Trubadur 1(30)/2004  

At one time, it was believed that heart disease could be prevented and cured by eating vegetables; In addition, clomid bestellen rezeptfrei patients should be told to take their medicine exactly at the prescribed time. How much dapoxetine 60mg is the lowest price in india?

My skin is now oily all over, and i have a small bump on my leg that was there before. If you know what you need as well as what you can take, you will have levitra originale 20 mg no trouble in doing the right things. There are no studies available that show that taking dapoxetine daily for an extended period of time will result in negative side effects.

XIII Festiwal Muzyki Dawnej inaczej
czyli kontratenorzy na Zamku

Światowy boom na głosy kontratenorowe zdaje się omijać Polskę. Władze i reżyserzy rodzimych teatrów operowych (z wyjątkiem Warszawskiej Opery Kameralnej) jakby nie słyszeli o istnieniu męskiego śpiewu wyższego od tenoru. Ratunkiem dla amatora „anielskich głosów”, oprócz cyklicznych wizyt w WOK, jest na szczęście coroczny Festiwal Muzyki Dawnej na Zamku Królewskim.

Organizatorzy ubiegłorocznej imprezy sprawili miłośnikom pięknych altów prezent wyjątkowy. Była nim wizyta znanego i szanowanego wiedeńskiego zespołu muzyki dawnej Les Menestrels i co za tym idzie – zupełnie nieprawdopodobnego Floriana Mayra (niedziela, 26.10). Doskonałą formację założyli w 1963 r. Klaus Walter i Marie Therese Escribano. Mayr dołączył do grupy około 30 lat później. Jego pierwszą nagraną z „Minstrelami” płytą jest bodajże, wydana w 1995 r., In Gottes Namen fahren wir – Musik aus der Zeit der Babenberger z ORF Edition Alte Musik. Wart uwagi głos wiedeńczyka możemy podziwiać również w dwóch utworach na innym wyjątkowym krążku z tego roku – nagraniu piętnastowiecznego Codex Faenza, poczynionym przez Ensemble Unicorn pod dyrekcją Michaela Poscha. Mayr śpiewa tu u boku m.in. Bernharda Landauera (pierwszy kontratenor) i znanego z Kings Singers barytona Colina Masona. Artysta ma na koncie również tytułową rolę w oratorium Gioas, Re di Giuda Johanna Christiana Bacha oraz wykonania Stabat Mater Pergolesiego. Na Zamku Les Menestrels skoncentrowali się na twórczości XIV-wiecznych minnesingerów. Brak słów, żeby oddać potężny ładunek wrażliwości (w części pierwszej koncertu) i doskonałego humoru (w drugiej), emanujący zarówno z samych muzyków, jak i… ich oryginalnych instrumentów. Wśród wokalistów przodowali Birgit Kurtz – śpiewająca z wielką klasą sopranistka, dowcipny i ironiczny szef zespołu – Klaus Walter i oczywiście (wychwalany już wyżej) Florian Mayr. Perfekcją i delikatnością wykonania alcista miło kojarzył się z Andreasem Schollem. Świetny zarówno w dolnych, jak i górnych rejestrach, miał jednak coś, czego mi u Scholla brakuje – niebywałą sceniczną charyzmę.

Z ciarkami na plecach czekałam na koncert promujący wielce interesujący materiał z płyty Musica Rediviva – nowoodkryta muzyka z wrocławskich i śląskich druków XVI-XVII w. (niedziela, 2.11). Wrocławski Ars Cantus nie zawiódł, ale i nie porwał. Zespół Tomasza Dobrzańskiego perfekcyjnie wykonał kompozycje z albumu, zabrakło jednak koncertowego „dreszczu”, czegoś, co zmusiłoby do zadumy albo przynajmniej – kilku wywołanych wzruszeniem bezsennych godzin. Po koncercie zasnęłam bez najmniejszego problemu, nie wypada jednak nie pochwalić sopranistki Moniki Wieczorkowskiej oraz Tomasza Dobrzańskiego i Pawła Iwaszkiewicza grających na „przodkach” drewnianych instrumentów dętych. Uważnie przysłuchiwałam się Piotrowi Olechowi, który, choć nie miał wielu możliwości popisu, zaprezentował się bardzo ciekawie. Jego czysty śpiew pięknie współbrzmiał zarówno z instrumentami, jak i głosami pozostałych wokalistów. Muszę przyznać, że kariera tego kontratenora intryguje mnie z roku na rok coraz bardziej. Postępy, jakie uczynił w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy są naprawdę niezwykłe. Najlepszym dowodem – zachwycający (nareszcie) Apollo na ubiegłorocznym festiwalu mozartowskim w WOK.

Najbardziej oddani miłośnicy muzyki dawnej zebrali się w piątek, 14.11 w bardzo, bardzo zimnym kościele świętego Benona na Nowym Mieście. Było warto. Usłyszeli Miserere na cztery głosy Pergolesiego i mało znane Stabat Mater Antonia Bononciniego, młodszego brata Giovanniego. Z powodu zmian w składzie orkiestry pierwszy utwór usłyszeliśmy tylko w obszernych fragmentach, drugi – na szczęście w całości. Mimo że aura nie sprzyjała ani wokalistom, ani muzykom, koncert można uznać za bardzo udany. Pięknie (aczkolwiek biorąc pod uwagę niewielką kubaturę kościoła – stanowczo za głośno) śpiewała Monika Wieczorkowska. Dobrze, choć nie w pełni wykorzystując swoje możliwości, zaprezentowali się Maciej Gocman (tenor) i Bogdan Makal (bas). Bohaterem wieczoru był dla mnie Piotr Łykowski, jeden z najlepszych polskich alcistów, genialny Zefir z WOK-owskiego Apolla i Hiacynta. Głos prowadził delikatnie, z umiarem, wykorzystując doskonałą technikę. Po występach wrocławskiego kontratenora zawsze żałuję, że koncertuje w Warszawie tak rzadko. Chociaż podczas wakacji pojawił się w stolicy aż trzy razy (oprócz występu w WOK wziął udział w III Letnim Festiwalu Kompozytorów Polskich w Muzeum Paderewskiego i rewelacyjnie zaśpiewał w kościele świętej Anny), przerwy między jego stołecznymi występami trwają na ogół dobre parę miesięcy. Nie lepiej jest z dostępnością nagrań wokalisty – zrealizowanego dla niemieckiej wytwórni Koch Freude und Trauer der Liebe z muzyką Roberta Schumanna (gdzie alcista wykonuje Dichterliebe do słów Heinego) próżno szukać w sklepach. Wracając do koncertu u redemptorystów – nieco gorzej od śpiewaków spisywała się orkiestra, nieliczne fałsze można jednak zrzucić na karb zimna i zmian obsadowych. Ładnie na pozytywie zagrała Natalia Sitarz.

Z powodu wielkiej sympatii, jaką żywię dla wokalnej grupy Pro Forma, nie będę długo rozpisywać się o jej koncercie motetów i madrygałów XVI-XVII wieku (niedziela, 16.11). Jak zapowiedział kierownik chóru Marcin Wawruk, zespół nie specjalizuje się w muzyce dawnej. Tylko to pozwala mi zrozumieć, dlaczego motety w jego wykonaniu w niczym nie przypominały tego, czym być powinny, a madrygałom mogłam uwierzyć tylko po części. Świetne wysokie głosy męskie w zespole (szczególne brawa dla pewnego tenora) tym razem praktycznie nie były słyszalne, reszcie formacji niestety też trudno przyklasnąć. Nieudany występ na Zamku nie zmienił jednak mojego zdania, że Pro Forma to jedna z najlepszych polskich grup chóralnych i na perfekcyjne wykonanie motetów gotowa jestem poczekać jeszcze choćby i rok.

Po zawodzie, jaki przeżyłam tydzień wcześniej (Pro Forma plus o wiele zbyt jednostajny w klimacie koncert świetnej, było nie było, Marii Pomianowskiej), z duszą na ramieniu szłam na kolejne wydarzenie festiwalu (niedziela, 23.11). Niepotrzebnie. Zarówno trio Kleine Cammer-Musique (Jerzy Żak, Grzegorz Lalek, Tomasz Frycz), jak i La Tempesta zaprezentowały się wyśmienicie. Pierwszy koncert niósł w sobie tak potężny ładunek emocjonalny, że przekierowanie uwagi na kolejnego wykonawcę zdawało się być nie lada wyczynem. Obawy minęły, kiedy na scenie pojawił się zespół Jakuba Burzyńskiego. Niemal od razu zdobył serca publiczności żywiołowym wykonaniem La Negriny Mateo Flechy. Hiszpańskie ensalady i canciones (obok utworów Flechy pojawiły się głównie kompozycje Juana del Enciny) i aktorski talent zespołu (zarówno śpiewaków, jak i instrumentalistów) zapewniły „Burzy” gromkie brawa i gorąco przyjęte bisy. Damską część audytorium oczarował bas Roman Wawreczko. Doskonale i z wyczuciem śpiewał kierownik zespołu, kontratenor Jakub Burzyński. Trudno zresztą pochwalić jedną osobę – cały zespół stworzył żywiołowy, raz tętniący humorem, raz zarażający subtelnym smutkiem, jednolity muzyczny organizm. Szczególne brawa należą się za poszukiwania i dobór koncertowego materiału – tak skonstruowany program to prawdziwy majstersztyk!

Ubiegłoroczny festiwal zakończył (w niedzielę, 30.11) koncert Ars Nova, znanej i lubianej formacji muzyki dawnej, prowadzonej przez flecistę Jacka Urbaniaka. Po przerwie do grupy dołączył zespół tańca dworskiego Romany Agnel – Ardente Sole (Gorejące Słońce). Świetna choreografka tym razem nie porwała mnie swoją interpretacją tańców dworskich, czarowała raczej urodą i pięknymi strojami. Zdecydowanie lepiej wypadli towarzyszący jej panowie: Dariusz Brojek i Krzysztof Antkowiak. Największe wrażenie wywierała jednak muzyka, w tym fragmenty szesnastowiecznej Tabulatury Jana z Lublina, do której artystka ułożyła dwie ze swoich choreografii. Co tu kryć – cały koncert „Na dworze Jagiellonów”, który zafundowała nam Ars Nova, był wydarzeniem z najwyższej półki. Wielkie brawa należą się nie tylko całej formacji, ale i każdemu z wokalistów i instrumentalistów z osobna. Cóż za świetne przygotowanie, jaka technika! Dla mnie najjaśniej błyszczeli: rewelacyjna jak zwykle Agata Sapiecha, grająca na rebeku i mazankach, Jacek Urbaniak, nie tylko wyczarowujący małe cuda z fletów i pomortu, ale i z wyczuciem prowadzący całość koncertu oraz Anna Mikołajczyk-Niewiedział, zdecydowanie jeden z najpiękniejszych polskich sopranów. Zachwycały też głosy męskie. Aż szkoda, że wszystkich wokalistów można było usłyszeć tylko i wyłącznie w Bądź wiesioła panno czysta, dziele anonimowego twórcy z rękopisów Raczyńskich. Annie Mikołajczyk partnerowali tu: Krzysztof Owczynik (który dopiero w tym utworze ukazał całe piękno swego tenoru), baryton Mirosław Feldgebel i kontratenor Marcin Zalewski.

Laureatem „Bazylika”, głównej nagrody festiwalu przyznawanej przez warszawski oddział Polskiego Towarzystwa Muzyki Dawnej, został (ku mojej wielkiej radości, choć nie ukrywam, że miałam też innych faworytów) wrocławski zespół Collegio di Musica Sacra, prowadzony przez Andrzeja Kosendiaka. Wyróżnienia otrzymały: formacja Jakuba Burzyńskiego – La Tempesta oraz Marie Bournisien z La Morry.

Aleksandra Wesołowska