Trubadur 2(31)/2004  

It means taking time to do things that help you relax like watching movies, playing video games and listening to music. It is https://routertables.net/51554-furosemid-33217/ available by prescription or over the counter in the united states, canada, australia, and other countries. I’m doing some research on this, i’m wondering about the difference between the three.

Plavix should be taken in the morning and last for two to four weeks. So we have a group dove acquistare kamagra online excitingly of drugs that are very effective with opioid such as tramadol, and acetylsalicylic acid with very little side effects. Celebrex on line sales to be increased by m as result of new partnership with johnson & johnson.

Bajadera jak się patrzy!

A było na co popatrzeć! Wbrew moim wcześniejszym obawom (ta słabość do oglądania prób…) dekoracje Jadwigi Jarosiewicz solidnie podbudowane wspaniałą grą świateł dały bardzo piękny efekt. Mimo że nie kapały od złota, na scenie sprawiały wrażenie bardzo bogatych, o zróżnicowanej fakturze, a przede wszystkim trafnie oddawały indyjskie plenery i wnętrza, w których Petipa osadził swoją Bajaderę. – To będzie orient przefiltrowany przez moją wyobraźnię – zapowiadała przed spektaklem scenografka i tak też jest. Bogate kostiumy nawiązują do XIX-wiecznej tradycji, bez której Bajadera nie byłaby Bajaderą – zdobione hinduskimi motywami paczki, zwiewne sari i szarawary mieszają się z kostiumami prawdziwie orientalnymi i typowo baletowymi, szczególnie w strojach męskich. Wszystko razem tworzy piękne widowisko, którego każdy obraz utrzymany jest w innej gamie kolorystycznej, barwy są ciepłe, przywodzące na myśl dalekowschodnie materie. Wszystko przebija jednak finałowa abstrakcyjna scena, w której Nikja prowadzi Solora w zaświaty. Para solistów nurza się w chmurach i dymach, jakby naprawdę wstępowała do nieba.

Na tym efektownym tle rozgrywa się dramatyczna historia zdradzonej przez ukochanego świątynnej tancerki Nikji. Podczas premierowego przedstawienia tę rolę kreowała gościnnie gwiazda baletu z Hamburga, Sylvia Azzoni, z którą partię Nikji rok wcześnie przygotowała autorka warszawskiej inscenizacji Natalia Makarowa. Mimo, a może właśnie ze względu na występ Azzoni, miałam wrażenie, że warszawska Bajadera nie jest o bajaderze, ale o… Solorze. Azzoni zabrakło i porywającej techniki, która może nie jest koniecznym warunkiem dla stworzenia kreacji, ale na pewno bywa przydatna, i scenicznej osobowości, by przykuć moją uwagę i prawdziwie wzruszyć. Piękne, falujące ruchy rąk, pozy i dramatyczna gra wydały mi się puste, pozbawione wewnętrznego zaangażowania.

Partnerujący jej pierwszy tancerz Sławomir Woźniak swojego Solora uczynił głównym bohaterem baletu. Bardzo ciekawe było śledzenie przemian tego młodego wojownika, który najpierw jest zakochany, przysięga wieczną miłość, potem daje się porwać innemu uczuciu, a może kaprysowi, którego konsekwencji nie przewidział. Potem już do końca ciąży na nim odpowiedzialność za śmierć Nikji, nie jest w stanie opędzić się od wyrzutów sumienia. Budowaniu portretu Solora artysta podporządkował każdy gest i krok, służyło temu wygranie każdej sceny czy to z Radżą (wspaniały, dostojny Walery Mazepczyk), czy z Wielkim Braminem (świetna rola Sergieja Basałajewa). Być może zdarzało mi się widzieć Sławomira Woźniaka w lepszej formie tanecznej, oglądać w jego wykonaniu wyższe skoki i precyzyjniej wykonane wariacje, ale nie miało to żadnego wpływu na to, że artysta po prostu był Solorem. Sekundowała mu Karolina Jupowicz – władcza, zaborcza, olśniewająca Gamzatti. W przypadku tej artystki nie byłoby właściwe rozdzielanie umiejętności aktorskich od czysto tanecznych. Gdy Gamzatti wykonuje swoją wariację i kodę w I akcie lub gdy tańczy przed świątynią w akcie III cała świetna technika tancerki służy, by pokazać szczęście kobiety, która zdobyła wymarzonego mężczyznę, która pragnie swym tańcem jeszcze silniej przywiązać go do siebie, gdy widzi, że go traci. W scenach mimicznych Jupowicz pięknie i naturalnie przechodzi od obrazu rozmarzonej narzeczonej do mściwej, pełnej dumy księżniczki zdecydowanej wszelkimi środkami pozbyć się rywalki. A ten zniewalający uśmiech, który posyła Solorowi odciągając go od umierającej Nikji… Godzien takich samych oklasków, jak wszystkie mistrzowskie grand jeté i piruety.

Właściwie teraz należałoby przystąpić do chwalenia wszystkich wykonawców pomniejszych partii, może za wyjątkiem dwóch solistek tańca d’jampee, które ani rusz nie mogły się zgrać i „dużych” solistek w pas d’action, które miały ten sam problem. Poza nimi na naprawdę gorące oklaski zasłużyli wszyscy: wyrazisty Andrzej M. Stasiewicz porywający w roli fakira Magdawieji, zaufanego Nikji i Solora, Anna Białecka w maleńkiej rólce Aji, służącej Gamzatti, a przede wszystkim solistki w Krainie Cieni – Anastasija Nabokina, Anna Nowak i Aneta Zbrzeźniak, znakomite w swoich bardzo trudnych wariacjach. Obraz Kraina Cieni podczas premiery wypadł znakomicie! To wielki triumf warszawskiego corps de ballet, co zostało docenione przez publiczność długotrwałymi oklaskami po tańcu cieni. Pod względem synchronizacji wszystkich pas tancerki przypominały stado ptaków lub ławicę rybek w wodzie, co dawało niesamowity efekt. Najważniejsze, że taniec cieni można było podziwiać nie tylko za sprawność wykonania, ale za wyraz jaki nadały mu tancerki – wzruszająca scena!

Jednym słowem, czy nawet zdaniem nie można skwitować jeszcze jednego wyjątkowego fragmentu Bajadery – tańca Złotego Bożka w wykonaniu Maksima Wojtiula. Ten popisowy taniec jest okazją do pokazania znakomitego skoku, ciągu jeté po kole i szeregu tours, wymaga wreszcie nieludzkiej wręcz koordynacji pozycji rąk i głowy, co nadaje wykonującemu go artyście charakter tańczącego automatu. Wszystko to znakomicie wykorzystał Wojtiul – zatańczył perfekcyjnie, a przy tym lekko, wykonując kolejne ewolucje jakby na przekór ograniczeniom, jakie stawia ludzkie ciało i przyciąganie ziemskie.

Tego samego artystę można było podziwiać także podczas drugiej premiery, ale już w głównej partii Solora, choć tym razem bez pełnej satysfakcji. Artysta najwidoczniej chciał wypaść znakomicie i… efekt nie był całkowicie zadowalający: brak aktorskiego wyrazu i zaangażowania w rolę, a nawet drobne błędy w wariacjach wywołane chyba niezgodnością tempa orkiestry i tancerza. I tu jednak artysta, jak to kiedyś pisano, „zalecał się” pięknem skoku i olśniewających piruetów będących jego specjalnością. Na szczęście na wyśmienitą kreację Solora w wykonaniu Maksima Wojtiula trzeba było czekać zaledwie dwa tygodnie, do trzeciego spektaklu Bajadery. Wprost brak słów, by opisać doskonale wykonane dwie wariacje bohatera – zatańczone z niezwykłą radością i energią, a jednocześnie precyzyjnie. Przy każdym skoku Solora widownia dosłownie wstrzymywała oddech z zachwytu, a przed końcem wariacji wybuchała entuzjastycznymi oklaskami. Przy tym równie godna pochwały była aktorska strona wykonania roli niewiernego kochanka – przyjemnie było patrzeć, jak młody artysta dopełnia swoją interpretację postaci mnóstwem drobnych, ale bardzo znaczących dla całości elementów, odpowiednich gestów i spojrzeń. Jakże młodzieńczy był to Solor, inny niż bardziej dojrzały, skomplikowany bohater kreowany przez Woźniaka. Tytułowa bajadera Nikjia w wykonaniu Anastasiji Nabokiny łączyła w całość znakomitą technikę z delikatnym wdziękiem eterycznej tancerki. Artystka nakreśliła portret swej bohaterki pastelową kreską, przez co od początku Nikja była trochę nierealną postacią, która na chwilę tylko zjawiła się w tym świecie, by powrócić do Krainy Cieni. Nabokina znakomita była przede wszystkim w białym akcie, gdzie pokazała najlepsze tradycje wyniesione z rosyjskiej szkoły. Zmysłową Gamzatti była ponownie Karolina Jupowicz, dla której ta partia to kolejny klejnot do baletowej korony. Warto także wspomnieć o wspaniałej Anicie Kuskowskiej w partii pierwszej solistki w Krainie Cieni – co za wariacja! Mam za to ochotę ponarzekać trochę na Złotego Bożka w wykonaniu Sławomira Woźniaka. Niby wszystko było dobrze, ale „tylko” dobrze, wciąż miałam wrażenie, że oglądam tancerza wykonującego trudny taniec, a nie samego bożka – tańczący złoty posążek.

Największym zaskoczeniem było dla mnie to, że dzięki warszawskiemu przedstawieniu bardzo polubiłam Bajaderę, którą wcześniej uważałam za nudną ramotę z niekończącymi się scenami mimicznymi. Dziś nie mogę się doczekać kolejnych spektakli, by znów zobaczyć tańce wokół świętego ognia, słoneczne pas d’action, romantyczną Krainę Cieni i finał w chmurach.

KKG