego spektaklu były nazwiska gościnie występujących solistów: Irene Milkieviciute (Abigail), Zbigniewa Maciasa (Nabucco) i Romualda Tesarowicza (Zaccaria). Litewska śpiewaczka znana w świecie i w Polsce (Warszawa, Łódź) dysponuje potężnym głosem o rozległej skali. Wydaje się jednak, że głos ten nie zawsze podporządkowuje się kontroli artystki, jego siła zwłaszcza w górze skali bywa nadużywana. Za to piana, nawet te nagłe (subito piano) są imponujące. Zbigniew Macias powtórzył swą świetną kreację z ubiegłego roku. Śpiewał głosem szlachetnym, o mocnym brzmieniu, postaciowo bardzo przekonujący. Debiut Romualda Tesarowicza na scenie krakowskiej należy uznać za bardzo udany. Stworzył piękną postać sceniczną. Śpiewał sugestywnie, głosem o ciekawym i wyrównanym brzmieniu. Pozostałe partie, choć stosunkowo niewielkie, też pozostaną w pamięci słuchaczy, zwłaszcza Fenena Bożeny Zawiślak-Dolny, Ismael Tomasza Kuka i Anna Marii Domańskiej.

Łucja z Lammermoor Donizettiego (20.06) przygotowana przez Tadeusza Kozłowskiego i Laco Adamika była popisem wokalnym pary głównych bohaterów: Joanny Woś (Łucja) i Adama Zdunikowskiego (Edgar). Joanna Woś jest obecnie w tej partii chyba bezkonkurencyjna w Polsce. Jej piękny z natury głos i perfekcyjna wręcz technika wokalna zostały wzbogacone przez subtelne i ciepłe aktorstwo. Scena obłędu w jej wykonaniu stała się nie tylko kulminacyjnym, ale i najbardziej wzruszającym fragmentem całego spektaklu. Adam Zdunikowski, dysponujący raczej lekkim lirycznym tenorem, podołał jednak trudnościom partii Edgarda i ukazał całe piękno swego głosu. Do dwóch protagonistów dołączyli udanie baryton Wiesław Bednarek (Ashton) i bułgarski bas Dimitr Stanéév (Raimondo).

Cyganeria Pucciniego od premiery w styczniu 2000 roku nie miała wielu przedstawień. I było to słychać i widać na przedstawieniu festiwalowym (21.06). Choć obsada solistów stanowiła „mieszaninę” obsad z dwóch premier, śpiewacy jakoś nie mogli się wzajemnie odnaleźć w scenach zespołowych. Nie dotyczy to ich solowych produkcji, jakkolwiek przerwa w śpiewaniu tych partii zawsze robi swoje. W zasadzie najpiękniej wykonali swe role Małgorzata Lesiewicz (Mimi) – choć raczej bardziej wzruszająca i tragiczna, niż zalotna i płocha (jak mówi libretto) i Tomasz Kuk – pięknogłosy Rudolf. Pozostali: Rafał Songan (Marcello), Konrad Szota (Schaunard), Bogdan Kurowski (Colline) i Karin Wiktor-Kałucka (Musetta) też ujawnili swe indywidualne możliwości na tyle, na ile pozwalała im na to wielkość ich partii. Dyrygował gościnnie Bogdan Olędzki (chyba bez prób, bo soliści często mijali się także z akompaniującą orkiestrą).

Wiktoria i jej huzar P. Abraháma – klasyczna operetka, zawsze ściąga rzesze swych zagorzałych wielbicieli czekających na piękne melodie, balet, bogactwo wystawy. I tak było na spektaklu festiwalowym (22.06). Utrzymująca się od 1993 roku na scenie krakowskiej inscenizacja (Bogusława Czosnowska – reżyseria i Marian Lida – kierownictwo muzyczne) nic nie straciła ze swej świeżości. A i para głównych protagonistów: Krystyna Tyburowska (Wiktoria) i Jan Wilga (Koltay) przypomniała swoje najlepsze lata demonstrując nie tylko świetną aparycję sceniczną, powściągliwą grę, ale i mistrzostwo wokalne. W mniejszych partiach popis gry aktorskiej i ładnego śpiewu dali natomiast gościnnie występujący śpiewak łódzki, bardzo profesjonalny Andrzej Orechwo (Janczi), Marta Poliszot (Lia San), cenny nabytek operetki i Wojciech Wróblewski (Ferri). Partia Riquette to natomiast całe studium gry i śpiewu Bożeny Zawiślak-Dolny. Artystka bowiem nie tylko głosowo utrafiła w nietypowe dla siebie emplois wokalne, ale brawurą, temperamentem i swobodą sceniczną podbijała i urzekała. Być może chwilami nawet pozostawiała w tle pierwszoplanowych bohaterów. Całość prowadził, moim zdaniem w nieco zbyt wolnych, rozwlekłych tempach, Marian Lida.

Traviata G. Verdiego to inscenizacja utrzymująca się w Krakowie od 15 prawie lat, i to z niezmiennym powodzeniem. Przygotowana przez nieżyjącego już Wojciecha Ziętarskiego i muzycznie przez Ewę Michnik, odnowiona została przez Andrzeja Straszyńskiego. Spektaklem festiwalowym (23.06) dyrygował Tadeusz Kozłowski mając do dyspozycji dwoje wspaniałych śpiewaków: Joannę Woś (Violetta) i Adama Kruszewskiego (Giorgio Germont). Joanna Woś stworzyła sugestywną postać tragicznej kurtyzany, śpiewała przy tym zachwycająco. Kruszewski okazał się Germontem wręcz idealnym – piękny w barwie, szeroki w wolumenie głos, imponująca kultura śpiewu, spokojne, powściągliwe aktorstwo. Młody tenor z Gdańska Paweł Skałuba, zresztą laureat licznych konkursów wokalnych, mógł się podobać, choć artysta nie zawsze prowadził głos w sposób do końca wyrównany. W sumie – bardzo dobre zakończenie Festiwalu. Zakończenie operowe, bo właściwie zakończyły go dwa wspaniałe pokazy zespołu baletowego Michaiła Barysznikowa White Oak Dance Project.

I jeszcze parę refleksji ogólnych. Tegoroczny Festiwal został trochę przyspieszony, o czym była mowa na wstępie. Oczywiście zaważyło to z pewnością na atmosferze spektakli (nie na frekwencji). Nie była ona tak uroczysta, ciepła i serdeczna, jak w latach poprzednich. Ale stało się tak nie tylko dlatego. Wpływ na nią miała także sytuacja w samej operze: nagłe ogłoszenie przez marszałka województwa konkursu na dyrektora naczelnego opery. Nie wnikając w przyczyny i powody tej decyzji (niezbyt zresztą jasno precyzowane), można wysnuć jednakże jeden wniosek: powodem wszystkich niepowodzeń i zakłóceń w działalności placówek kulturalnych jest ogólny regres w finansowaniu kultury w Polsce. I myli się ten, kto uważa, iż pieniądze na tę działalność będą przypisane do nazwiska osoby kierującej daną placówką. A marszałkowska wizja działalności krakowskiej Opery napawać może tylko smutkiem i troską.

Jacek Chodorowski