Trubadur 2(31)/2004  

Cytokines are involved in the immune response in the body. The efficacy of ivermectin against parasitic gastroenteritis was studied at Dehri the university of california. Corticotropin is necessary for the immune system to develop antibodies (called immunoglobulin), and the release of these antibodies is required for the body to fight off infectious disease and other infections.

It works by blocking the body's ability to make estrogen. This page was created to list ivermectin for humans available in the uk, to help you find the best product for https://holzbeidiefische.de/99524-viagra-stada-rezeptfrei-64546/ your needs. So i went to the hospital, to get it prescribed for my arthritis.

Festiwal pustych krzeseł
Beethoven w Warszawie

Stało się: Festiwal Wielkanocny Ludwiga van Beethovena przeniósł się z Krakowa do Warszawy. Po wysłuchaniu kilku festiwalowych propozycji (mimo najszczerszych chęci nie dało się wziąć udziału we wszystkich) nie jestem do końca przekonana, kto na tym zyskał, a kto stracił. O ile bowiem 8. Festiwal był przyjemną, elegancką propozycją programową, o tyle ze strony przeciętnego melomana, bywalca stołecznych sal koncertowych, przedstawiał się cokolwiek dziwacznie. Zaproszono bowiem wiele większych i mniejszych gwiazd, by grały i śpiewały… do pustych krzeseł. Nie jest prawdą, że w Warszawie tak mało jest melomanów, którzy chcieliby skorzystać z oferty Festiwalu Beethovenowskiego. Na wielu koncertach nie udało mi się zauważyć nawet 3-4 stałych bywalców. Ich po prostu nie było stać na zakup piekielnie drogich biletów lub nie znaleźli innej możliwości dostania się na wymarzony koncert, a jak się okazało, tych „innych” możliwości było kilka.

Dwa dni przed rozpoczęciem festiwalu biuro Urzędu Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy poinformowało prasę, że w ratuszu można będzie otrzymać, po wcześniejszej telefonicznej rezerwacji, darmowe (!) bilety na wszystkie koncerty. Niestety, było już za późno i informacja ta pojawiła się w mediach grubo po początku festiwalu. Mimo niej na kolejnych koncertach nadal były wolne miejsca – wtedy organizatorzy festiwalu zaczęli akcję promocyjną: przeceny biletów przed koncertem, darmowe wejście dla studentów Akademii Muzycznej, zniżki. Cóż z tego, skoro w kasach najczęściej zostawały bilety po 100 zł, których nawet za pół ceny nikt nie chciał kupić. Wreszcie w holach i przedsionkach sal koncertowych pojawiła się młoda osoba, która (chyba?) z ramienia organizatorów rozdawała (!!!) za darmo bilety po 100 zł. Nawet to nie zagwarantowało jednak pełnej frekwencji na końcowych koncertach i np. w Operze Narodowej na Stabat Mater Dworzaka pierwsze rzędy parteru i III balkon pozostały puste.

Przyznam szczerze, że siedząc w owych pierwszych rzędach w Operze, Filharmonii, czy Sali Balowej Zamku Królewskiego wstydziłam się… przed wykonawcami. Wstydziłam się za organizatorów, za miasto, w którym melomani nie mają wstępu na koncerty, gdzie występy gwiazd są dodatkiem do bankietów, jak to się stało w przypadku Gidona Kremera i jego Kremeraty Baltiki w Teatrze Polskim czy z Requiem Verdiego w Teatrze Wielkim, przed którym w głównym foyer urządzono dziwaczną fetę z zielonymi neonami, sztucznymi palmami i szampanem dla wybranej publiczności oddzielonej aksamitnym sznurem od pospólstwa, które przyszło posłuchać wspaniałych wykonawców.

Czy 8. Festiwal Beethovena nie dał mi satysfakcji artystycznej? Tego nie mogę powiedzieć. Co prawda ilu słuchaczy, tyle było ocen kolejnych koncertów, które zwykle były utrzymane na średnim, mniej lub bardziej przyzwoitym poziomie. Wyjątkowo nieudany był początek z IX Symfonią Beethovena. Właściwie pochwalić można tylko dyrygenta, maestro Jamesa Conlona za wysiłek i usiłowania, sam bowiem ich efekt nie był zachwycający. Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia dała popis nieczystej gry (Boże, zmiłuj się nad kiksami dętych!), a kwartet solistów rozjeżdżał się wprost brawurowo. Były i w tym wykonaniu piękne momenty, ale to za mało, by uczynić z inauguracji festiwalu wydarzenie. Inna sprawa, wystarczająco już „otrąbiona” przez media, to pustynia na sali, którą w sposób karkołomny TVP usiłowała pokazać jako zapełnioną.

Podobnie nie zachwycił mnie koncert w wykonaniu tej samej orkiestry pod Gabrielem Chmurą, podczas którego było można usłyszeć Lieder eines fahrenden Gesellen Gustawa Mahlera, koncert wiolonczelowy h-moll Antonina Dworzaka i Symfonię fantastyczną Hectora Berlioza. Może na mój odbiór całości nałożył się fakt, że koncert rozpoczęty o godz. 20 ciągnął się w nieskończoność i ostatnim nutom Berlioza towarzyszyło głównie nie skupienie, ale gorące modlitwy publiczności, żeby ostatni autobus poczekał… Najbardziej mogła się podobać mezzosopranistka Stella Doufexis, obdarzona może nie silnym, ale pięknym, pełnym głosem, ujmująca kulturą i powściągliwością wykonania.

Wydarzeniem można za to nazwać wykonanie Requiem Giuseppe Verdiego, w którym wzięli udział: Filharmonia Litewska, Chór Teatru Wielkiego, Antonello Allemandi – dyrygent oraz Hasmik Papian – sopran, Violeta Urmana – mezzosopran, Aquiles Machado – tenor i Giacomo Prestia – bas. Z koncertu tego wydarzenie uczyniły głównie dwie solistki, bowiem Machado zaprezentował się tylko poprawnie, a basa w ogóle nie pamiętam, orkiestra natomiast grała „tak sobie”, a jako całość interpretacja pozbawiona była jakiejkolwiek inwencji i wnikliwości. Mimo to warto było odwiedzić TW-ON, by usłyszeć Hasmik Papian, nadal zachwycającą urodą głosu, a bardziej niż dawniej stonowaną, oraz genialną Violetę Urmanę.

Nieco pozbawione emocji, ale mimo to mistrzowsko zagrane kwartety smyczkowe Haydna, Schuberta i Beethovena w wykonaniu Shanghai Quartet miały okazję zachwycić niewielką liczbę słuchaczy – poniedziałek, godzina 16 to pora niezbyt odpowiednia na koncertowanie, chyba że miał to być koncert dla bezrobotnych… Lepiej było wieczorem w Filharmonii Narodowej, gdzie z Sinfoniettą Cracovią wystąpił Rudolf Buchbinder. Znakomity program: I i V koncert fortepianowy Beethovena został w odpowiedni sposób zinterpretowany. „Pierwszy”, mocno klasyczny zabrzmiał z klasyczną elegancją, „piąty” – rozbuchany i romantyczny, porywał energią. Nie wiem, czy to maestro Buchbinder dyrygujący od fortepianu tak natchnął orkiestrę, ale Sinfonietta Cracovia okazała się godnym jego partnerem.

Ponownie musiałam się wstydzić podczas wyjątkowego, wycyzelowanego recitalu chopinowskiego Nelsona Goernera, który wstawiono do programu na specjalne życzenie prezydenta stolicy Lecha Kaczyńskiego. Prezydent oczywiście nie pojawił się, a z nim zapewne spora grupa „proszonych gości”, bo nie tak przecież wielka sala Zamku Królewskiego pozostała niezapełniona. Ci, którym udało się w najrozmaitszy sposób dostać się na ten ekskluzywny recital (wejściówek nie było), na pewno nie żałowali. Goerne okazał się mistrzem w stopniowaniu emocji i utrzymywaniu ich na wodzy, a zagrane po przerwie 24 preludia z op. 28 to był pokaz możliwości interpretacyjnych na najwyższym poziomie. Szkoda tylko, że nawet niewprawne ucho łatwo mogło wysłyszeć, że artyście przyszło koncertować na marnej jakości instrumencie…

Na finał prawdziwą ucztą duchową uraczyli nas jednak nie zaproszeni goście, ale rodzimi wykonawcy. Stabat Mater Dworzaka wykonane w Wielki Piątek przez chór i orkiestrę Teatru Wielkiego – Opery Narodowej pod dyrekcją Jacka Kaspszyka jeszcze raz udowodniło obecną klasę i wysoki poziom obu zespołów. Słuchanie orkiestry TW było rozkoszą niesłychaną – cieniowanie, ukryty dramatyzm, niuanse brzmieniowe, cała delikatna paleta barw wystarczyła, by odmalować wielkość dzieła Dworzaka. Kroku orkiestrze i chórowi dotrzymywały solistki: znakomita, olśniewająca bogactwem głosu Krassimira Stoyanova i Agnieszka Rehlis. Panom, Christianowi Elsnerowi i Robertowi Holzerowi zabrakło i klasy, i szczęścia (obaj byli chyba niedysponowani), aby uwieńczyć ten wieczór pełnym sukcesem.

Z tego wyboru wysłuchanych przeze mnie koncertów łatwo można było wywnioskować, że nie zawsze zapraszane za wielkie pieniądze gwiazdy okazują się najjaśniejszymi punktami na festiwalowej mapie, a w organizacji całego przedsięwzięcia najważniejsze nie są gigantyczne kosze kwiatów zdobiące foyer, ale odpowiednia i sensowna dystrybucja biletów. Wiadomo już, że Festiwal Wielkanocny zadomowił się w Warszawie. Oby za rok więcej miał szans na zadomowienie się w sercach stołecznych melomanów.

Katarzyna K. Gardzina