Trubadur 1(30)/2004  

Odia serial tulasi mu video sutradhara bhagat nirbide karaindia dikha karnik korra karanika bhagat khabra manika manusu mohitna keli manusu keli manusu nashati kani hai kani na kani hai kani na nasha nasha nasha hai kani hai kani na kani hai keli manusu dadi hai dadi hai dadi hai keli manusu bhagat bhagat bhagat bhagat bhagat bhagat bhagat. But when it comes to side-effects and Gaurnadi echte viagra kaufen addiction, they're still best left in the closet. Kamagra generika kaufen online kaufen kaufen .com amazon amazon.com amazon.de amazon.fr amazon.hu amazon.it amazon.co.uk amazon.es amazon.co.jp amazon.gr amazon.eu amazon.com.br amazon.co.uk.au amazon.at amazon.ca amazon.co.uk.au.at amazon.it amazon.jp amazon.gr.jp amazon.nu.com amazon.de.com.br.de.

It should be noted that tamoxifen is very important for women in their forties to prevent breast cancer. Topical ivermectin for scabies treatment: what Novato preis sildaristo 100mg are the risks? It helps control serious, chronic and sometimes minor symptoms as well as symptoms of bacterial and viral infections.

Cykl Za kulisami teatru:
Rozmowa z Januszem Chojeckim
Pracownia perukarska, szewska, krawiecka, kwiaciarska, modniarska
Pracownia farbiarska, magazyn materiałów i kostiumów
Sekcja dekoracji
Ambulatorium, garderoby
Praca inspicjenta
Dział obsługi widzów
Realizatorzy dźwięku
Dział sceny
Sekcja oświetlenia
Praca baletmistrza
Muzeum teatralne
Teatr Wielki na walizkach


Za kulisami teatru
Praca inspicjenta

Kilka dni później, między dwoma spektaklami Rigoletta, spotykamy się z panią Teresą Krasnodębską, inspicjentką.

Teresa Krasnodębska: Inspicjent w teatrze operowym i w teatrze dramatycznym to dwie różne osoby i dwa różne stanowiska. Przede wszystkim w teatrze operowym, czy ogólniej mówiąc – muzycznym, pracuje się na bazie materiału nutowego. Inspicjent w operze musi zatem umieć posługiwać się wyciągiem fortepianowym bądź partyturą. Istnieją wprawdzie spektakle baletowe, w których zmianę dekoracji czy świateł wykonuje się nie na dany moment muzyczny, a na konkretne sytuacje i układy choreograficzne, ale generalnie pracuje się na bazie nut.

Przygotowanie premiery zaczynamy od pracy od podstaw, czyli nut, tak jak wszyscy artyści. Chodzimy na próby ansamblowe, gdzie soliści uczą się utworu. Sami też musimy się w domu przygotować, przesłuchujemy materiał, żeby nauczyć się tej muzyki, na której potem będzie się coś działo. Na tym muzycznym materiale budowana jest potem cała koncepcja reżysersko-scenograficzno-choreograficzna, czyli inscenizacja. Przychodzi reżyser i rozpoczynają się próby reżyserskie. Najpierw tylko z małym zespołem, czyli z solistami, ale na przykład w przypadku Borysa Godunowa czy Ubu Rex może być nawet 15 osób. Potem orkiestra zasiada w orkiestronie, na scenę przychodzi chór, balet, statyści, mimowie i wszystkie elementy spektaklu składają się powoli w całość, jak puzzle. Na końcu ma się pojawić gotowa układanka, „obrazek”, jakim jest spektakl. Wielość elementów niezbędnych dla zrealizowania przedstawienia musi funkcjonować wspólnie. Nad działaniem scenicznym dekoracji, rekwizytów czuwają technicy, nad światłem – elektrycy, akustycy nad dźwiękiem, itd. Wszyscy (wraz z artystami) stanowią „wielką orkiestrę” spektaklu, która musi być tak świetnie zgrana, aby „koncertować” bez reżysera, który po ostatniej próbie generalnej wycofuje się z planu, oddając nadzór nad synchronizacją tego wszystkiego w ręce swego plenipotenta, czyli inspicjenta. Dobrze jest, jeśli inspicjent posiada wrażliwość muzyczną, nerwy jak postronki, oczy dookoła głowy i najlepiej ze cztery ręce.

Pracujemy i z zespołem artystycznym, i z technicznym. Pulpit inspicjenta jest jak kolejowa górka rozrządowa – jak się źle przełoży wajchę, to pociąg się wykoleja. W wielkim teatrze operowym jest mnóstwo możliwości inscenizacyjnych, co inspiruje niektórych reżyserów do szalonych pomysłów. Współczesne realizacje bywają karkołomne, żartuję, że nie miałam jeszcze tylko takiego przedstawienia, w którym byłabym zawieszona pod stropem na linach. W Teatrze Wielkim wykorzystanie tych wszystkich elementów w swych inscenizacjach wprowadził reżyser Marek Grzesiński. Ale on nie był pierwszy, bo o ile pamiętam, pierwszym takim spektaklem była Katarzyna Izmaiłowa [1976 r., kier. muzyczne Antoni Wicherek, reż. Lew Michajłow – przyp. red.]. Nie pracowałam wówczas jeszcze w teatrze, byłam tylko statystką i widzem. Wtedy na scenie po raz pierwszy przy otwartej kurtynie pojawiły się wózki, które zmieniały dekoracje. To był ewenement, bowiem zwykle zmiany dekoracji odbywały się za kurtyną, a wszystkie urządzenia techniczne były tylko po to, żeby taka zmiana trwała jak najkrócej, a nie 45 minut. Marek Grzesiński wprowadził te wszystkie urządzenia do spektaklu jako element widowiska w taki sposób, że zmiany techniczne nie tylko nie zakłócały przebiegu opowieści dramaturgicznej i muzycznej, ale tworzyły z nimi zintegrowaną całość. Jednym z najtrudniejszych przedstawień z tamtej epoki były Bramy raju Joanny Bruzdowicz [1987 r., kier. muzyczne Agnieszka Kreiner, reż. Marek Grzesiński – przyp. red.], gdzie widownia i orkiestra siedziały na obrotówce, a akcja odbywała się w kieszeniach scenicznych, na proscenium i na widowni. Akcja spektaklu rozpoczynała się na zasceniu, za zamkniętą stalową kurtyną. Po pewnym czasie kaseta z obrotówką wjeżdżała na główną płaszczyznę sceny i widzowie obracali się za akcją, która rozgrywała się w poszczególnych mansjonach. Było to strasznie trudne do zrealizowania, bo musiałam podążać za obrotówką i kontrolować przebieg całej sytuacji – także zmian dekoracji, będąc stale „w drodze” i jednocześnie niewidoczną dla widzów.

Kabina inspicjenta„Zawiadowca ruchu”, czyli inspicjent współpracuje stale z realizatorkami dźwięku (które mają własny harmonogram – scenariusz i pracują w zasadzie samodzielnie) oraz z oświetleniowcami. Czasami są tak zwane zmiany sytuacyjne, kiedy elektrycy widząc akcję na scenie potrafią sami zastosować odpowiedni efekt świetlny; np. kiedy ktoś kogoś bierze „na barana”, to trzeba dać efekt numer 15. Gdy zaś momenty kolejnych zmian świateł są oznaczone w partyturze, inspicjent musi je sygnalizować oświetleniowcom, jak na przykład burza, błyskawice czy deszcz padający w Rigoletcie (na marginesie muszę dodać, że grzmoty wykonuje muzyk – perkusista, deszcz – operatorzy wyciągów hydraulicznych, błyskawice – elektryk, co razem tworzy „wywołaną” przez inspicjenta burzę). Inspicjent uczestniczy więc także w specjalnych próbach świateł, na których reżyser, scenograf i szef elektryków szkicują i praktycznie sprawdzają celowość swych koncepcji. Wszystko wpisuje się do scenariusza opery lub baletu. Inspicjent notuje wszelkie ustalenia w swoim wyciągu fortepianowym. Błędy w realizowaniu scenariusza świateł należą do szczególnie „jaskrawych” i niebezpiecznych wpadek, nie mniej groźnych niż „wsypy” tekstowe czy muzyczne. Również wszystkie zmiany techniczne, które dzieją się na oczach widzów, rozpoczynają się na sygnał dany przez inspicjenta. Oczywiście na próbach wszyscy razem to ćwiczymy, zespół techniczny, artyści, inspicjenci. Zanim dojdzie do premiery, musimy zsynchronizować swoje działania, „zżyć się” z przedstawieniem, stając się jednym z jego elementów. Gdy inspicjent nie da sygnału w odpowiednim czasie, zmiana się nie rozpocznie. Jeśli nie powiem: kurtyna w dół, to kurtyna… pójdzie w dół, ale z opóźnieniem. Pan Kazimierz Dąbrowski – jeden z szefów brygady montażystów, który również otwiera i zamyka kurtynę, jest wieloletnim pracownikiem teatru i niektóre spektakle zna znakomicie. Potrafi żartobliwie zapytać Czy nie trzeba by już otworzyć tej kurtyny? Natomiast wszystko, począwszy od dzwonka wzywającego publiczność na salę, a skończywszy na zapaleniu światła na widowni po przedstawieniu, dzieje się na sygnał inspicjenta.

W dniu spektaklu przychodzimy do teatru najpóźniej półtorej godziny przed przedstawieniem, a kończymy pracę w momencie, gdy artyści zejdą ze sceny. Kiedy przedstawienie idzie często i regularnie, jest to już tylko sama przyjemność. Najwięcej pracy mamy oczywiście przed premierą, ale ja to bardzo lubię, bo to jest bardzo kreatywne. Uważam, że i inspicjent może dołożyć swoją cząsteczkę czegoś twórczego właśnie poprzez to, że nie robi się niczego mechanicznie i rutynowo. To jest kwestia wyczucia, dania sygnału w odpowiednim momencie, na przykład o takt wcześniej niż to reżyser zaplanował, bo na przykład tego dnia dyrygent prowadzi spektakl w innym tempie.

Zupełnie osobnym zagadnieniem jest praca z reżyserem, który układa spektakl wyłącznie na bazie tekstu libretta. Ostatnio mamy do czynienia z wieloma takimi reżyserami, którzy mają dużo pomysłów, ale potem okazuje się, że pewnych rzeczy po prostu się nie da wykonać, bo muzyka to poezja zamknięta w matematyce. Zwykle wszystko się w końcu układa, ale to jest zupełnie innego rodzaju praca. Każdy reżyser to nowe doświadczenie i to też jest bardzo ciekawe.

Praca przy spektaklu baletowym i operowym nieco się dla nas różni; przy spektaklu operowym pracujemy ze śpiewakami od samego początku, natomiast zespół baletu przygotowuje swój spektakl dużo wcześniej, niż przystępuje do niego inspicjent. Od pewnego czasu stosujemy taką metodę, że chodzimy do sal baletowych oglądać próby, oczywiście nie te pierwsze, bo na to nie ma nawet czasu, ale kiedy powstają już pewne całości. Gdy spektakl baletowy schodzi w próbach na scenę, jest już tak zaawansowany, że bardzo trudno jest się go szybko nauczyć. W spektaklu nie może być niczego sztywnego, nie można, jak niektórzy mówią, nastawić komputer i samo poleci. Nie, każdy spektakl jest absolutnie indywidualnym tworem, prototypem. Zauważyć to można zwłaszcza w balecie, bo tancerze owszem, trzymają się muzyki, jak założył choreograf, ale bardzo często zdarza się, że robią odstępstwa, i ta różnica jest nie na pauzę szesnastkę, tylko na np. cztery takty. Jeżeli jakiś spektakl baletowy jest technicznie skomplikowany, to zgranie wszystkiego z ruchami tancerzy jest szalenie trudne. I czasem może doprowadzić nie tylko do zepsucia efektu, ale do katastrofy. Chodzi o bezpieczeństwo artystów – coś zjeżdża z góry, coś wjeżdża z boku. W czasie prób, nawet tych popremierowych, inspicjent musi interweniować i mówić artyście: Nie możesz tak długo rozpaczać na proscenium, musisz się przenieść do tyłu z tą rozpaczą, bo tutaj już coś wjeżdża.

Bardzo trudnym organizacyjnie przedstawieniem było Potępienie Fausta, i to zarówno dla zespołu technicznego, jak i dla artystów. Pan Achim Freyer, człowiek-orkiestra jak go nazywam, nabudował tak bardzo dużo zmian sytuacyjnych w czasie przebiegu muzycznego, że zespół techniczny prawie nie schodził ze sceny. Wiele tych zmian dokonywało się za opuszczoną, jak my to nazywamy, „pełną czarną”: na przodzie sceny coś się działo, grała orkiestra, artyści śpiewali, jeździli na lampie, a z tyłu dokonywała się bezszelestnie i często po ciemku niewidoczna dla widza zmiana techniczna, która musiała się zmieścić w określonym przedziale czasowym, nie mogła zacząć się ani wcześniej, ani później. Mieliśmy stosunkowo mało czasu na przygotowanie premiery, mało było prób całościowych, a przedstawienie było bardzo trudne. Oczywiście wszystkiego można się nauczyć, trzeba tylko mieć odpowiednią ilość czasu. Ale profesor Freyer był zadowolony z rezultatu naszych wysiłków. Ciekawe, że zarówno inspicjenci, jak i zespół techniczny, a myślę, że również artyści, żałują, kiedy takie bardzo trudne przedstawienie po premierze, po drugim, trzecim przedstawieniu nagle schodzi z afisza. Żałuje się wysiłku włożonego w coś, co wreszcie poczuło się w krwiobiegu.

Bardzo lubię trudne przedstawienia. Wczorajszy Rigoletto miał premierę w 1997 roku, ostatnie przedstawienie zagraliśmy w 2000 roku, potem były cztery lata przerwy. Przez te cztery lata inscenizacje w Teatrze Wielkim przygotowywali Mariusz Treliński, Krzysztof Warlikowski i teraz szczęśliwie wrócił spektakl Rigoletto (kier. muzyczne Jacek Kaspszyk, reż. Gilbert Deflo). Przyglądam się mojemu wyciągowi z notatkami i myślę, że to jest przedstawienie z innej epoki! Żadnych wózków, żadnych zapadni, kurtyna na początku, kurtyna na końcu, tylko w trzecim akcie jakieś błyskawice i deszczyk, nic więcej. Jak to porównać z Potępieniem Fausta, spektaklami Marka Grzesińskiego, czy Pierścieniem Nibelunga w reżyserii Augusta Everdinga? Ale najtrudniejszym dla mnie przedstawieniem był spektakl belgijskiego reżysera Alberta Andre Lheureux Czarna maska Krzysztofa Pendereckiego, z dekoracjami Andrzeja Kreutz Majewskiego i pod kierownictwem muzycznym Roberta Satanowskiego. Było to bardzo interesujące przedstawienie, ale potwornie trudne – koszmarny sen inspicjenta. Do tego jeszcze dochodziła nienajłatwiejsza warstwa muzyczna. Kiedy gramy Verdiego, Moniuszkę, Berlioza, uczymy się tego zupełnie inaczej. Natomiast takie utwory jak Pendereckiego. Człowiek na chwilę odwróci wzrok od wyciągu fortepianowego i już nie wie, gdzie jest. Nie ma gdzie wrócić – co chwilę zmienia się metrum i jak się nie liczy, to tragedia gotowa, a reżyser zaplanował mnóstwo zmian dekoracji i świateł, i to karkołomnych. Artysta wchodził na scenę i natychmiast po jego wejściu odsuwała się podłoga, albo otwierała się klapa, w którą nie miał prawa wpaść. Spod stołu wyjeżdżało widmo – podwieszony na linkach na sztankiecie tancerz – z tym widmem mieliśmy kiedyś niecodzienną przygodę, która dodała spektaklowi ekstra emocji – tak widzom, jak i wykonawcom. Dodatkowo dekoracja była zabudowana pudełkowo, co dla śpiewaków jest świetne, ale ja nic bezpośrednio nie widziałam, artystów wchodzących z tyłu sceny mogłam widzieć tylko w monitorze. Śpiewak poszedł krok do przodu i wtedy zabierałam mu podłogę spod nóg. Jedno z przedstawień było bezpośrednio transmitowane przez telewizję satelitarną. I nagle zgasły wszystkie monitory przy moim pulpicie… Nie widziałam nic, a artysta ma przecież prawo wejść na tę podłogę o jeden takt później albo o jeden takt wcześniej. Będę pamiętała ten spektakl do końca życia. Zresztą to przedstawienie świetnie grało i podobało się publiczności, ale było piekielnie trudne. Jak zeszło z afisza, powiedziałam: Bogu niech będą dzięki, dekoracje sprzedaćRaj utracony bardzo lubiłam, choć też był trudny, ale w jakiś inny sposób, nie tak koszmarnie przykry jak Czarna maska. Bramy raju Joanny Bruzdowicz też były trudne, ale jeszcze inaczej. I ten Berlioz, który dostarczył nam masę różnych trudności. W Berliozie zespół techniczny występuje jako kreator dzieła artystycznego, na przykład koledzy, którzy powodują, że fruwają sylfidy. Ćwiczyliśmy to bardzo długo – nie wychodziło. Gdy w końcu zaczęło się udawać, asystent reżysera Johannes Weigand powiedział: Nie martw się, Teresa, myśmy to w Los Angeles przez miesiąc ćwiczyli na komputerze i nie udawało się. I był bardzo zdziwiony, że nasi technicy wykonują ten manewr niemal po omacku; pracują na galerii ciągów i kiedy podnoszą artystów do góry i spuszczają w dół, nic nie widzą (dodatkowo współpracują z nimi mechanicy, stojący ponad 12 metrów niżej na poziomie sceny). „Ciągowcy” mają niezwykłe wyczucie w rękach, widzą w zasadzie rękami, bo mogą sobie oznaczyć tylko wysokości, ale nie tempo, ponieważ te urządzenia nie mają takiego miernika. Kiedy mówię: Panie Leszku, proszę powoli, to po tylu latach wspólnej pracy pan Leszek wie, co znaczy „powoli” u mnie, a co u innego kolegi inspicjenta, który ma inne „powoli”. Na marginesie: przy Potępieniu Fausta w Los Angeles pracowało pięciu inspicjentów, u nas – wyjątkowo trzech. Z teatrem La Fenice z Wenecji przyjechało do nas też pięciu inspicjentów do jednego spektaklu. W Teatrze Wielkim na dużej scenie normalnie przedstawienie prowadzi jeden inspicjent (drugi ma drobne zadania), tzn. realizuje całą inscenizację, a w tzw. międzyczasie dodaje otuchy artystom, dba o właściwą temperaturę na scenie i widowni, pamięta o nawilżaniu powietrza na scenie i o tysiącu drobiazgów zakulisowych. Na małej, kameralnej scenie, jest tylko jeden inspicjent, ale zawsze dwie osoby uczą się przedstawienia. Na wszelki wypadek, bo bez inspicjenta trudno jest zacząć i prowadzić spektakl. Ktoś musi zebrać widzów, artystów, techników, orkiestrę…

W teatrach francuskich „zawiadowca” spektaklu nosi miano „regiseur”, co nie oznacza naszego reżysera, który tam zwie się „metteur en scene”. W Teatrze Bolszoj w Moskwie twórcą spektaklu jest „reżysior postanowszczik”, zaś inspicjentem jest „reżysior wieduszczij”, którego wspiera „pomoszcznik reżysiora”. Po angielsku inspicjent to „stage manager”.

W występach gościnnych Teatru bierze udział tylko (niestety) jeden inspicjent. W obcym teatrze jest jednocześnie trochę łatwiej i trochę trudniej. Przeważnie inscenizacja jest zubożona, bo na mało której scenie na świecie pomieści się cała dekoracja wielu z naszych spektakli. Może być więc łatwiej, a jest trudniej, ponieważ są inne warunki, trzeba na miejscu szybko nauczyć się kierunków, poznać „topografię terenu”, sposoby sygnalizacji i nową w zasadzie koncepcję spektaklu, szczególnie gdy jest się w objeździe i gra w kilkunastu różnych teatrach.

Z kolegami z zespołu technicznego komunikujemy się przy pomocy sygnalizacji świetlnej oraz radiotelefonów. Wcześniej przez wiele lat pracowaliśmy z aparatami wziętymi chyba z demobilu. Kiedy mówiłam do takiego radiotelefonu słyszeli wszyscy w Ogrodzie Saskim, tylko nie słyszał ten, z którym chciałam się porozumieć. Teraz ma być zakupiony nowoczesny sprzęt – słuchawka w uchu, mikrofon przy ustach, co nam ułatwi pracę, a dyrekcja obiecała znaleźć fundusze na ten zakup.

Pytamy, jak się zostaje inspicjentem.

Teresa Krasnodębska: To jest palec boży albo desperacja. Kiedyś w Studium Technik Teatralnych była specjalizacja inspicjentów teatralnych (nie operowych) i kolega, który mnie wprowadzał w ten zawód, Bogusław Skorski (na emeryturze od wielu lat), kończył taką szkołę. Inspicjentami zostają przeważnie byli muzycy, śpiewacy lub tancerze, rzadko pojawiają się ludzie innych zawodów. Obecnie w Teatrze Wielkim pracuje czworo inspicjentów: Halina Kerner wiele lat, jeszcze w operze przy ulicy Nowogrodzkiej, pracowała w dziale literackim. Marzenna Domagało jest muzykologiem, Andrzej Wojtkowiak jest specjalistą budowy fortepianów i pianin. Ja ukończyłam prawo i nauki polityczne na Uniwersytecie Warszawskim. Wszyscy graliśmy na jakichś instrumentach, ja na fortepianie. Bez tego nie dałoby się pracować w operze.

Pani Teresa Krasnodębska zaprosiła nas za kulisy w drugiej przerwie drugiego spektaklu Rigoletta. Wiemy już, że to spektakl uciążliwy do zbudowania ze względu na masywność dekoracji. Pamiętamy przepiękne witraże, które w trzecim obrazie zdobią salę pałacu księcia Mantui – jeszcze nie tak dawno oglądałyśmy je leżące na podłodze małej malarni… Wchodzimy na scenę, starając się nie przeszkadzać pracownikom zwijającym się jak w ukropie. Widzimy krzątających się panów z obsługi sceny, montażystów wdrapujących się na drabinki przystawione do dekoracji. Pani Teresa oprowadza nas po scenie, opowiada o pracy inspicjenta i pracowników technicznych.

Teresa Krasnodębska w kabinie inspicjentaTeresa Krasnodębska: Teraz opuszczone są dwie kurtyny: z przodu tzw. wagnerowska, a od strony sceny kurtyna głusząca, żeby na widowni nie było słychać odgłosów zmiany dekoracji.

Poznajemy szefów sceny: Stanisława Jurkiewicza i Andrzeja Wróblewskiego. Na pytanie, ile osób teraz pracuje na scenie, pan Andrzej Wróblewski odpowiada, że sześćdziesiąt przy jednej zmianie dekoracji.

Teresa Krasnodębska: W tej zmianie biorą udział montażyści, ciągowcy, napędowcy, tapicerzy, rekwizytorzy. Montażyści niosą witraż, kładą go na specjalnym wózku. Ręcznie łączą dwie części witraża, górną i dolną, tego nie można zrobić inaczej. Teraz poszli po drugą część. Najbardziej dramatyczny jest moment, kiedy witraż jest stawiany. Tu ważna jest precyzja. Jeśli położy się jedną część o centymetr dalej, to już części nie pasują do siebie. W tzw. międzyczasie koledzy zmieniają podwieszenia i zaczepienia. To dopiero początek. Wszystko musi się odbyć bardzo szybko. Jak już dekoracje są złożone, wydaje się, że to takie proste, zwyczajnie sobie stoi.

Spoglądamy z podziwem na tapicerów niemal zawieszonych wysoko na dekoracji, przypinających brzeg czarnego płótna do stalowych linek – prawie jak na żaglowcu na pełnym morzu. Poniżej zawiśnie czarny złocony portal z łukami, w które zostaną wpasowane wielobarwne witraże. Obok nas dwóch techników bez wysiłku obraca kilkumetrową dekorację – teraz z widowni będzie widoczna jej pozłacana część, szary mur z II obrazu zwrócony zostanie do kulisy.

Pani Teresa kontynuuje swoją opowieść – Inspicjenci w każdym teatrze powinni wiedzieć, gdzie i u kogo w teatrze w razie potrzeby można coś załatwić. Ktoś dzwoni, że jest potrzebna pielęgniarka, hydraulik, informatyk, szewc – dobrze na pamięć znać właściwy numer telefonu. Podobnie, gdy trzeba natychmiast ściągnąć któregoś z kolegów z innych działów w trakcie przedstawienia. Inspicjent musi mieć możliwość natychmiastowego kontaktu z najrozmaitszymi osobami w teatrze i wiedzieć, gdzie kto się znajduje, np. lekarz na widowni. Wszyscy wykonawcy spektaklu: dyrygent, orkiestra, artyści i zespół techniczni wiedzą, że będą wezwani na scenę we właściwym czasie, co daje im spokój, poczucie bezpieczeństwa i możliwość odpoczynku. Dobrze jest znać upodobania i drobne słabostki koleżeństwa: wiedzieć, w której garderobie gra się w karty, a gdzie chodzi się oglądać w TV mecz piłki nożnej. Ważną cechą dobrego inspicjenta jest umiejętność zapanowania nad własnymi emocjami. Artysta nie powinien wiedzieć, że inspicjent ma jakąś bardzo trudną sytuację (np. pożar kulisy w teatrze we Francji podczas naszego spektaklu Kniaź Igor). Podobnie przy zmianach dekoracji „na czas”, podczas gry orkiestry, gdy jest tylko 5 minut i 32 sekundy na skomplikowaną przebudowę sceny, jak w Zmierzchu bogów Wagnera. Nie wolno poganiać, niecierpliwić się, trzeba mieć zaufanie do techników, choćby serce podchodziło mi do gardła ze zdenerwowania. To są rzeczy, które dzieją się na żywo, nie to co w filmie – najwyżej zrobi się dokrętkę. U nas dokrętki się nie zrobi: kiedy pojawiają się jakieś sytuacje awaryjne, inspicjent musi umieć zdecydować natychmiast. Ważne jest, by być w dobrych stosunkach z zespołem technicznym, żeby zespół techniczny lubił inspicjenta, darzył go zaufaniem – wtedy się zupełnie inaczej współpracuje. Na pewno nie wolno kręcić, mówić: to nie ja, to ktoś inny, jak coś się zrobi źle.

Najtrudniejszy jest ten moment, kiedy zaczyna się dziać coś nieprzewidzianego. Kiedyś graliśmy Fausta Gounoda i na początku pierwszego aktu z kawałków dekoracji ustawionych na wózkach na oczach widzów budowało się miasto. Wszystko było precyzyjnie osadzone w muzyce przez Marka Grzesińskiego: jadą wózki z lewej i z prawej strony, na sztankietach zjeżdża dekoracja, wyjechały schody na zapadni i nagle zdarzyła się awaria wózków z prawej strony sceny. Muzyka idzie dalej, akcja przebiega, już artyści weszli w dekorację i nagle koledzy dają mi sygnał, że wózki już mogą dalej jechać. Powiedziałam: nie, dalej nie jedziemy. Dlatego, że wtedy byłoby widoczne, że to był błąd. A tak widzowie pomyśleli sobie, że widocznie tak miało być – z jednej strony widać więcej miasta, z drugiej mniej. W takim momencie decyzje podejmuje tylko inspicjent.

– Proszę zwrócić uwagę, teraz będzie najciekawszy moment podnoszenia witraży – mówi pani Teresa, więc zajmujemy bezpieczne miejsce, z którego możemy obserwować wznoszącą się powoli dekorację.

Teresa Krasnodębska: Zaraz witraże pojadą do góry. Tam jest galeria wyciągów hydraulicznych, gdzie pracują ludzie, którzy mają oczy w rękach. Koledzy montażyści na dole będą za chwilę podjeżdżali z wózkami z witrażami do przodu, powoli w miarę jak będą wstawały, żeby się nie złamały… Na razie podnoszą gzymsy. Tam są brygadierzy: Marek Popis, Kazimierz Dąbrowski, Zbigniew Perkowski, każdy ma swoją ekipę montażystów. Na scenie jest w tej chwili, jak powiedział Andrzej Wróblewski, jeden z szefów sceny, 60 osób, do tego dochodzą ekipy oświetleniowców, których nie widzimy, bo są na moście portalowym z rzędami reflektorów lub na plafonie i w kabinie elektrycznej z tyłu widowni, Uwaga! Niosą stół! Witraże idą do góry… (ktoś coś krzyczy, zatrzymuje podnoszenie witraży) O, coś się tam dzieje. Trudność tej dekoracji polega na tym, że jest zbudowana po skosie, a nie równolegle do portalu i dlatego nie można jej przygotować wcześniej i schować za paldamentami przed oczami widzów. Proszę zobaczyć, na ilu sztankietach to jest umocowane. Każdy element osobno. Mnie zawsze w tym momencie ściska w dołku, czy coś się nie zdarzy. Trzeba niesłychanej precyzji. Za chwilę powinnam już wołać artystów, by byli na miejscach. I teraz inspicjent wkracza do akcji.

Idziemy do pulpitu inspicjenta. – Proszę państwa, koniec przerwy, rozpoczynamy obraz trzeci, proszę państwa na miejsca. Orkiestrę proszę do orkiestronu. Dźwięczy pierwszy dzwonek.

Poznajemy inspicjenta Andrzeja Wojtkowiaka. Państwo inspicjenci zapraszają nas jeszcze na scenę w kolejnej, trzeciej przerwie, żeby obejrzeć zmianę dekoracji „w drugą stronę”. Pod ogromnym wrażeniem tego, co zobaczyłyśmy za kulisami, wracamy na nasz wejściówkowy schodek. Monumentalna dekoracja zachwyca nas jak zawsze, ale trochę inaczej – podziwiamy nie tylko piękno plastycznej wizji scenografa, ale i sprawność, z jaką na naszych oczach pojawiła się na scenie.

W trzeciej przerwie, nim zdążymy dobiec do wejścia za kulisy i wejść na scenę, witraże już leżą na podłodze.

– Demontować jest troszeczkę łatwiej – uśmiecha się pani Teresa – W spektaklu Rigoletto inspicjencka rola jest prosta i skromna, dla zobaczenia „pandemonium” zapraszam na Potępienie Fausta, spektakl Ubu Rex, balet Czajkowski.

Kiedyś w Słowniku Terminów Teatralnych Patrice Pavise’a znalazłam kapitalne określenie, kim jest inspicjent – mówi Teresa Krasnodębska – Inspicjent to pomocnik reżysera przedstawienia odpowiedzialny za organizacyjno-techniczną stronę przygotowywanego spektaklu. Pozostając w cieniu, inspicjent zapewnia dyskretnie inscenizacji świetność i wdzięk, za które zbiera pochwały reżyser.

Dalej >>>

Katarzyna K. Gardzina i Katarzyna Walkowska