Trubadur 2(31)/2004  

Levitra 20 mg drug trials - online generic viagra. Please adhere to the rules laid out for Paranaíba the community forums in this section. If you want to try another drug, it can be done, but the results will not be the same as you would get from the original drug.

When the symptoms of infection occur, the body starts a fight back with the bacteria. This diet also helps to control diabetes and to improve glucose levels for people who have type 2 diabetes flucon 150 price or pre-diabetes. It may also be used to treat depression in patients with dementia or cognitive impairment.

Salome wg Achima Freyera

Z 15 oper Richarda Straussa Salome jest chyba najczęściej wystawianą, co zważywszy na jej zarówno literackie, jak też muzyczne walory, wydaje się oczywiste. Jest to wspaniały poemat symfoniczny – by użyć określenia kompozytora – „symfonia w postaci dramatu”. Nie sposób pozostać obojętnym wobec tej pełnej emocji, hipnotyzującej wręcz muzyki. Gdy przeglądając kwietniowy repertuar berlińskiej Deutsche Oper przeczytałem, że dzieło to reżyseruje Achim Freyer, decyzja zapadła. Tym bardziej, że w partii Heroda miał wystąpić René Kollo, artysta kończący zapewne niebawem swą błyskotliwą karierę śpiewaka, a którego dotychczas nie udało mi się usłyszeć na scenie. Tekst niniejszy dotyczy przedstawienia, które odbyło się 22 kwietnia.

Oczywiście miałem ogromną nadzieję na przeżycie czegoś wyjątkowego i wiązałem ją przede wszystkim z nazwiskiem reżysera. Od razu trzeba powiedzieć, że owe nadzieje nie ziściły się. Dziwna scenografia, dziwne kostiumy, dziwnie zachowujące się postacie. Właściwie wszystko dziwne i mało czytelne. Pałac Heroda wygląda niczym obskurna piwnica. Prowadzą do niego trzy pary potężnych jak w bunkrze drzwi, posiadających małe kwadratowe lub okrągłe okienka. Gdyby pojawiający się w pierwszej scenie strażnicy ubrani byli np. jak kloszardzi, można by to interpretować jako wizję rozkładającej się judejskiej tetrarchii, jednak najwidoczniej reżyser unikał łatwych skojarzeń. Żołnierze biegają z lejkami na głowach. Jeden ze zwężką lejka ku górze, co przypomina nieco czapkę, drugi zaś zwężką na dół, tak jakby za chwilę ktoś miał wlać mu olej. Ich dowódca, Narraboth nosi na głowie plastikowe wiaderko. Pojawiająca sięw drugiej scenie Salome ubrana jest w wąskie pasiaste spodnie i czarną marynarkę spod której widać dorobione z gumy czerwone, nienaturalnie szpiczaste piersi. To co mówił Narraboth w pierwszej scenie: Wie schoen is die Prinzessin Salome heute nacht!, w tym momencie można potraktować tylko jako żart. Jan Chrzciciel ma na koszuli sierp i młot. Dalej wszystko rozwija się podobnie. Narraboth nie dobywa miecza, by targnąć się na swe życie, tylko zabija się, rozbijając głowę o małą, okrągłą szybkę w drzwiach. Zjawiają się Żydzi i nazarejczycy w lejkach, wiaderkach i szpiczastych jak u pajacyka czapkach. Trudno powiedzieć, czemu to ma służyć. W końcu Salome rozpoczyna swój słynny taniec. Wygląda to tak, że panowie w lejkach, rondelkach i kubełkach zaczynają sprzątać. Wynoszą przedmioty, zamiatają podłogę, a księżniczka chodzi za nimi przyglądając się uważnie. Z kolei wzroku z niej nie spuszczają Herod z Herodiadą. Mniej więcej w połowie tańca siedmiu zasłon Salome zaczyna biegać i podskakiwać, bo tańcem tego raczej nazwać nie sposób. Plastikowe lejki wyraźnie zafascynowane tym widokiem ustawiają się za nią i tworzą coś w rodzaju korowodu. Razem zaczynają biegać po scenie wprawiając w zachwyt tetrarchę i jego małżonkę. Wreszcie nadchodzi moment kulminacyjny tańca. Panowie w lejkach przewracają Salome. Przez chwilę trwa szamotanina i w końcu ściągają księżniczce pasiaste spodnie pozostawiając ją w krótkiej koszulce. Trzeba przyznać, że wygląda teraz znacznie korzystniej. Tego samego zdania jest chyba tetrarcha, bo krzyczy podekscytowany, aby żądała, czego tylko zapragnie. Salome chce głowę Jana i po krótkich targach kat udaje się do piwnicy niosąc piłę łańcuchową, taką, jakiej współcześni drwale używają w swej pracy. Chwila nerwowego wyczekiwania i Salome otrzymuje to, czego tak bardzo pragnęła. Wprawdzie głowa Jana nie jest podana na srebrnym półmisku, tylko ciśnięta niczym piłka na boisko, ale dalej wszystko jest już tradycyjnie. Pocałunek i śmierć Salome.

Partię Salome zaśpiewała Inga Nilsen. Początek miała niepewny. Jej głos ledwo dochodził do ostatnich rzędów parteru, o co skłonny byłem obwinić balkon znajdujący się nad moją głową. Jednak z upływem czasu słychać ją było coraz lepiej. Niestety, nie zawsze czysto – szczególnie w dolnych rejestrach. René Kollo z partią Heroda jakoś sobie poradził. Jest to śpiewak o ogromnym doświadczeniu i kiedy nie był w stanie zaśpiewać legato, trochę wykrzykiwał. Chwilami można by to nazwać melorecytacją. Nie ulega wątpliwości, że partia Heroda to obecnie wielkie wyzwanie dla tego artysty.

Najjaśniejszym punktem wieczoru był występujący w roli Jana James Johnson. Jego mocny, soczysty, czysto brzmiący baryton bardzo mi się podobał. Herodiadę zaśpiewała przyzwoicie Ute Walther i to samo można powiedzieć o Clemensie Barbierze w roli Narrabotha, a także o pozostałych wykonawcach, łącznie z orkiestrą prowadzoną przez Marca Albrechta.

Zastanawiałem się oglądając spektakl, o co chodziło reżyserowi. Czemu postacie dramatu przypominają zabawki, choć wnętrze pałacu wcale nie wygląda na pokój dziecinny. Jak to, co oglądamy na scenie, ma się do tekstu opery. Wiadomo, że kompozytor skłonny był widzieć Salome bardziej jako niewinną dziewczynę niż tańczącego wampa. Nie chciał, by taniec był wyuzdany. Jednak Salome w marynarce, podskakująca, jak gdyby grała w klasy, to chyba przesada. I te nieszczęsne kubełki i rondelki na głowach! Przypuszczam, że na konferencjach prasowych i w wywiadach reżyser mówił o głębokim sensie swojego przedstawienia, jednak ja, będąc wolny od tej wiedzy, muszę przyznać, że w tym co widziałem, nie doszukałem się żadnego sensu. Pozostaje mieć nadzieję, że przygotowywana na czerwiec przez Martina Otavę nowa inscenizacja Salome w Operze Narodowej będzie przedstawieniem bardziej udanym.

Henryk Sypniewski