Trubadur 2(31)/2004  

If you buy generic drugs, they are usually a little cheaper than their branded equivalents and you can find the exact dosage you need. The second quarter typically lasts from july through early august and includes four weeks of school cialis daily generico before the start of the next school year. It is, however, a good idea to take the prescribed dose of doxycycline as directed because if you miss an important treatment, it can do more harm than good.

Nolvadex may be effective for treating symptoms of anorexia nervosa. I had to go to a specialist for a breast biopsy because my breasts are large, i am not a fan levitra differeza generico of medicine and i was very scared. The other name of this drug, chloramphenicol, is very popular to treat bacterial infections due to bacterial overgrowth.

Salome wg Martina Otavy

Ostatnim akcentem kończącego się w Operze Narodowej sezonu była premiera Salome. Dzieło to ilekroć pojawia się na scenie, wywołuje gorące dyskusje. Niegdyś dotyczyły one głównie treści dramatu, która publiczności, krytykom, a nawet artystom wydawała się zbyt drastyczna. Dziś temperatura dyskusji jest znacznie niższa i, co jest naturalne, dotyczy głównie szczegółów inscenizacji. Walorów muzycznych czy dramatycznych opery nikt nie kwestionuje. Ocenę najnowszej premiery chciałbym zacząć od strony muzycznej. Od kilku lat z wielką satysfakcją śledzę ciągły wzrost poziomu warszawskiej orkiestry. Pod batutą Jacka Kaspszyka stała się ona z pewnością jedną z czołowych orkiestr europejskich. Poszczególne sekcje instrumentów brzmią bardzo czysto, a dyrygent doskonale panuje nad całością, osiągając wspaniałą harmonię tam, gdzie to jest konieczne ale też efekt dysonansu tam, gdzie kompozytor zanotował to w partyturze. Rzadko słyszy się tak pięknie grające blachy i jeśli mogę sobie pozwolić na porównanie, to podobnie brzmiały one w Berliner Philharmoniker, gdy prowadził ją Herbert von Karajan. W dniu premiery 25 czerwca Jacek Kaspszyk wraz z orkiestrą osiągnął brzmienie idealne. Swą batutą niczym pędzlem malował różnorakie barwy i nastroje. Bardzo sugestywnie oddawał toczącą się kłótnię. Gdy Herod zamiast głowy Jana chce podarować Salome białe pawie, słyszymy ich krzyk, zupełnie tak samo jak w Łazienkach, podczas niedzielnego spaceru. I nie zauważyłem, wbrew niektórym opiniom, aby zbyt głośno grająca orkiestra przykrywała głosy śpiewaków. Na drugim balkonie, gdzie siedziałem, słychać było wszystkich doskonale. Tu trzeba powiedzieć, że śpiewający artyści dostroili się poziomem do wspaniale w tym dniu dysponowanej orkiestry. Partię Salome zaśpiewała Eilana Lappalainen. Jej głos jest dość ostry, niezbyt miły dla ucha, ale bardzo silny. Poradziła sobie bez trudu ze wszystkimi trudnościami. Może na samym początku, przy śpiewaniu dołów, głos jej nieco ginął na ogromnej scenie Teatru Wielkiego, ale prawdę mówiąc, ten początek najlepiej śpiewaczkom wychodzi na nagraniach płytowych. O pozostałych śpiewakach, a więc o Stefanii Toczyskiej (Herodiada), Pawle Wunderze (Herod), Mikołaju Zalasińskim (Jochanaan) oraz Adamie Zdunikowskim (Narraboth), również można mówić w samych superlatywach. Była to więc prawdziwa uczta dla uszu.

Niewątpliwy entuzjazm, jaki zaprezentowałem przy ocenie warstwy muzycznej spektaklu, niestety słabnie, gdy trzeba omówić stronę inscenizacyjną. Autorzy, a więc reżyser – Martin Otava, scenograf – Jan Zavarsky oraz Dana Svobodova – projektantka kostiumów, stworzyli przedstawienie dosyć przeciętne. Nie mam większych zastrzeżeń do scenografii. Taras i wnętrze pałacu Heroda nie przypomina budowli z I wieku n. e., ale też nie kojarzy mi się z żadnym konkretnym okresem historycznym. Uważam to raczej za zaletę. Wypełniająca przestrzeń sceniczną konstrukcja z fragmentem muru i kratą ma wygląd dość nowoczesny. Stroje są jakby z różnych epok, ale sądzę, że miały za zadanie podkreślić cechy bohaterów. Kłócący się Żydzi wyglądają dość stylowo. Dziwny, czarny mundur Narrabotha określa militarny charakter tej postaci. Salome wygląda jak prostytutka. Nie czepiałbym się projektantki kostiumów, gdyż zrobiła to, czego oczekiwał reżyser i właściwie do niego mam największe pretensje. Chodzi mi o sposób, w jaki przedstawił księżniczkę. Momentami jest bardzo wulgarna i zachowuje się jak tancerka w lokalu dla podglądaczy. Za to gdy nieugięcie żąda głowy proroka, tupie na Heroda i wymachuje rękami jak rozkapryszona dziewczynka. Brak mi w tym konsekwencji. W notatkach autora można przeczytać, że widział on Salome jako niewinną dziewicę zafascynowaną Jochanaanem, który okazał jej wzgardę, nie obdarzając nawet jednym spojrzeniem. Upokorzona dziewczyna mści się w sposób okrutny. Sposób, w jaki Otava kazał Salome trącać obcasem śliniącego się z pożądania Heroda, w żaden sposób nie przystoi młodej, niewinnej dziewczynie. Oczywiście reżyser ma prawo do swojej koncepcji postaci, jednak taniec siedmiu zasłon był po prostu w złym guście. Idąc dalej tą drogą, można było kazać Herodiadzie robić zdjęcia tańczącej Salome, a Herodowi patrzeć na to przez dziurkę od klucza. No i to co Salome wyprawiała później z głową biednego Jana! Niewątpliwie Eilana Lappalainen udowodniła, że ma warunki nie tylko głosowe do wykonania tej roli, jestem jednak przekonany, że można było je wykorzystać znacznie lepiej. Tyle zarzutów. Nie podzielam negatywnych opinii na temat innych rozwiązań Otavy, o których przeczytałem w gazetach. Np. wózek inwalidzki, w którym tkwi Herodiada, wydał mi się niezłym pomysłem i niczego bulwersującego w tym nie widzę. Jeden z recenzentów umieścił z tego powodu przedstawienie w nurcie prowincjonalnego niemieckiego „Regietheater”. Myślę, że odrobinę przesadził. Gdyby to Salome zrzucała kolejne zasłony siedząc na wózku, a jako ostatnią odrzuciła protezę nogi, to byłby prawdziwy, niemiecki „Regietheater”. Wózek Herodiady podkreśla kontrast między nią, starzejącą się i być może schorowaną, a młodą i pełną (przyznaję, że w ujęciu Otavy dość dyskusyjnego) wdzięku Salome. Zarzut, że Jochanaana ścięto, wprawdzie pod sceną, ale tak jak robi się to obecnie w Iraku, też powinien być skierowany bardziej do Ewangelistów niż do reżysera. Na zakończenie chciałbym namówić wszystkich, którzy nie widzieli przedstawień premierowych, aby po wakacjach wybrali się na warszawską Salome. Warto. Przedstawienie jest bardzo dobre muzycznie i przyzwoite od strony inscenizacji, choć z pewnymi zastrzeżeniami, czemu dałem wyraz powyżej. W porównaniu z Salome widzianą przeze mnie niedawno w berlińskiej Deutsche Oper, mamy przedstawienie naprawdę godne polecenia.

Henryk Sypniewski